Opat zastukał, domagając się ciszy, a następnie skinął na przeora, ojca Lehy, prosząc, by ten podszedł do pulpitu. Przez chwilę wydawało się, że przeor jest zmartwiony, ale później powiedział:
— Wszyscy żałujemy, że pojawia się od czasu do czasu konieczność zakłócenia spokoju życia w kontemplacji nowinami ze świata zewnętrznego. Ale musimy też pamiętać, że jesteśmy tutaj, by modlić się za świat i o jego zbawienie jak o nasze własne. Zwłaszcza w tej chwili światu przydałaby się nasza modlitwa — przerwał i spojrzał na Zerchiego.
Opat skinął głową.
— Lucyfer upadł — oznajmił ksiądz i przerwał. Stał, patrząc z góry na słuchaczy, jakby nagle oniemiał. Wstał Zerchi.
— Warto dodać, że ten wniosek wyciągnął brat Joszua — wtrącił. — Rada Regencyjna Konfederacji Atlantyckiej nie powiedziała nic, o czym warto byłoby mówić. Dwór nie wydał żadnego oświadczenia. Wiemy niewiele więcej, niż wiedzieliśmy wczoraj, poza tym że Trybunał Światowy zbiera się na nagłe posiedzenie i że ludzie z obrony terytorialnej zaczęli pospieszne działania. Mamy stan gotowości obronnej i będzie on dotyczył również nas, chociaż nie zakłóci naszych prac. Ojcze…?
— Dziękuję, domne — powiedział przeor, który robił wrażenie, jakby odzyskał głos, kiedy dom Zerchi z powrotem usiadł. — Wielebny ojciec poprosił, żebym ogłosił następujące obwieszczenie:
Po pierwsze, przez następne trzy dni będziemy śpiewać małe nabożeństwo do Naszej Pani przed jutrznią, prosząc o Jej orędownictwo na rzecz pokoju.
Po drugie, na stoliku przy wejściu leży ogólna instrukcja w sprawie obrony cywilnej na wypadek ataku z kosmosu albo alarmu przeciwrakietowego. Każdy bierze jedną. Jeśli ktoś już ją czytał, niech przeczyta raz jeszcze.
Po trzecie, jeśli rozlegnie się sygnał ostrzegający przed atakiem, następujący bracia mają stawić się natychmiast na dziedzińcu starego opactwa po specjalne instrukcje. Jeśli nie będzie sygnału alarmowego, ci sami bracia stawią się tam pojutrze rano tuż po jutrzni i laudzie. Oto oni: bracia Joszua, Krzysztof, Augustyn, Jakub, Samuel…
Mnisi słuchali w napięciu, ale spokojnie, nie przejawiając żadnych emocji. Przeor wymienił w sumie dwadzieścia siedem imion, ale nie znalazł się wśród nich ani jeden nowicjusz. Niektórzy byli wybitnymi uczonymi, ale nie zabrakło również furtiana i kucharza. Przy pierwszym słuchaniu można by dojść do wniosku, że imiona zostały wybrane na chybił trafił. Zanim ojciec Lehy dokończył czytania listy, bracia patrzyli z zaciekawieniem jeden na drugiego.
— I ta sama grupa zgłosi się jutro po prymie do infirmerii na szczegółowe badania zdrowotne — zakończył przeor. Obrócił się i spojrzał pytająco na dom Zerchiego. — Domne?
— Tak, tylko jeszcze… — rzekł opat, podchodząc do pulpitu. — Bracia, nie dopuśćmy myśli, że nadciąga wojna. Przypomnijmy sobie, że Lucyfer tym razem był wśród nas przez blisko dwa wieki. I upadł tylko dwa razy w wielkości mniejszej niż megatona. Wszyscy wiemy, co by się stało, gdyby doszło do wojny. Wrzód genetyczny jest wciąż z nami od ostatniego razu, kiedy człowiek spróbował sam siebie usunąć z powierzchni Ziemi. Wtedy to, w czasach świętego Leibowitza, być może nie wiedzieli, do czego może dojść. Albo jeśli wiedzieli, nie mogli do końca uwierzyć, póki nie spróbowali — jak dziecko, które wie, co może zrobić naładowany pistolet, ale nigdy jeszcze nie nacisnęło na spust. Nie widzieli miliarda trupów. Nie widzieli wybryków natury, potworków, ludzi odczłowieczonych, ślepych. Nie widzieli jeszcze szaleństwa, rzezi i unicestwienia rozumu. Uczynili to więc, i zobaczyli.
