Выбрать главу

– Simon Camp – wycedził Lowell przez zaciśnięte zęby.

– Mogę pana zapewnić, że niemal rozwaliłem mu gębę – wyznał Włoch.

– Szkoda, że pan tego nie zrobił, signor Bachi – odparł Lowell, wymieniając z nim uśmiech. – On może jeszcze narobić nieodwracalnych szkód. Co mu pan odpowiedział?

– A cóż mogłem mu odpowiedzieć? „Idź do diabła!", to była cała moja odpowiedź. Podczas gdy mnie, po tylu latach pracy na Harvardzie, ledwo stać na kupno chleba, ktoś w administracji zatrudnia takiego bałwana!

Lowell prychnął.

– A któż by inny, jak nie doktor Mann… – zatrzymał się nagle i spojrzał znacząco na Longfellowa. – Doktor Manning!

Caroline Manning zmiatała stłuczone szkło.

– Jane! Potrzebna jest szczotka! – po raz drugi zawołała na pokojówkę, zirytowana widokiem kałuży sherry na dywanie w bibliotece męża.

Gdy wyszła z pokoju, u drzwi rozległ się dźwięk dzwonka. Pani Manning odchyliła nieznacznie zasłonę i jej oczom ukazał się Henry Wadsworth Longfellow. Co mogło go sprowadzać o tej porze? W ostatnich latach ledwie parokrotnie widywała go w Cambridge. Trudno pojąć, jak zdołał stawić czoło nieszczęściu, jakie nań spadło. Wydawał się niepokonany. I oto ona przyjmuje go z szufelką w dłoni, niczym gospodyni domowa.

– Męża nie ma w domu – wyjaśniła pani Manning. – Wcześniej spodziewał się gościa i prosił, aby mu nie przeszkadzać. Musieli wyjść na spacer, chociaż trzeba przyznać, że przy takiej pogodzie to dość osobliwy pomysł. Na podłodze w bibliotece znalazłam rozbite szkło. Ale jak pan wie, mężczyźni czasem lubią sobie wypić.

– Czy wzięli powóz? – spytał Longfellow.

Pani Manning odparła, że to wykluczone. Ze względu na zagrożenie końską zarazą doktor Manning surowo zakazał wyprowadzania koni. Zgodziła się jednak pójść z Longfellowem do stajni.

– Na litość boską! – zawołała, gdy nie znaleźli śladu powozu i koni. – Coś się dzieje, prawda, panie Longfellow?

Poeta milczał.

– Na litość boską! – powtórzyła kobieta. – Co się z nim stało? Proszę mi natychmiast powiedzieć!

– Musi pani pozostać w domu i czekać – Longfellow cedził słowa. – Pani mąż wróci bezpiecznie, pani Manning. Jestem pewien.

Gwałtowny poryw wiatru od strony Cambridge boleśnie smagnął ich twarze.

– Doktor Manning – powiedział dwadzieścia minut później Fields, wbijając wzrok w dywan w gabinecie Longfellowa.

Po wyjściu z domu Galvina znaleźli Nicholasa Reya. Posterunkowy załatwił im zdrowego konia i powóz policyjny, którym dojechali do Craigie House.

– Od samego początku był naszym największym adwersarzem. Dlaczego Teal nie ruszył go wcześniej?

Holmes stał oparty o biurko Longfellowa.

– Właśnie dlatego, mój drogi Fields. W kolejnych kręgach piekielnych spoczywają grzesznicy winni coraz ohydniejszych zbrodni, a zarazem coraz mniej skruszeni z powodu tego, co zrobili. Aż po Lucyfera, który zapoczątkował całe zło w świecie. Healey, pierwszy ukarany, był niemal nieświadomy swojej odmowy. Taka była natura jego „grzechu", który polega na obojętności.

Posterunkowy Rey stał pośrodku gabinetu.

– Panowie, musicie zrobić przegląd kazań, jakie wygłaszał pan Greene w ostatnim tygodniu, abyśmy mogli ustalić, dokąd Teal mógł zabrać Manninga.

– Greene zaczął tę serię kazań od hipokrytów – wyliczał Lowell – potem przeszedł do oszustów, w tym fałszerzy, a wreszcie, w kazaniu, którego ja i Fields wysłuchaliśmy, zajął się zdrajcami.

– Manning nie był hipokrytą – zaprotestował Holmes. – Nie krył się ze swoją niechęcią wobec Dantego. Zdrajcy rodziny także nie wchodzą tu w grę.

– Pozostają nam zatem fałszerze i zdrajcy narodu – rzekł Longfellow.

