Выбрать главу

Nasze zachowanie jest zupełnie inne. Słabość to czy siła — Pluskwo-Pajęczaki jej nie posiadają i nie ma na razie widoków na wymianę żołnierza.

Jednakże w poliarchii rojowiska niektóre kasty są bardzo cenne, tak przynajmniej utrzymywali nasi wojskowi psychologowie. Gdybyśmy zdołali pochwycić żywe i nie uszkodzone Pluskwo-Pajęczaki mózgowce, to może udałoby się dokonać korzystnej wymiany.

A gdybyśmy tak pojmali królową!

Trzecim celem operacji Rodzina Królewska było rozwinięcie metod walki: jak schodzić do jam, w jaki sposób wrogów stamtąd wyciągnąć, jak zwyciężyć bez zastosowania broni totalnej.

Piechur za wojownika — moglibyśmy pokonać ich na powierzchni, statek za statek — nasza Flota Kosmiczna była lepsza, ale do tej pory nie mieliśmy szczęścia usiłując wedrzeć się do ich jam. Planeta P miała być poligonem, gdzie mieliśmy nauczyć się, jak ich wygrzebywać.

Wiedzieliśmy, że operacja Rodzina Królewska była podstawą działań prowadzących do wyzwolenia naszych kolegów i wiedzieliśmy również, że na planecie P nie było żadnych ludzi w niewoli, ponieważ nigdy na tę planetę nie dokonano napadu.

Miało to być jeszcze jedno polowanie na Pluskwo-Pajęczaki, ale przeprowadzone zmasowanymi siłami i przy wykorzystaniu najnowszych zdobyczy techniki. Mieliśmy złuszczać tę planetę jak cebulę, póki nie przekonamy się, że każdy Pluskwo-Pajęczak został wydobyty. Flota Kosmiczna bombardowała powierzchnię globu zamieniając ją w radioaktywne szkliwo. Wokół planety utrzymywano na ciasnych orbitach osłonę patrolową, chroniąc nas, eskortując transporty i pilnując, by nie wymknął się żaden Pluskwo-Pajęczak.

Plan bitwy przewidywał, że Lamparty Blackiego (to znaczy my) mają poprzeć pierwsze uderzenie, zluzować kompanię, która obsadziła zdobyte tereny, i zabezpieczać inne jednostki znajdujące się na tym obszarze.

Wylądowaliśmy. Wyprowadziłem oddział w pełnym uzbrojeniu. Blackie poszedł przodem, by spotkać dowódcę kompanii, którą mieliśmy zluzować, i by dokonać rozpoznania terenu. Przez podoficerski obwód komunikacyjny wydałem rozkaz:

— Cunha! Brumby! Zajmować pozycje!

— Zrozumiano, pododdział pierwszy!

— Zrozumiano, pododdział drugi!

— Dowódcy pododdziałów przejąć komendę!… Uprzedzić rekrutów, będziecie mijać Cherubinów, nie strzelać przez pomyłkę!

Przygryzłem swój osobisty obwód i powiedziałem:

— Sierżancie, macie łączność z lewym skrzydłem?

— Tak jest. Widzą mnie i widzą nas.

— Dobrze. Ale nie dostrzegam radiolatarni na zaczepie kątowym.

— Brakuje.

— Wyślij łącznika do Cunhy i do dowódcy zwiadu, niech założą nową radiolatarnię.

Chciałem pomówić z dowódcą oddziału, który luzowaliśmy, żeby bez blagi powiedział, jak wygląda sytuacja.

To, co sam zobaczyłem, wcale mi się nie podobało.

Plan bitwy przewidywał zastosowanie nowej doktryny strategicznej, która wydała mi się zatrważająca: nie zamykać tuneli Pluskwo-Pajęczaków! To proste i chyba logiczne… Pozwólmy, żeby Pluskwo-Pajęczaki wylazły. Doprowadźmy do starcia na powierzchni i pozabijajmy je. Nie wrzucajmy do ich jam granatów ani bomb z gazem — niech wciąż wychodzą. Po pewnym czasie — po dniu, dwóch, po tygodniu — jeśli rzeczywiście będziemy rozporządzać przeważającą siłą, przestaną wychodzić.

Sztab planowania oceniał, że zużyją siedemdziesiąt do dziewięćdziesięciu procent swoich wojowników, nim zrezygnują z próby przegnania nas.

Wtedy zaczniemy złuszczać poszczególne warstwy i będziemy schodzić w głąb, aby schwytać żywcem kogoś z rodziny królewskiej.

Wiedzieliśmy, jak wygląda kasta mózgowców. Widzieliśmy ich martwych (na fotografiach) i wiedzieliśmy, że nie mogą uciekać — miały zdegenerowane kończyny i rozdęte ciała, zbudowane głównie z tkanki nerwowej. Królowych nikt nigdy nie widział, ale Korpus Wojny Biologicznej sporządził szkice poglądowe. Obrzydliwe monstra, większe od konia i kompletnie nieruchome.

