Выбрать главу

Usłyszeli stukanie do drzwi frontowych, lecz zignorowali je.

– Wysłałem list do Houghtona, prosząc, by upewnił się, czy z Riverside Press nie zabrano żadnych odbitek z tłumaczenia Longfellowa – rzekł Fields. – Wiemy, że wszystkie zabójstwa wzorowano na pieśniach, które w tym czasie nie były jeszcze przełożone. Longfellow musi dalej przekazywać korekty do drukarni, jakby nic się nie stało. Przy okazji, co z młodym Sheldonem?

Lowell zmarszczył brwi.

– Nie odpowiedział jeszcze i nie widziano go nigdzie na kampusie. Po wyjeździe Bachiego jest jedyną osobą, która może nam opowiedzieć o człowieku „widmie". Widziałem, jak z nim rozmawiał.

Wydawca wstał i pochylił się w stronę poety.

– Jesteś całkiem pewien, że widziałeś to „widmo" wczoraj, Jamey? – zapytał.

– Co masz na myśli, Fields? – Lowell był zaskoczony. – Powiedziałem ci już: zobaczyłem go, jak obserwuje mnie na Harvard Yard, a potem raz jeszcze, gdy czekał na Bachiego. I potem znowu, podczas sprzeczki z Edwardem Sheldonem.

Fields poczuł zażenowanie.

– Chodzi mi tylko o to, że wszyscy żyjemy teraz w wielkim lęku, mój drogi. Również ja spędzam noce bezsennie.

Lowell gwałtownie zamknął notatnik.

– Twierdzisz, że to było moje przywidzenie?

– Sam mi powiedziałeś, że wydawało ci się, iż widziałeś wczoraj Jennisona i Bachiego, twoją pierwszą żonę, a potem zmarłego syna. Na litość boską! – krzyknął wydawca.

Wargi Lowella zadrżały.

– Nie, Fields. Tego już za wiele!

– Proszę, uspokój się, Lowell. Nie miałem zamiaru podnosić głosu. Przepraszam.

– Uważam, że powinieneś wiedzieć lepiej niż my, co należy robić. Jesteśmy w końcu tylko poetami! Myślę, że to ty właściwie masz najlepsze rozeznanie, skąd ten ktoś dostał nasz harmonogram pracy!

– O! Co to ma znaczyć, Lowell?

– Po prostu to: kto prócz nas posiada dokładne informacje o wszelkich działaniach Klubu Dantego? Pomocnicy drukarscy, zecerzy, introligatorzy! Wszyscy są związani z firmą Ticknor & Fields!

– Go?! – Fields osłupiał. – Nie zwalaj wszystkiego na mnie!

– Panowie, obawiam się, że muszę wam przerwać – Longfellow wprowadził do biblioteki Nicholasa Reya.

Na twarzach Lowella i Fieldsa pojawił się wyraz przerażenia. Lowell zaczął wyliczać całą litanię powodów, dla których Rey nie powinien ich aresztować. Longfellow tylko się uśmiechnął.

– Profesorze – rzekł Mulat. – Proszę… Jestem tu dlatego, żeby poprosić panów, abyście przyjęli moją pomoc.

Lowell i Fields natychmiast zapomnieli o kłótni i z ożywieniem powitali Reya w swoim gronie.

– Dobrze. Proszę zrozumieć, że robię to tylko po to, by przerwać zabijanie – policjant postawił sprawę jasno. – Dla żadnej innej przyczyny.

– To nie jest nasz jedyny cel – przyznał Lowell po długiej pauzie. – Ale sami temu nie sprostamy. Pan również. Ten łotr zostawia znak Dantego na wszystkim, czego dotknie, i nie uda się panu zbliżyć do niego bez tłumacza u boku.

Gospodarz pozostawił ich w bibliotece i powrócił do gabinetu. Od szóstej rano, pracując ciężko aż do popołudnia, tłumaczył wraz z Greene'em już trzecią tej doby pieśń. Posłał Holmesowi liścik, prosząc go o pomoc w przekładzie, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zapytał też Fieldsa, czy można przekonać Lowella, by pogodził się z doktorem, lecz wydawca doradził, aby dać obu nieco czasu na ochłonięcie.

