Выбрать главу

Połączyłem się z kapitanem. Obciął mnie krótko, kiedy zacząłem opisywać tunele Pluskwo-Pajęczaków.

— Major Landry przesłał mi fototelegram. Podaj tylko współrzędne swoich punktów podsłuchowych.

Podałem.

— Nieźle, Johnnie, ale niezupełnie tak, jak bym sobie życzył. Ustawiłeś za dużo podsłuchiwaczy nad ich tunelami. Postaw czterech wzdłuż autostrady i czterech wokół tego ich miasta. Pozostali niech obsadzą obszar po drugiej stronie tunelu.

— Rozkaz. — Ale spytałem: — Kapitanie, czy możemy polegać na tej mapie?

— O co ci chodzi?

— No… wygląda mi to jak magia. Czarna magia.

— Słuchaj, synu, otrzymałem specjalne polecenie dla ciebie od Marszałka Nieba. Kazał ci zakomunikować, że to jest oficjalna mapa… i że on sam będzie się o wszystko martwił, a ty masz zająć się swoim oddziałem. Zrozumiano?

— Tak jest, kapitanie.

— Ale ponieważ Pluskwo-Pajęczaki mogą bardzo szybko wygrzebywać się i wybijać sobie jamy, zwróć szczególną uwagę na posterunki podsłuchowe poza obszarem ich tuneli. O każdym hałasie dochodzącym stamtąd, głośniejszym od szmeru skrzydeł motyla, należy mi natychmiast meldować!

— Zrozumiałem.

— Kiedy się wygrzebują, to słychać, jakby boczek skwierczał na patelni. Mówię na wypadek, gdybyś nigdy dotychczas tego nie słyszał. Możesz już nie patrolować terenu. Zostaw tylko jednego, żeby obserwował krater i niech żołnierze śpią na zmianę po dwie godziny. Ci, co będą czuwali, mają obsługiwać nasłuch.

— Tak jest.

— Może jeszcze przybędą inżynierowie bojowi. Skorygowany plan działań wygląda następująco: kompania saperów wysadzi, a następnie zakorkuje główny tunel. W ten sposób zostanie zablokowany pokaźny odcinek ich arterii przelotowej i odcięta znaczna część kolonii. Takie same akcje będą podjęte na innych obszarach. A potem zobaczymy. Może Pluskwo-Pajęczaki przebiją się na powierzchnię i będziemy mieli regularną bitwę albo też przycupną na dole i wtedy będziemy musieli zejść do nich, kolejno sektor po sektorze.

Wcale nie byłem pewny, czy zrozumiałem, ale przynajmniej wiedziałem, co mam robić: przegrupować posterunki podsłuchowe i położyć spać połowę oddziału. A potem polowanie na Pluskwo-Pajęczaki.

Ja sam nie miałem zamiaru spać. Nie kazano mi i nie prosiłem o to. Myśl o spaniu, kiedy wiedziałem, że tysiące Pluskwo-Pajęczaków znajdowało się o paręset stóp pode mną, przyprawiała mnie o skurcze żołądka. Być może jednak, że ten wyczuwacz nie mylił się i nasze posterunki podsłuchowe zaalarmują nas, kiedy potwory zaczną się wygrzebywać. Być może. Ale nie chciałem ryzykować.

Przygryzłem swój prywatny obwód.

— Sierżancie.

— Słucham?

— Możecie się zdrzemnąć. Ja będę czuwał.

— Co takiego?

— O ile zrozumiałem, skorygowany plan nie przewiduje żadnej akcji na najbliższe cztery godziny. Więc pan może się teraz przespać, a potem…

— Nie ma mowy! Nie pójdę spać. Skontroluję posterunki podsłuchowe i będę czekał na tych saperów.

— Johnnie!

Przestawiłem obwód.

— Słucham, kapitanie? — Czy stary podsłuchiwał?

— Wszystkie posterunki ustawione?

— Tak jest, kapitanie, i połowa oddziału śpi. Teraz zajmę się inspekcją posterunków. Potem…

— Niech to zrobi sierżant. A ty wypocznij.

— Ależ kapitanie!

— Połóż się. To jest rozkaz. Przygotuj się do snu… raz… dwa… trzy…!

I nagle głośno moje imię:

— Johnnie!

— Kapitanie, za pozwoleniem, wolałbym najpierw dokonać inspekcji posterunków. Potem odpocznę, jeśli jest taki rozkaz, ale wolałbym raczej nie spać. Ja…

Blackie ryknął mi w ucho:

— Słuchaj, synu, spałeś godzinę i dziesięć minut.

