Выбрать главу

Duży, twardy facet, a niewiele brakuje, żeby się rozpłakał. Wygląda jak wystraszony chłopczyk. Gösta przybrał ojcowski ton i tym razem nie udawał.

– O tym później. Załatwimy to. Teraz musimy pogadać z Kennedym. Możesz tu poczekać albo jechać z nami i zostać w samochodzie. Jak chcesz.

– Jadę z wami – powiedział cicho Lelle. – I tak się dowiedzą, że nadałem na Kennedyego.

– Okej, jedziemy.

Przejechali sto metrów dzielące ich od ośrodka. Otworzyła ta sama kobieta, która rano wpuściła Göstę i Martina. Była jeszcze bardziej rozdrażniona.

– Czego tu znowu chcecie! Niedługo trzeba będzie wstawić dla policji drzwi wahadłowe. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Tyle lat mieliśmy dobre stosunki z policją, a teraz.

Gösta powstrzymał ją gestem. Z grobową miną powiedział:

– Nie mam czasu na dyskusje. Chcemy rozmawiać z Kennedym. Natychmiast.

Kobieta zawołała Kennedyego i znacznie łagodniejszym tonem zapytała:

– Czego od niego chcecie? Narozrabiał?

– Przyjdzie pora na szczegóły – odparł opryskliwie Ernst. – Zabieramy go na przesłuchanie. Tego dużego gościa, Lellego, też.

Kennedy wyszedł z cienia. W ciemnych spodniach, białej koszuli, starannie uczesany wyglądał jak uczeń angielskiej szkoły z internatem. W niczym nie przypominał młodocianego przestępcy. Nie pasowały tylko poranione knykcie. Gösta zaklął w duchu. Przecież widział je wcześniej, powinien był zwrócić na to uwagę.

– W czym mogę panom pomóc? – mówił, przesadnie modulując głos. Widać było, że stara się mówić ładnie, co psuło efekt.

– Rozmawialiśmy z Lellem. Pojedziesz z nami na komisariat.

Kennedy kiwnął głową, że się zgadza. Od Jacoba nauczył się, że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, aby w oczach Boga zachować godność.

Rozejrzał się z żalem. Będzie mu brakowało ośrodka.

Siedzieli naprzeciw siebie w milczeniu. Marita zabrała dzieci i poszła do Västergärden. Miała w domu czekać na Jacoba. Za oknem rozbrzmiewał świergot ptaków, ale w domu panowała cisza. Walizki stały przed domem. Laine nie chciała odjeżdżać, dopóki się nie dowie, co się stało z Jacobem.

– Linda się do ciebie odzywała? – zapytała niepewnie, nie chcąc zakłócić kruchego zawieszenia broni.

– Nie, jeszcze nie – odpowiedział. – Biedna Solveig – dodał.

Laine pomyślała o tych wszystkich latach, kiedy Solveig ją szantażowała, ale zgodziła się z nim. Matka musi współczuć innej matce, kiedy jej dziecku dzieje się krzywda.

– Myślisz, że Jacob też… – Słowa uwięzły jej w gardle.

Gabriel nieoczekiwanie położył rękę na jej dłoni.

– Nie sądzę. Słyszałaś, co mówili policjanci. Pewnie gdzieś się zaszył, żeby to wszystko przemyśleć. Ma co.

– Rzeczywiście – odparła gorzko.

Gabriel milczał, ale wciąż trzymał dłoń na jej ręce. Odebrała to jako gest pocieszenia i uzmysłowiła sobie, że po raz pierwszy od lat okazał jej czułość. Zrobiło jej się ciepło na sercu i jednocześnie czuła smutek rozstania. Wcale nie pragnęła odchodzić. Tak postanowiła, bo chciała mu oszczędzić upokorzenia. Musiałby wyrzucić ją z domu. Ale teraz zwątpiła, czy dobrze robi.

– Teraz mogę ci powiedzieć, że zawsze mi się wydawało, że Jacob jest bardziej podobny do Johannesa niż do mnie. Uważałem, że to ironia losu. Mogłoby się wydawać, że byłem Ephraimowi bliższy niż Johannes. Ojciec mieszkał z nami, to ja odziedziczyłem majątek, i tak dalej. W rzeczywistości było inaczej. Kłócili się, bo w gruncie rzeczy byli do siebie bardzo podobni. Chwilami mogło się zdawać, że są jedną osobą. Ja byłem tym trzecim. Kiedy urodził się Jacob, jakże podobny do mojego ojca i brata, wydawało mi się, że otworzyła się dla mnie szansa przyłączenia się do tej wspólnoty. Gdybym potrafił przywiązać do siebie syna i nauczył się go rozumieć od początku do końca, zrozumiałbym Ephraima i Johannesa. Zostałbym wtedy częścią ich wspólnoty.

