Выбрать главу

— Och. — Zrobiło mi się głupio, poczułem się zniechęcony i zmieniłem temat. — Nie przybyła jeszcze ta kompania saperska.

— I nie przybędzie. Wybrali miejsce gdzieś na tyłach. Przepraszam, powinienem ci powiedzieć. Czy coś jeszcze?

— Nie, nic. — Rozłączyliśmy się i poczułem się lepiej. Nawet Blackie może o czymś zapomnieć… a poza tym mój pomysł wcale nie był taki głupi.

Przeniosłem się ze strefy tunelowej na tyły obszaru zajętego przez Pluskwo-Pajęczaki, gdzie był nasz ostatni posterunek nasłuchowy.

Dwóch ludzi spało, jeden nasłuchiwał, jeden był w pogotowiu.

— Macie coś?

— Nic.

Ten, który nasłuchiwał, to był jeden z moich pięciu rekrutów. Spojrzał na mnie i powiedział:

— Chyba to urządzenie wysiadło.

— Zaraz sprawdzę — oświadczyłem.

Odsunął się, żebym mógł włożyć swoją wtyczkę. Zatrzeszczało.

— Skwierczący boczek! I to jak głośno, prawie pachnie.

Włączyłem obwód do wszystkich żołnierzy.

— Pierwszy oddział, wstawać! Zbudzić się i zameldować! Zbudzić się i zameldować!

Przygryzłem obwód oficerski.

— Kapitanie! Kapitanie Blackstone! Bardzo pilna sprawa!

— Spokojnie, Johnnie. Melduj.

— Skwierczący boczek, wyraźnie słychać. — Mówiłem, starając się rozpaczliwie, by mój głos brzmiał normalnie. — Posterunek dwunasty, współrzędne W-9. Pierwszy Czarny Kwadrat.

— W-9 — powtórzył. — Ile decybeli?

Szybko rzuciłem okiem na przyrząd pomiarowy.

— Nie wiem, kapitanie. Poza skalą! Zupełnie jakby to się działo pod moimi nogami!

— Doskonale! — ucieszył się. Byłem zdumiony, że mógł to tak odebrać. — To najlepsza wiadomość, jaką dziś otrzymałem! A teraz słuchaj, synu. Zbudź swoich chłopaków.

— Już to zrobiłem!

— Świetnie. Weź dwóch podsłuchiwaczy, niech sprawdzają na wyrywki teren wokół dwunastego posterunku. Starajcie się wywnioskować, w którym miejscu będą się wyłamywać. Tylko trzymaj mi się z daleka od tego miejsca. Zrozumiałeś?

— Usłyszałem — powiedziałem ostrożnie. — Ale nie rozumiem.

Westchnął.

— Osiwieję przez ciebie, Johnnie. Słuchaj, synu. Chcemy, żeby wylazły na powierzchnię i im więcej ich wyjdzie, tym lepiej. Nie masz dostatecznej siły ognia, by je załatwić. Jeśli wyjdą w wielkiej masie, to pułk nie da im rady. Ale generał marzy, żeby wyszły i ma w pogotowiu na orbicie brygadę broni pancernej. Do ciebie należy dostrzec, gdzie wychodzą, odsunąć się i mieć je na oku. Jeśli będziesz miał szczęście i największy wysyp nastąpi na twoim terenie, to meldunek o tym zawędruje na samą górę. Już wiesz? Pamiętaj — nie atakować! No, chyba żebyś musiał się bronić…

Przez następne trzydzieści siedem minut nic się nie działo. Łaziłem po całym obszarze wokół W-9, nasłuchując co pięć sekund. Mikrofonów już nie trzeba było montować w skale, wystarczyło je tylko przyłożyć, a już rozlegało się jasno i wyraźnie skwierczenie boczku. Teren, skąd dochodziły odgłosy, rozszerzał się, ale samo centrum pozostawało bez zmiany.

Potem wszystko stało się nagle.

Jakiś głos zawołał przez obwód zawiadowczy:

— Boczek się smaży! A-2.

Przełączyłem się i krzyknąłem:

— Kapitanie, skwierczący boczek na A-2, Czarny Pierwszy Kwadrat! — I natychmiast nawiązałem łączność z plutonami w sąsiedztwie: — Boczek skwierczy na A-2, Czarny Pierwszy! — Usłyszałem zaraz, jak De Campo raportował:

— Odgłosy skwierczącego boczku przy A-3. Zielony Dwunasty.

Przekazałem to Blackiem, a z obwodu łączącego mnie ze zwiadem usłyszałem:

— Pluskwo-Pajęczaki! Pluskwo-Pajęczaki! Ratunku!!!

— Gdzie?

Nie było odpowiedzi. Pstryknąłem znowu.

