Выбрать главу

– Nie – odparł kościelny stanowczo. – Te drzwi otwierają się tylko od wewnątrz. Policja to sprawdzała i nie znalazła śladów, by ktoś przy nich majstrował. Nie było żadnego znaku wskazującego na to, że wielebny Talbot w ogóle dotarł do drzwi prowadzących na ulicę tego ostatniego wieczoru.

Holmes odciągnął Longfellowa na bok, tak aby kościelny nie mógł go usłyszeć.

– Myślisz, że to istotne – spytał szeptem – że pastor używał tego przejścia jako skrótu? Musimy zadać więcej pytań kościelnemu. Ciągle nie wiemy niczego o symonii Talbota, a to może być wskazówka!

Do tej pory nie znaleźli jeszcze żadnych dowodów na to, że Talbot był kimś innym niż dobrym pasterzem swego stada.

– Sądzę, iż bezpiecznie można uznać – odparł Longfellow – że przechadzek po krypcie nie sposób zakwalifikować jako grzechu, jakkolwiek jest to zachowanie dość nietypowe, nieprawdaż? Poza tym wiemy, że symonia musi mieć związek z pieniędzmi, braniem ich lub płaceniem nimi. Gregg uwielbia swego kaznodzieję, podobnie jak cała wspólnota, i zbyt wiele pytań na temat zwyczajów duchownego pozbawiłoby nas jakichkolwiek informacji, którymi mógłby nam służyć kościelny. Nie zapominaj, że zarówno on, jak i cały Boston jest przekonany, że śmierć Talbota to wyłącznie wynik grzechu innej osoby, a nie jego samego.

– Zatem jak nasz Lucyfer zdołał się tu dostać? – zapytał doktor. – Jeśli wyjście z krypty na ulicę otwiera się tylko od wewnątrz, a Gregg mówi, że był w kościele i nie widział nikogo przechodzącego przez zakrystię…

– Być może złoczyńca czekał, aż Talbot wejdzie po schodach i wydostanie się z krypty, i wtedy wepchnął go z powrotem pod ziemię z ulicy? – spekulował Longfellow.

– Nie sądzę, żeby tak szybko udało mu się wykopać w ziemi dziurę na tyle głęboką, by pomieściła człowieka – zauważył Holmes. – Bardziej prawdopodobne, że łajdak zaczaił się tutaj na Talbota. Wykopał dziurę, czekał na niego, a potem schwytał go, wepchnął do dziury, polał naftą jego stopy…

Kościelny, który szedł przed nimi, nagle się zatrzymał. Skulił się i zaczął gwałtownie dygotać. Próbował coś powiedzieć, lecz wydobył z siebie tylko suchy, bolesny szloch. Ruchem podbródka zdołał wskazać grubą pokrywę leżącą na ziemi i zawrócił do wyjścia.

Miejsce zbrodni było już blisko.

Longfellow i Holmes użyli całej siły, by podnieść pokrywę. W ziemi widniał okrągły otwór, wystarczająco duży, by pomieścić człowieka średniej budowy. Fetor spalonego ciała, przypominający woń zgniłego mięsa i smażonej cebuli, do tej pory skryty pod pokrywą, a teraz uwolniony, buchnął prosto na nich. Doktor przysłonił twarz halsztukiem. Longfellow przyklęknął i chwycił garść ziemi z okolic otworu.

– Masz rację, Holmes. Ten otwór jest głęboki i dobrze uformowany. Musiał być wykopany wcześniej. Zabójca zapewne czekał tu na Talbota. Dostał się do środka, w jakiś sposób zwodząc naszego roztrzęsionego kościelnego, i ogłuszył pastora – dywagował Longfellow głośno – a potem umieścił go głową w dół i dokonał swego strasznego czynu.

– Wyobraź sobie tylko tę potworną mękę! Talbot przed śmiercią musiał być świadomy tego, co się dzieje. Uczucie, że twoje ciało płonie żywcem… – Holmes ugryzł się w język, przypomniawszy sobie o śmierci Fanny Longfellow. – To jest, chciałem tylko powiedzieć, że… – Przeklął swoje gadulstwo i ostatecznie zamilkł w pół zdania.

Longfellow zdawał się go nie słyszeć. Grudka ziemi wyśliznęła się z jego palców. Ostrożnie położył jasny bukiet kwiatów nieopodal otworu.

– „Siedźże tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wycelił" [31] – powiedział, cytując wers z Pieśni dziewiętnastej, jakby czytał z rozpostartej przed sobą księgi. – To właśnie Dante wykrzykuje do symoniaka, z którym rozmawia w Piekle, mój drogi Holmes.

Holmes myślał już tylko o tym, żeby wyjść na zewnątrz. Stęchłe powietrze paliło mu płuca, a słowa, które nieopatrznie wypowiedział, sprawiały mu ból w sercu. Longfellow skierował jednak światło gazowej latarni nad dziurę, która pozostała nie naruszona. Jeszcze nie skończył.