– Wiem o tym – wtrąciła miękko Laine, ale Gabriel jej nie słyszał. Patrząc w okno, gdzieś daleko, mówił:

– Zazdrościłem Johannesowi, że wierzył w kłamstwa ojca, że potrafimy uzdrawiać. Pomyśl tylko, z jakiej siły ta wiara się brała! Patrzeć na własne ręce i być przekonanym, że są narzędziem Boga. Patrzeć na ludzi, którzy odrzucają kule i idą, na ślepych, którzy przejrzeli na oczy, i wierzyć, że to dzięki nam. Dla mnie to był tylko teatr. Widziałem ojca za kulisami, jak kieruje, reżyseruje. Nienawidziłem tego. Johannes widział tylko chorych i czuł łączność z Bogiem. Jak wielka rozpacz go ogarnęła, kiedy ta łączność została zerwana. Nie podzielałem tej rozpaczy. Przeciwnie, byłem zachwycony. Wreszcie będziemy zwyczajnymi chłopcami, wreszcie będziemy równi. Tak się jednak nie stało. Johannes nadal czarował, podczas gdy ja, ja… – Głos uwiązł mu w gardle.

– Masz w sobie wszystko, co miał Johannes. Tylko ty, Gabrielu, nie masz odwagi. To cała różnica. Uwierz mi, ty też to masz.

Po tylu wspólnych latach po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach łzy. Nie pozwolił sobie na nie nawet wtedy, gdy Jacob był ciężko chory. Chwyciła go za rękę, a on odwzajemnił jej uścisk.

– Nie mogę ci obiecać, że ci wybaczę, ale mogę obiecać, że spróbuję – powiedział.

– Wiem. Uwierz mi, Gabrielu. – Przytuliła jego dłoń do policzka.

Z każdą godziną Erika denerwowała się coraz bardziej. Ćmił ją krzyż. Masowała go z roztargnieniem. Przez całe przedpołudnie próbowała dodzwonić się do Anny, i na telefon domowy, i na komórkę, ale Anna nie odbierała. W biurze numerów dostała numer komórki Gustava, ale nie umiał jej powiedzieć nic ponadto, że poprzedniego dnia dopłynęli do Uddevalli i Anna z dziećmi pojechała pociągiem do Sztokholmu. Powinni być w domu wczoraj wieczorem. Oburzyło ją, że się nie zaniepokoił. Spokojnie wyliczał, że może byli zmęczeni i wyłączyli telefon, że komórka mogła się rozładować, że – zaśmiał się – Anna nie zapłaciła rachunku za telefon.

Zwłaszcza to ostatnie tak ją rozzłościło, że rzuciła słuchawką. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, jakby do tej pory miała mało powodów. Chciała poradzić się Patrika, usłyszeć chociaż kilka słów pocieszenia, ale nie odbierał telefonów – ani służbowego, ani komórki. Zadzwoniła na centralę. Annika powiedziała, że wyjechał w związku z jakąś ważną sprawą i nie wiadomo, kiedy wróci.

Wydzwaniała dalej. Ćmienie nie ustępowało. Już miała dać za wygraną, kiedy ktoś odebrał.

– Halo? – Dziecięcy głos. Na pewno Emma, pomyślała.

– Cześć, kochanie, mówi ciocia. Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteście?

– W Sztokholmie – odpowiedziała Emma. – Jest już dzidziuś?

Erika uśmiechnęła się.

– Nie, jeszcze nie ma. Emmo, czy mogłabym porozmawiać z mamą?

Emma zignorowała to pytanie. Tak łatwo nie odda telefonu mamie, jeśli już udało jej się go podwędzić, a nawet porozmawiać.

– Wiesz cooo? – zapytała Emma.

– Nie wiem, kochanie – odparła Erika – ale może odłóżmy to na później. Bardzo bym chciała porozmawiać z mamą. – Zaczynała się niecierpliwić.

– Wiesz cooo? – z uporem powtórzyła Emma.

– Nie, a co? – dała za wygraną Erika.

– A myśmy się przeprowadzili!

– No, wiem, jakiś czas temu.

– Nie, dzisiaj się przeprowadziliśmy! – powiedziała z triumfem Emma.

– Dzisiaj?

– Tak! Przeprowadziliśmy się z powrotem do tatusia – oznajmiła.

Pokój zawirował Erice przed oczami. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Emma dodała: