Выбрать главу

Landry zaczerwienił się z podniecenia. Spieszyło mu się, aby pójść za tamtymi i zagarnąć swoją część łupu. Jego niepohamowana ciekawość paryskiego chłopca połączona z gwałtownym charakterem nie pozwalała mu stać spokojnie. Katarzyna zrozumiała, że zostawiłby ją samą pośrodku ulicy, gdyby nie chciała mu towarzyszyć. Zdecydowała się pójść razem z nim.

Tymczasem trochę dalej, za pałacem Saint-Pol, między bramą Świętego Antoniego a murami Bastylii, w której zamknął się poprzedni burmistrz Paryża Piotr des Essarts, zebrał się tłum buntowników, gromadząc broń, zdecydowany zburzyć Bastylię, kamień po kamieniu, ażeby pojmać burmistrza oskarżonego o zdradę. Oblężenie fortecy trwało.

W pałacu królewskim otworzyło się okno. Wyleciał przez nie kredens i roztrzaskał się na ziemi z brzękiem metalowych naczyń. Ten widok zachęcił Katarzynę, której ciekawość przezwyciężyła strach. Chwyciwszy Landry'ego za rękę, minęła bramę wiszącą na potężnych zawiasach. Dziewczyna otwierała szeroko oczy, zachwycona samą myślą o wspaniałościach, jakie czekają na nią w środku. Oczom ich jednak ukazał się przygnębiający widok: zdewastowany ogród, obrzeżone niskimi krzewinkami trawniki, na których z pewnością rosły lilie, róże i fiołki, teraz wdeptane w ziemię; połamane kwiaty ze zmiażdżonymi łodygami i porozsypywanymi wokół płatkami leżały w błocie.

Dalej Katarzyna odkryła świat w miniaturze, jakim był pałac Saint-Pol.

Miasto w mieście. Wśród ogrodów, winnic i zagajników poprzecinanych alejami i ażurowymi galeriami wyrastały pałace, kaplice, folwarki, stajnie i czworaki zamieszkane przez armię służących. Mieściły się tam menażerie pełne lwów, lampartów, niedźwiedzi i innych dzikich zwierząt, a także klatki z egzotycznymi ptakami. Rezydencja królewska składała się z trzech oddzielnych budynków: pałacu królewskiego stojącego nad Sekwaną, pałacu królowej przy małej uliczce Saint-Pol i pałacu delfina, zwanego także pałacem Gujenny, przylegającego do ulicy Świętego Antoniego.

Główny atak tłumu skierowany był teraz na ten budynek. W ogrodach rozciągających się pomiędzy pałacem Gujenny i innymi gmachami uzbrojone straże broniły dostępu do króla i królowej. Tłum jednak nie zwracał na nie uwagi, zbyt pochłonięty grabieżą.

Na dziedzińcu i schodach pałacu Gujenny kłębili się ludzie.

Ogłuszający zgiełk odbijał się głośnym echem od kamiennych sklepień olbrzymich sal. Katarzyna zatkała uszy rękami. Trupy służących w tunikach z fioletowego jedwabiu słały się gęsto, cenne witraże fruwały w kawałkach.

Na ścianach, wzdłuż schodów z białego kamienia, wisiały poszarpane gobeliny, a freski rozbijano uderzeniami siekiery lub żelaznym narzędziem służącym w rzeźni do zabijania wołów. W obszernej sali, gdzie stał stół przygotowany do uczty,tarzano się w kałużach wina i krwi, w tłustych sosach i konfiturach, wyrywano sobie pasztety i kawałki pieczystego, po- tykano się o broń i nakrycia rzucone na podłogę, jeżeli nie były ze złota czy srebra. Ludzie tratowali się wzajemnie. Ale Landry'emu i Katarzynie udało się dotrzeć na pierwsze piętro bez większego uszczerbku. Dziewczyna wyszła z tego z zadrapaniem na twarzy i kilkoma wyrwanymi włosami.

Chłopcu udało się nawet zgarnąć ze stołu biesiadnego kilka ciastek z kremem migdałowym, którymi podzielił się sprawiedliwie ze swą towarzyszką. Wzięła je chętnie, gdyż dosłownie umierała z głodu.

