Выбрать главу

— Czego chcesz? — warknął porucznik Koroshen.

— Nie mogę złapać kapitana.

— Nieosiągalny. Wysiadł.

— Nie żyje?

— Żyje. Ale skończył mu się napęd. Wysiadł.

— Och. To pan porucznik jest teraz dowódcą kompanii?

— Tak. Tak. Ale czego chcesz? Pomocy?

— Och… nie. Nie, panie komendancie.

— No to zamknij się, jak nie potrzebujesz pomocy, i tak ledwo dajemy sobie radę.

— Rozkaz. — Nagle spostrzegłem, że sam też ledwo sobie radzę.

Rozmawiając z Koroshenem, nastawiłem ekran na całą ostrość. Zobaczyłem ze zdumieniem, że pierwszy pododdział znika! Najpierw zgasło światło sygnalizacyjne Brumby'ego.

— Cunha! Co się dzieje z moim pierwszym pododdziałem?

Głos miał bardzo napięty, kiedy się odezwał.

— Schodzę w dół za sierżantem.

Jeśli istnieją jakiekolwiek przepisy regulaminowe usprawiedliwiające postępowanie Brumby'ego, to ja ich nie znam. Czyżby Brumby działał bez rozkazu? A może wydano mu rozkazy, których ja nie słyszałem? Tak czy inaczej, znajdował się głęboko w jamie Pluskwo-Pajęczaków, poza zasięgiem wzroku i słuchu — nie był to więc odpowiedni moment na formalistykę. Sprawy dyscyplinarne postanowiłem odłożyć do jutra. O ile obaj będziemy mieli to jutro…

— Dobra — powiedziałem — już jestem z wami — i po jeszcze jednym skoku wylądowałem wśród oddziału. Dostrzegłem po prawej stronie Pluskwo-Pajęczaka i natychmiast mu przyłożyłem. Ten nie był robotnikiem, walczył i strzelał.

— Straciłem trzech ludzi — meldował Cunha zdyszanym głosem. — Nie wiem, jakie są straty Brumby'ego. Dokonali przełomu równocześnie w trzech miejscach, stąd te ofiary. Ale…

Potężny wstrząs odrzucił mnie na bok. Czy to nasi saperzy wbijali korki?

— Pierwsza sekcja! Być w pogotowiu na wypadek następnego wybuchu! — Wylądowałem byle jak, na trzech czy czterech Pluskwo-Pajęczakach. Nie byli martwi, ale też i nie walczyli, tylko drgali i kurczyli się. Przyłożyłem im granatem i znów skoczyłem.

— Wykończcie ich! — zawołałem. — Są oszołomieni. I uważajcie na następny… — Kolejny podmuch uderzył akurat, gdy to mówiłem. Nie był zbyt silny.

— Cunha! Zarządzić gotowość do akcji.

Sam poszedłem obejrzeć te trzy miejsca, w których wydostawały się Pluskwo-Pajęczaki. Porównanie z mapą podziemia wykazało, że przełomy były w punktach, gdzie tunele najbardziej zbliżały się do powierzchni.

Jeden otwór zasypany był odłamkami skał. W drugim nie było widać aktywności Pluskwo-Pajęczaków, kazałem jednak, aby Cunha postawił tam dwóch ludzi i kazał likwidować każdego pojedynczego Pluskwo-Pajęczaka. A gdyby zaczęli wyłazić gromadnie, to zapieczętować jamę bombą.

Dobrze było Marszałkowi Nieba siedzieć sobie daleko, w fotelu i zabraniać zatykania dziur, ale ja byłem na miejscu, wobec konkretnej sytuacji. Potem spojrzałem w trzeci otwór, który pochłonął sierżanta i połowę mego oddziału.

Tutaj korytarz podchodził niemal pod samą powierzchnię i Pluskwo-Pajęczaki zdjęły tylko strop. Nie miałem pojęcia, gdzie się podziały odwalone kamienie, ściany szczeliny były gładko wyżłobione.

Patrząc na mapę, można było zorientować się, że tamte dwa otwory były wylotami dwóch małych bocznych tuneli, a ten był częścią głównego labiryntu. Tamte służyły akcji dywersyjnej, a przez ten wydostały się główne siły atakujące.

Czy Pluskwo-Pajęczaki widzą poprzez litą skałę?

W jamie nie było nic widać. Ani Pluskwo-Pajęczaków, ani ludzi. Cunha wskazał kierunek, w którym oddalił się drugi pododdział. Minęło już siedem minut, od czasu gdy Brumby poszedł za nim.