Plan wyglądał pięknie na papierze. Ale mnie przydzielono obszar Pierwszego Czarnego Kwadratu, wielkości 17x14 mil, który cały miał być podziurawiony otwartymi kanałami Pluskwo-Pajęczaków. Przydałyby mi się współrzędne każdej takiej jamy.

Jeśli było ich zbyt wiele… mogłem, ostatecznie, parę zakorkować i kazać chłopcom pilnować pozostałych. Szeregowiec w kombinezonie może obskoczyć wielki teren, ale obserwować może tylko jeden obiekt, nie jest przecież nadczłowiekiem.

Wysunąłem się na parę mil przed pierwszą sekcję, wzywając dowódcę oddziału Cherubinów. Żadnej odpowiedzi.

W końcu przyszła odpowiedź od mojego szefa: „Johnnie, nie hałasuj! Połącz się ze mną obwodem konferencyjnym”.

Tak zrobiłem, a Blackie kazał mi przestać szukać dowódcy Cherubinów, bo już ich nie było. Może został gdzieś przy życiu jakiś podoficer, ale połączenie zostało przerwane.

— Zapomnij o tym, co słyszałeś na odprawie przed lotem — powiedział Blackie — i oceniaj sytuację sam.

— Rozkaz, szefie! — I pognałem na oślep w kierunku radiolatarni. Przełączyłem obwód. — Sierżancie, co z tą radiolatarnią?

— Nie ma tu miejsca, żeby ją ulokować. Powstał nowy krater wielkości szóstego stopnia.

Gwizdnąłem przeciągle. W kraterze szóstego stopnia mógłby się zmieścić cały statek Tours. Jednym z kruczków, jakie Pluskwo-Pajęczaki stosowały przeciwko nam, były miny lądowe. Jeśli ktoś znajdował się blisko miejsca wybuchu, to go pochłaniała ziemia. Jeśli byłeś w powietrzu, to podmuch niszczył żyroskop i pozbawiał twój kombinezon sterowania.

Największy krater, jaki widziałem, był czwartego stopnia. Istniała teoria, że nie śmieli stosować potężniejszych eksplozji ze względu na te swoje stwory jaskiniowe.

— Ustawcie radiolatarnię kompensacyjną — powiedziałem.

— Już wykonane. Będziecie mogli odczytać sygnał biorąc namiar 35. — Mówił spokojnie, jak instruktor na wykładzie.

Znalazłem sygnał na swoim ekranie nad lewą brwią.

— Dobra. Niech sekcja Naidiego patroluje krater. Wyrównać obszary — Brumby powinien zająć jeszcze cztery mile terenu.

Pomyślałem ze strapieniem, że każdy ma już do patrolowania czternaście mil kwadratowych. Jak się ich bardziej rozprzestrzeni, to wypadnie siedemnaście mil na człowieka, a Pluskwo-Pajęczak może wyleźć z dziury nie mającej nawet pięciu stóp szerokości.

Spytałem jeszcze:

— Jak gorący jest ten krater?

— Bursztynowoczerwony na obrzeżu. A wewnątrz nie byłem.

— Nie zbliżaj się. Sprawdzę później.

Bursztynowoczerwony zabije człowieka nie mającego ochronnego kombinezonu, ale piechur w zbroi wytrzyma przez jakiś czas. Jeśli na obwodzie była taka wysoka radiacja, to co dopiero wewnątrz?

— Powiedz, żeby Naidi odciągnął Malana i Bjorka z powrotem do strefy bursztynowej i niech założą podsłuch ziemny. — Dwóch z moich pięciu rekrutów znajdowało się w sekcji patrolującej, a rekruci, to jak szczeniaki, wszędzie wpychają nosy. — Interesują mnie dwie rzeczy: ruch we wnętrzu krateru i hałasy na zewnątrz.

— Rozkaz. — I sierżant jeszcze dorzucił: — Czy mogę coś zaproponować?

— Ależ oczywiście. I następnym razem nie pytajcie o pozwolenie.

— Navarre może objąć dowództwo nad resztą pierwszego pododdziału. Sierżant Cunha przejmie sekcję przy kraterze i zwolni Naidiego, żeby mógł nadzorować podsłuch ziemny.

Wiedziałem, co sobie myślał. Naidi, świeżo upieczony kapral, nie dowodził jeszcze sekcją w czasie bitwy i nie bardzo nadawał się do pilnowania najniebezpieczniejszego chyba punktu w całym Pierwszym Czarnym Kwadracie. Chciał więc wycofać Naidiego z tych samych przyczyn, z jakich ja wycofałem swoich rekrutów. Sierżant należał do sztabu batalionu i miał kombinezon z dodatkowym obwodem — prywatne połączenie z kapitanem Blackstonem. Blackie prawdopodobnie podłączył się przez ten obwód i przysłuchiwał.