– Musimy kopać głębiej, poniżej tego, co możemy zobaczyć w dziurze. Policja nigdy nie wpadłaby na ten pomysł.

Holmes popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Ani ja! Talbota umieszczono w dziurze, nie pod nią, mój drogi Longfellow!

– Przypomnij sobie – odparł Longfellow – co Dante powiedział do grzesznika, który miotał się w swej jamie.

– „Siedźże tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wycelił – wyrecytował Holmes. – I niech ci mile kruszec w uchu dzwoni" [32]. – Zrobił krótką pauzę. – „I niech ci mile kruszec w uchu dzwoni" – powtórzył. – Ale czy przez Dantego nie przemawia po prostu sarkazm, kiedy wypomina nieszczęsnemu grzesznikowi jego chciwość?

– Zaiste, ja sam zwykłem tak właśnie odczytywać tę linijkę – przyznał Longfellow. – Ale Dantego da się też odczytać dosłownie. Można dowodzić, że fraza Dantego w istocie pokazuje, iż częścią contrapasso symoniaków jest to, że zostają pogrzebani do góry nogami, z pieniędzmi, które w sposób niegodny zgromadzili za życia, umieszczonymi poniżej ich głów. Z pewnością Dante mógł myśleć o słowach, jakie święty Piotr wypowiedział do Szymona Maga: „Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą". [33] W tej interpretacji jama, w której tkwi grzesznik u Dantego, jest jego wieczną sakiewką.

W odpowiedzi na tę interpretację Holmes wydał z siebie jedynie serię niezrozumiałych gardłowych dźwięków.

– Jeśli będziemy kopać – dodał Longfellow z lekkim uśmiechem – może uda się rozwiać twoje wątpliwości. – Wsunął w otwór swoją laskę, chcąc dosięgnąć dna, ale dół okazał się zbyt głęboki. – Chyba się nie zmieszczę – Longfellow ocenił wymiary dziury. Potem jego wzrok padł na drobnego doktora, który dusił się od astmy. Holmes znieruchomiał jak głaz.

– Ależ Longfellow… – doktor spojrzał w głąb jamy. – Dlaczego natura nie spytała mnie o radę w sprawie moich cech fizycznych?

Nie było sensu się spierać. Z Longfellowem właściwie nie dało się spierać – był niewzruszenie spokojny. Gdyby był tu Lowell, kopałby już w dziurze jak królik.

– Dziesięć do jednego, że złamię sobie paznokieć – poskarżył się Holmes.

Longfellow skinął tylko głową. Doktor zacisnął powieki i zsunął się w otwór.

– Jest zbyt wąski, nie mogę się pochylić. Nie skulę się na tyle, aby móc kopać.

Longfellow pomógł Holmesowi się wydostać. Doktor wszedł do wąskiego otworu ponownie, tym razem głową w dół, a Longfellow trzymał go za nogi w kostkach. Poeta miał mocny i pewny chwyt lalkarza operującego marionetką.

– Ostrożnie, Longfellow! Ostrożnie!

– Czy widzisz dostatecznie dobrze? – spytał Longfellow.

Holmes ledwie go słyszał. Grzebał w ziemi rękami; mokra gleba, najpierw obrzydliwie ciepła, a po chwili zimna i twarda jak lód, wchodziła mu pod paznokcie. Najgorszy był smród, duszący, ohydny odór spalonego ciała, który zachował się w ciasnym dole. Holmes usiłował wstrzymać oddech, lecz ta taktyka w połączeniu z coraz silniejszymi objawami astmy sprawiała, iż czuł, że jego głowa staje się lekka, tak lekka, jakby gotowa była lada moment ulecieć niczym balon. Był tam, gdzie jeszcze niedawno tkwił wielebny Talbot – zwisając głową w dół, dokładnie tak jak on. Lecz zamiast karzącego ognia na swoich stopach czuł tylko pewny uchwyt Longfellowa. Przyjaciel zapytał go o coś zatroskanym tonem, lecz jego głos był zbyt odległy, a doktor zbyt osłabiony, by cokolwiek zrozumieć. Holmes zastanawiał się, czy jeśli zemdleje, Longfellow zwolni uchwyt i pozwoli mu runąć gdzieś w piekielne otchłanie. Nagle pojął niebezpieczeństwo, w jakie się wpakowali, próbując mierzyć się z książką. Korowód myśli zdawał się nie mieć końca, gdy nagle jego palce natrafiły na jakiś przedmiot. Holmes momentalnie odzyskał jasność umysłu. To był kawałek ubrania! Nie, to była torebka. Satynowa torebka.

вернуться

[31] Piekło, Pieśń dziewiętnasta, w. 97.

вернуться

[32] Piekło, Pieśń dziewiętnasta, w. 98.

вернуться

[33] Dzieje Apostolskie, 8, 20