– Manning nie popełnił żadnego oszustwa – zauważył Lowell. – Ukrywał przed nami swoje działania, zgoda, lecz nie posunął się do fałszerstwa. Wiele cieniów w Piekle Dantego miało na sumieniu niezliczone przewinienia, lecz tym, co determinuje los każdego z nich, jest grzech najbardziej dla nich typowy. Fałszerze udają kogoś, kim nie są, jak Grek Sinon, który oszukał Trojańczyków, wprowadzając do ich miasta drewnianego konia.

– Zdrajcy narodu działają na szkodę swych ziomków – powiedział Longfellow. – Znajdujemy ich w dziewiątym kręgu, najniższym.

– W tym wypadku chodzi o walkę z naszymi projektami związanymi z Dantem – stwierdził Fields.

Holmes zastanowił się nad tym.

– Otóż to! Wiemy, że Teal wdziewa swój mundur, gdy zajmuje się „dantejskimi sprawami", a więc czy to studiując Dantego, czy to przygotowując swoje morderstwa. To rzuca światło na stan jego umysłu: w obłędzie zamienił obronę Unii na obronę Dantego.

– Teal był świadkiem knowań Manninga, pracując jako stróż w University Hall – rzekł Longfellow. – Skarbnik jest dla niego najgorszym spośród zdrajców sprawy, której on sam zdecydował się bronić. Teal zachował Manninga na koniec.

– Jakiego rodzaju kary możemy się dlań spodziewać? – spytał Nicholas Rey.

Wszyscy czekali na odpowiedź Longfellowa.

– Zdrajcy tkwią po szyję w lodzie, w „zamarzłym jeziorze, szklanym od mrozu, co je w więzach trzyma" [75].

– W ciągu ostatnich dwóch tygodni w Nowej Anglii zamarzła każda kałuża – jęknął Holmes. – Manning może być wszędzie, a my mamy tylko jednego, zmęczonego konia!

Rey pokręcił głową.

– Wy, panowie, pozostaniecie tutaj, w Cambridge, i będziecie szukać Teala i Manninga. Ja pojadę do Bostonu po posiłki.

– Co mamy zrobić, jeśli spotkamy Teala? – zapytał Holmes.

– Użyjcie tego – Rey wręczył im policyjną terkotkę.

Czterej uczeni rozpoczęli swój patrol na wyludnionych nabrzeżach rzeki Charles, Bobrowego Strumyka nieopodal Elmwood oraz Fresh Pond. Rozglądając się dookoła w słabym świetle gazowych latarni, zachowywali zdwojoną czujność, tak że ledwo zauważyli, jak minęła noc. Odziani w płaszcze, nie zwracali uwagi na szron osiadający na ich brodach (lub, jak w przypadku doktora Holmesa, na gęstych brwiach i bokobrodach). Jakże dziwny i milczący wydawał się świat bez odgłosów końskich kopyt. Cała Północ zdawała się tonąć w ciszy, przerywanej tylko odległymi odgłosami pociągów towarowych.

Każdy z dantejczyków wyobrażał sobie szczegółowo, jak w tej samej chwili posterunkowy Rey ściga Dana Teala przez Boston, jak zatrzymuje go w imieniu stanu Massachusetts i zakłada mu kajdanki, jak Teal tłumaczy się, wścieka, wyjaśnia, lecz w końcu poddaje się sprawiedliwości. Okrążając zamarznięte akweny, Longfellow, Holmes, Lowell i Fields mijali się kilka razy i dodawali sobie wzajemnie otuchy.

Zaczęli rozmawiać. Pierwszy przemówił, oczywiście, doktor, lecz inni również odzywali się chętnie, przyciszonymi głosami. Rozmawiali o pisaniu okolicznościowych wierszy, o nowych książkach, o wydarzeniach politycznych, za którymi ostatnio przestali nadążać; Holmes opowiedział ponownie historię z pierwszych lat swojej praktyki lekarskiej, gdy powiesił w oknie szyld o treści: KAŻDĄ GORĄCZKĘ PRZYJMĘ Z WDZIĘCZNOŚCIĄ. Napis wisiał tam, dopóki uliczni pijacy nie wybili szyby.

– Za dużo gadam, prawda? – Doktor potrząsnął głową, strofując samego siebie. – Longfellow, chciałbym, abyś kiedyś powiedział więcej o sobie.

– Nie – odparł poważnym tonem poeta. – Sądzę, że to niemożliwe.

– Wiem! Ale kiedyś zwierzyłeś mi się, jak spotkałeś Fanny – rzekł Holmes po namyśle.

вернуться

[75] Piekło, Pieśń trzydziesta druga, w. 23-24.