Wpatrywałem się w ciemność, a żołądek podchodził mi pod gardło.

— Cunha, przejmiecie pełne dowództwo nad pododdziałem — starałem się mówić lekkim tonem. — Jeśli będzie wam potrzebna pomoc, zwróćcie się do porucznika Korosbena.

— Jakie rozkazy?

— Żadnych. Chyba że przyjdą z góry. Ja schodzę na dół szukać drugiego pododdziału, może więc przez jakiś czas będę nieuchwytny.

Natychmiast skoczyłem w dziurę, bo bałem się, że mi nerwy wysiądą.

Za sobą usłyszałem:

— Pododdział! Za mną marsz! — i Cunha też skoczył na dół.

Nie będę już czuł się taki samotny.

Rozkazałem zostawić dwóch ludzi przy otworze, by zabezpieczali nasz odwrót — jeden stał na dnie tunelu, drugi przy wejściu. Potem poprowadziłem ich w ślad za drugim pododdziałem, tak szybko jak było to możliwe.

Posuwaliśmy się raczej z trudnością, gdyż strop tunelu wisiał nam nad głowami. Natychmiast stały się potrzebne noktowizory. Potwierdziły się nasze przypuszczenia — Pluskwo-Pajęczaki odbierały promienie podczerwone. Dzięki noktowizorom ciemny tunel okazał się dość dobrze oświetlony. Nie wyróżniał się niczym specjalnym: gładkie skalne ściany sklepione na górze i równe podłoże.

Doszliśmy do skrzyżowania z drugim tunelem i kazałem zatrzymać się. Istnieją szczegółowe przepisy dotyczące dysponowania siłami zbrojnymi pod ziemią, ale na co mogą się przydać? Ci, którzy je wymyślili, na pewno nigdy nie byli w takich warunkach… Dopiero po zakończeniu operacji Rodzina Królewska, jeśli ktoś przeżyje, będzie mógł powiedzieć, jakie posunięcia są słuszne i skuteczne. Jeden z przepisów nakazuje ustawiać posterunki przy każdym rozgałęzieniu. Ja już jednak zostawiłem dwóch żołnierzy, by strzegli drogi naszego odwrotu, i gdybym przy każdym skrzyżowaniu pozostawiał dziesięć procent swoich sił, to sam szedłbym na pewną śmierć.

Postanowiłem, że będziemy trzymać się razem… i postanowiłem, że nikt nie może dostać się do niewoli. Nie u tych potworów. Już lepiej zginąć.

Od razu ciężar spadł mi z serca i przestałem się martwić.

Zajrzałem ostrożnie do obu ramion skrzyżowania. Pluskwo-Pajęczaków nie było. Zawołałem przez obwód podoficerski:

— Brumby!

Wynik był zdumiewający. Tutaj, pod ziemią, w sieci nie kończących się korytarzy, mój głos rozległ się niczym trąba jerychońska:

— BRRRRUMMBY!

Aż mi zadzwoniło w uszach.

A potem zabrzmiało:

— PAANIE RRICCO!

— Nie tak głośno — powiedziałem, sam starając się prawie szeptać. — Gdzie jesteście?

Brumby odparł już nie tak grzmiącym głosem:

— Nie mam pojęcia. Zgubiliśmy się.

— Uspokójcie się. Idziemy wam z pomocą. Nie możecie być daleko. Czy sierżant jest z wami?

— Nie. My nie…

— Zaczekaj. — Przełączyłem obwód — Sierżancie.

— Odbieram. Słucham. — Mówił spokojnie, nie podnosząc głosu. — Jestem w kontakcie radiowym z Brumbym, ale nie możemy się spotkać.

— Gdzie jesteście? — pytałem dalej.

Chwilę zawahał się.

— Moja rada jest następująca — połączcie się z Brumbym i wracajcie razem na powierzchnię.

— Odpowiedzcie na moje pytanie!

— Panie Rico, możecie łazić tu tydzień i nie znajdziecie mnie… A ja nie jestem w stanie się ruszyć. Musicie…

— Dość tego, sierżancie! Jesteście ranni?

— Nie, ale…

— No to dlaczego nie możecie się ruszyć? Kłopoty z Pluskwo-Pajęczakami?

— Jest ich tu mnóstwo. Nie mogą dobrać się do mnie… ale ja nie mogę wyjść. Lepiej więc żebyście…

— Sierżancie, tracicie czas! Będę patrzył na mapę, a wy powiecie mi, gdzie skręciliście. Podajcie zapis z noniusza i ślad izotopów znaczonych. To rozkaz.