Teraz… teraz książęta, prezydenci, prezydia, teraz wszyscy wiedzą, mają absolutną pewność tego, co nastąpi. Wiedzą dzięki dzieciom, które poczęli i posłali do przytułku dla zdeformowanych. Wiedzą i zachowają pokój. Z pewnością nie będzie to pokój Chrystusowy, ale pokój jak dotychczas, z dwoma tylko incydentami, które postawiły nas na krawędzi wojny w ciągu dwóch wieków. Teraz mają gorzką pewność. Synowie moi, nie zrobią tego po raz wtóry. Tylko rasa szaleńców mogłaby to wszystko powtórzyć…
Umilkł. Ktoś uśmiechał się. Był to tylko lekki uśmieszek, ale pośród morza twarzy pełnych powagi ta jedna rzucała się w oczy niby mucha w śmietanie. Dom Zerchi zmarszczył brwi. Starzec nadal uśmiechał się kwaśno. Siedział przy stole dla żebraków razem z trzema innymi włóczęgami — stary mężczyzna ze zmierzwioną i poplamioną na żółto koło podbródka brodą. Zamiast marynarki miał na sobie worek konopny z dziurami na ramiona. Nadal uśmiechał się do Zerchiego. Robił wrażenie starego jak zwietrzała skała i kandydata na wielkoczwartkowe obmywanie nóg. Zerchi zastanawiał się, czy starzec ma zamiar wstać i wygłosić oświadczenie swoim gospodarzom, czy też może rzucić się na nich głową do przodu i bóść, ale było to tylko złudzenie spowodowane tym uśmiechem. Szybko odepchnął myśl, że gdzieś już musiał widzieć tego starca. Zakończył swoje wystąpienie.
Dopiero kiedy wracał na miejsce, przystanął. Żebrak skinął uprzejmie w stronę swego gospodarza. Zerchi podszedł bliżej.
— Kim jesteś, jeśli mogę spytać? Czy spotkałem cię już kiedyś?
— Co?
— Latzar szemi — powtórzył żebrak.
— Nie bardzo…
— Nazywaj więc mnie Łazarzem — powiedział starzec i zachichotał.
Dom Zerchi potrząsnął głową i ruszył dalej. Łazarz? Stare aby w tych stronach snuły na ten temat opowieści… ale cóż to a tandetna bajka. Wskrzeszony przez Chrystusa, ale nie chrześcijanin — powiadały. Mimo to nie mógł uwolnić się od poczucia, e gdzieś już tego starca widział.
— Niech przyniosą chleb do pobłogosławienia — zawołał i zwłoka w posiłku dobiegła tym samym końca.
Po odmówieniu modlitw opat raz jeszcze spojrzał w stronę stołu żebraków. Starzec po prostu studził swoją zupę, wymachując nad nią czymś w rodzaju plecionego kapelusza. Zerchi zbył to wzruszeniem ramion i posiłek rozpoczął się wśród uroczystej ciszy.
Kompleta, nocna modlitwa Kościoła, wydawała się tej nocy szczególnie głęboko.
Ale Joszua spał potem źle. We śnie znowu spotkał panią Grales. Był też chirurg, który ostrzył nóż, mówiąc: „Tę narośl trzeba usunąć, zanim stanie się złośliwa”. A twarz Racheli otworzyła oczy i chciała coś powiedzieć Joszui, ale mówiła ledwie słyszalnym szeptem i nie mógł nic a nic zrozumieć.
— Jestem współistnieniem z ułudą — zdawała się mówić. — Jestem niespotykane odstępstwo. Jestem.
Nie potrafił wyłowić z tego sensu, ale próbował sięgnąć ręką, by ją uratować. Miał uczucie, że natknął się na gumową ścianę ze szkła. Przystanął i spróbował czytać z ruchu warg Racheli. „Jestem, jestem…”
— Jestem Niepokalane Poczęcie — usłyszał szept we śnie.
Próbował przedostać się przez gumowe szkło, aby uchronić ją przed nożem, ale okazało się, że już za późno i potem wszędzie było mnóstwo krwi. Obudził się z bluźnierczego koszmaru z drżeniem i modlił się przez jakiś czas, ale kiedy tylko usnął, znowu pojawiła się pani Grales.