— Jak to?

— Spójrz na zegarek.

Spojrzałem, i zrobiło mi się głupio. Uśpił mnie zakodowanym rozkazem. Hipnoza.

— Rozbudziłeś się już, synu?

— Tak jest, kapitanie. Myślę, że tak.

— Teraz już wszystko szybko się potoczy. Skontroluj posterunki i zamelduj.

Zacząłem inspekcję. Nie odezwałem się słowem do sierżanta, bo byłem zły i na niego, i na kapitana. Uważałem, że to świństwo kłaść mnie spać wbrew mej woli. A co do sierżanta, miałem niemiłą świadomość, że to on jest tu raczej szefem, a nie ja.

Po sprawdzeniu dwóch posterunków uspokoiłem się nieco. Mimo wszystko głupie było obwinianie sierżanta za to, co robił kapitan.

— Sierżancie.

— Słucham, panie Rico?

— Chcecie teraz się zdrzemnąć?

Zawahał się.

— Wolałbym najpierw skontrolować nasłuch.

— Jeszczeście tego nie zrobili?

— Nie. Spałem przez ubiegłą godzinę.

— Co takiego?

Był zakłopotany.

— Tak sobie życzył kapitan. Przekazał komendę chwilowo Brumby'emu i uśpił mnie.

Chciałem coś powiedzieć, ale tylko roześmiałem się bezradnie.

— Sierżancie, może pójdziemy razem w jakiś kąt i utniemy sobie drzemkę? Przecież i tak kapitan Blackie rządzi tym oddziałem.

— Przekonałem się — odparł sztywno — że kapitan Blackstone nigdy nie robi nic bez uzasadnionego powodu.

Pokiwałem głową, zapominając, że byłem oddalony o dziesięć mil od mego rozmówcy.

— Tak, macie rację, zawsze znajduje jakiś powód. Hmm… widocznie chce, żebyśmy byli wyspani i w pełnej gotowości.

— I ja tak sądzę.

— Hmm… a domyślacie się dlaczego?

Długo zwlekał z odpowiedzią.

— Panie Rico — rzekł z wolna — gdyby kapitan sam wiedział, powiedziałby nam. Nie przypominam sobie, by kiedyś utrzymywał jakąś tajemnicę. Ale czasem coś robi i nie potrafi wytłumaczyć dlaczego. Przeczucia… No cóż, nauczyłem się je szanować.

Skontrolowałem wysunięte posterunki, a potem te, które otaczały siedzibę Pluskwo-Pajęczaków. Przez cały czas zmuszałem się, by włączać słuchawki, bo przecież można było usłyszeć, jak na dole gadały ze sobą! Miałem ochotę zmykać, gdzie pieprz rośnie i bałem się tylko, by nie dać tego po sobie poznać.

Zastanawiałem się, czy ten wybitny talent nie był po prostu obdarzony nieprawdopodobnie wrażliwym słuchem. Nieważne zresztą, jak to zrobił, fakt, że Pluskwo-Pajęczaki znajdowały się tam, gdzie wskazał.

Jeszcze w O.S.K. zaznajamiano nas z nagranymi na taśmę głosami Pluskwo-Pajęczaków. Cztery nasze posterunki odbierały typowy gwar wielkiego skupiska tych stworów — ćwierkanie, które mogło być ich mową, jakieś szmery, trzaski i wysoki, przeciągły jęk, powodowany przez urządzenia mechaniczne.

Nie słyszałem jednak tego charakterystycznego odgłosu, który powstaje, kiedy przebijają się przez skały.

Z arterii przelotowej Pluskwo-Pajęczaków dochodziły inne dźwięki niż z osiedla. Było to przytłumione dudnienie, narastające co parę chwil do grzmotu, jakby przejeżdżały ciężkie pojazdy.

Wpadł mi do głowy genialny pomysł: przy wszystkich czterech punktach nasłuchowych ustawiłem żołnierzy, którzy mieli dawać znaki za każdym razem, gdy dudnienie stawało się najgłośniejsze.

Wkrótce mogłem złożyć meldunek.

— Kapitanie.

— Co znowu, Johnnie?

— Ruch na autostradzie Pluskwo-Pajęczaków jest jednokierunkowy, ode mnie w waszą stronę. Szybkość około stu mil na godzinę, a ciężar przesuwa się raz na minutę.

— Dość dokładnie — zgodził się. — Mnie wypadło sto pięć, z częstotliwością co pięćdziesiąt osiem sekund.