— Sierżancie! Kto meldował o Pluskwo-Pajęczakach?

— Wyłażą ze swojego miasta w okolicy B-6.

— Na nich! — Przełączyłem się na Blackiego. — Pluskwo-Pajęczaki na B-6. Czarny Pierwszy!

— Słyszałem, że wydałeś już rozkaz, aby na nich uderzyć — odpowiedział spokojnie. — A jak koło W-9?

— W-9 jest… — Grunt rozstąpił mi się pod nogami. Otoczyły mnie Pluskwo-Pajęczaki.

Nie mogłem pojąć, co się stało. Nie byłem ranny. Czułem się tak, jakbym spadł pomiędzy gałęzie drzewa — ale te gałęzie były żywe i popychały mnie w różne strony. Mój żyroskop na próżno starał się utrzymać mnie w pozycji pionowej. Spadłem w głąb o jakieś dziesięć lub piętnaście stóp i nie dochodziło tam już światło dzienne.

Potem fala żyjących potworów wyniosła mnie ku górze. Przydało się szkolenie, bo wylądowałem na nogach, walcząc i mówiąc jednocześnie.

— Przełom na W-10! Nie, W-11. Tu się teraz znajduję. Ogromna dziura, którą wylewają się na zewnątrz. Albo jeszcze więcej.

— Uciekaj stamtąd, Johnnie!

— Rozkaz — i zamierzałem skoczyć.

I nagle zdałem sobie sprawę, że przecież powinienem już nie żyć.

— Sprostowanie — wykrzyknąłem, nie wierząc własnym oczom. — Przełom na W-11, to dywersja. Nie ma tu wcale wojowników.

— Powtórz.

— W-11, Pierwszy Czarny. Przełom został dokonany wyłącznie przez robotników. Nie widać wojowników. Jestem otoczony Pluskwo-Pajęczakami i wciąż ich przybywa, ale żaden nie jest uzbrojony. Ci, którzy są wokół mnie, mają typowe cechy robotników. Nie zostałem zaatakowany. — Spytałem: — Czy sądzicie, kapitanie, że to może być akcja pozorowana, a właściwy przełom będzie gdzie indziej?

— Możliwe — przystał na moje przypuszczenie. — Twój raport zostanie natychmiast przekazany do Dywizji. Niech oni myślą. Pokręć się tam jeszcze i popatrz, czy to rzeczywiście wszystko robotnicy, ale uważaj, żebyś mógł się wydostać.

— Tak jest, kapitanie. — Skoczyłem wysoko i daleko, aby znaleźć się poza masą tych nieszkodliwych wprawdzie, ale obrzydliwych stworów.

Cała skalista równina, jak okiem sięgnąć, pokryta była czarnymi, pełzającymi we wszystkich kierunkach, monstrualnymi kształtami. Wycisnąłem wszystko, co się dało z silniczków odrzutowych, dokonując potężnego skoku. Zawołałem do jednego z żołnierzy:

— Hughes! Co u ciebie?

— Pluskwo-Pajęczaki, panie Rico! Miliony! Podpalam każdego, który się nawinie!

— Hughes! Przyjrzyj im się dobrze. Czy próbują walczyć? A może to wszystko robotnicy? — Opadłem na dół i znów się odbiłem. A on mówił dalej:

— Ojej! Rzeczywiście. Skąd pan wiedział?

— Dołączcie do swojej sekcji, Hughes! — Zmieniłem obwód. — Kapitanie, parę tysięcy Pluskwo-Pajęczaków wylazło z niezliczonej ilości dziur. Nie jestem atakowany. Powtarzam. Nikt mnie nie atakuje. Jeśli są między nimi wojownicy, to używają robotników jako osłony.

Nie odpowiedział.

Daleko, z lewej strony, rozbłysło oślepiające światło, zaraz potem pojawił się taki sam błysk po prawej. Automatycznie odnotowałem czas i współrzędne.

— Kapitanie Blackstone, odezwijcie się.

Podskoczyłem jak najwyżej i starałem się dostrzec jego sygnał świetlny, ale horyzont zamykały wzgórza Drugiego Czarnego Kwadratu.

Znów przełączyłem się i zawołałem:

— Sierżancie! Czy możecie retransmitować do kapitana?

W tym momencie zgasł sygnał mego sierżanta.

Wpatrzyłem się w obraz i dostrzegłem Brumby'ego i Cunhę, dowódców ich sekcji i łączników.

— Cunha! Gdzie jest sierżant?

— Przeprowadza rozpoznanie jamy.

— Powiedzcie mu, że zaraz dołączę. — Przełączyłem obwód nie czekając na odpowiedź. — Pierwszy oddział Lampartów do drugiego oddziału — potwierdzić odbiór!