W trakcie pochłaniania tego nieoczekiwanego posiłku zostali wepchnięci przez tłum do przestronnej komnaty, z której dobiegały krzyk i odgłosy bijatyki. Pomieszczenie to wydało się dziewczynie szczytem przepychu. Nigdy jeszcze nie oglądała takich olbrzymich gobelinów z kolorowego jedwabiu przetykanego złotą nicią, jakie tutaj wisiały na ścianach. Widać było na nich piękne damy w połyskujących sukniach, spacerujące wśród łąk usianych kwiatami w otoczeniu dużych, białych psów lub też słuchające muzyki i usadowione pod baldachimami o złoconych frędzlach. W głębi stał olbrzymi ażurowy kominek z białego marmuru, a na podwyższeniu z trzema schodkami duże łoże z baldachimem, przykryte fioletowym aksamitem ze złoconymi frędzlami. U wezgłowia były wyhafto- wane herby Gujenny i Burgundii. Pod ścianami stały kredensy wypełnione wazami, cyzelowanymi pucharami lśniącymi od drogich kamieni, a także naczyniami o fantastycznych kształtach. Oczy Katarzyny rozbłysnęły jak gwiazdy, kiedy zobaczyła te wszystkie wspaniałości, ale nie miała czasu, aby nasycić się ich widokiem. Scena, której ta piękna komnata służyła za dekorację, była wystarczająco dramatyczna.

Przed kominkiem stały dwie osoby. Dziewczyna rozpoznała księcia Burgundii i jego syna Filipa de Charolais, którego często widywała przechodzącego przed domem jej rodziców. Nigdy dotąd nie widziała z tak bliska groźnego Jana bez Trwogi. Wydało się jej, że ów człowiek, stojący mocno na krótkich, rozstawionych nogach i patrzący wyłupiastymi oczami, zajmuje główne miejsce w tej scenie. W jego wyglądzie było coś tak niezłomnego jak przeznaczenie.

Hrabia Filip de Charolais prezentował się całkiem inaczej niż jego ojciec. Był wyrośniętym, jak na swoje szesnaście lat, szczupłym blondynem o dumnym spojrzeniu i dostojnej postawie. Miał delikatne rysy i subtelne usta, które musiały często się uśmiechać. Pozostawał w tyle za ojcem, w postawie pełnej szacunku. Obok nich stał gruby, szesnasto- lub siedemnastoletni chłopiec w przepysznym stroju w połowie szkarłatnym, w połowie czarno-białym, przepasanym złotym pendentem. Przemawiał do księcia głosem drżącym od gniewu, lecz na jego miękkiej twarzy malowały się niemoc i przerażenie. Był to delfin, Ludwik z Gujenny.

Wokół tych trzech osób toczyły się główne wydarzenia; buntownicy usiłowali zdobyć przewagę nad rannymi, lecz broniącymi się zaciekle rycerzami. Na posadzce z czarno-białego marmuru leżało przebite sztyletem ciało, z którego powoli upływała krew. Uderzający był kontrast pomiędzy widoczną obojętnością obydwu Burgundczyków, zajadłością buntowników i łzami, które wylewał delfin, wznoszący błagalnie ręce. W pierwszych szeregach buntowników Katarzyna zauważyła Caboche'a, szalejącego w przekrzywionej czapce i koszuli mokrej od potu, wyróżniającego się na tle czarnej opończy, przemyślanych gestów i chłodnej postawy Piotra Cauchona. Ten ostatni, choć taki spokojny, wydał jej się straszny.

Harmider ciągle się wzmagał. Buntownicy zdołali pojmać kilku rycerzy, których mocno związali i wywlekli na ulicę. Dwaj osobnicy zaatakowali delfina. Młoda kobieta próbowała osłonić go swoim ciałem, mimo że starał się ją odepchnąć. Była czarującą brunetką, prawie dzieckiem, ubraną w za ciężką dla niej suknię ze złotobrązowego adamaszku. Na głowie nosiła wysoki czepek z dwoma półksiężycami, z których spływał biały jak mgła woal z muślinu. Płakała, próbując zatrzymać młodego człowieka i prosząc, aby go jej zostawiono. Kiedy buntownicy rzucili się na nią, delfin zawrzał z gniewu. Wyciągnąwszy miecz z pochwy, ruszył na napastników jak błyskawica, przebijając dwoma ostrymi pchnięciami tych, którzy śmieli tknąć jego małżonkę, po czym skierował zakrwawione ostrze w stronę Jana bez Trwogi.

- Jakimże nędznikiem jesteś, mój kuzynie, jeśli pozwalasz poniewierać w swojej obecności moją żonę, a twoją córkę. Zamieszki wybuchły za twoją radą, nie możesz się tego wyprzeć, gdyż widzę wśród buntowników także twoich ludzi! Bądź pewny, że zapamiętam to sobie, i nie wyjdzie ci to na dobre.

Filip de Charolais, chcąc także pomóc siostrze, wyciągnął odruchowo miecz i przycisnął spiczaste ostrze do piersi ojca. Książę nawet nie drgnął.

Wzruszył tylko ramionami.

- Cokolwiek myślisz, Ludwiku, nie mogę nic zrobić w obecnej sytuacji. Muszę przyznać, że wydarzenia przerastają mnie i nie panuję nad tymi bydlakami. W przeciwnym razie uratowałbym przynajmniej poddanych mojej córki...