Pracę przerywała mu, jak zwykle, niezliczona ilość dziwnych wizyt. Pewien przybysz z Zachodu przyniósł „zamówienie" na poemat o ptakach, który Longfellow miał napisać za okrągłą sumkę. Potem w drzwiach stanęła, nie po raz pierwszy zresztą, kobieta z bagażami, tłumacząc, że jest jego żoną, która wróciła do domu. Następnie zawitał rzekomo ranny weteran, próbując wyżebrać pieniądze; Longfellowowi zrobiło się go żal i dał mu jakąś drobną sumę.

– Ależ Longfellow, „kikut" tego człowieka był po prostu ramieniem upchniętym w koszuli! – zawołał Greene, kiedy gospodarz zamknął drzwi za żołnierzem.

– Wiem, wiem – odpowiedział poeta, wracając na swoje miejsce. – Ale, drogi Greene, jeśli ja się nad nim nie zlituję, myślisz, że ktoś inny to zrobi?

Longfellow wydobył robocze wersje przekładu Pieśni piątej Piekła, którego nie mógł dokończyć od wielu miesięcy. Był to opis kręgu, w którym pokutują ludzie zmysłowi. Wiejące tam wieczne wiatry miotały grzesznikami bez celu, tak jak niepowstrzymana rozwiązłość miotała nimi bez celu za życia. Pielgrzym rozmawia z Francescą, piękną młodą kobietą, zabitą przez męża, który przyłapał ją w objęciach swojego brata, Paola. Ona to, z milczącym duchem kochanka u boku, płynie w powietrzu ku Dantemu.

– Francescą nie zadowala się sugestią, że ona i Paolo po prostu poddali się żądzom, kiedy z płaczem opowiada Dantemu swoją historię – zauważył Greene.

– Słusznie – zgodził się Longfellow. – Mówi mu, że czytali o pocałunku Ginewry i Lancelota, kiedy ich oczy spotkały się nad książką. I dodaje z fałszywą skromnością: „W ten dzień jużeśmy nie czytali więcej" [58]. Paolo bierze ją w ramiona i całuje, jednak Francesca wini za ich występek nie kochanka, ale książkę, która ich zbliżyła. To autor romansu jest ich kusicielem.

Greene zamknął oczy, nie dlatego, że zasnął, co często zdarzało mu się podczas ich spotkań, ale gwoli swojemu przekonaniu, że tłumacz powinien wnikać w duszę autora, i to właśnie robił, próbując pomagać Longfellowowi.

– A zatem otrzymują doskonałą karę: są razem na zawsze, jednak nie po to, by móc się choć raz pocałować czy zalecać do siebie, lecz po to, by razem cierpieć.

Podczas tej wymiany zdań Longfellow zauważył złote loki i poważną twarz Edith, która wsunęła się do gabinetu. Gdy ojciec spojrzał na nią, dziewczynka uciekła do hallu.

Gospodarz zaproponował Greene'owi chwilę odpoczynku. Mężczyźni w bibliotece również zrobili sobie przerwę, aby Rey mógł w spokoju przejrzeć dziennik dochodzenia, który prowadzili. Greene poszedł do ogrodu rozprostować nogi.

Longfellow, odłożywszy książki, pomyślał nagle o dawnych mieszkańcach tego domu. W tym gabinecie generał Nataniel Greene, dziadek „ich" Greene'a, omawiał strategię z generałem Waszyngtonem, kiedy nagle przybył posłaniec z wieścią o ataku Brytyjczyków, co sprawiło, że generałowie rozpoczęli gorączkowe poszukiwania swoich peruk. W tym samym pomieszczeniu, według jednej z opowieści Greene'a, Benedict Arnold przyklęknął na kolano i zaprzysiągł swą lojalność Armii Kontynentalnej. Starając się nie myśleć o tym ostatnim epizodzie, poeta przeszedł do salonu, gdzie znalazł swą córkę Edith zwiniętą w kłębek na fotelu. Mebel stał teraz w pobliżu marmurowego popiersia jej matki. Kremowa twarz Fanny była tam zawsze, gdy dziewczynka jej potrzebowała. Longfellow nie mógł patrzeć na podobiznę żony bez dreszczu przyjemności, który odczuwał od najwcześniejszych dni ich niezręcznych zalotów. Zawsze gdy Fanny wychodziła z pokoju, miał wrażenie, że zabierała ze sobą nieco światła.

Szyja Edith przechyliła się wdzięcznie, gdy dziewczynka odwróciła głowę.

– Co tam, moja droga? – poeta uśmiechnął się łagodnie. – Jak się dzisiaj miewa moje małe kochanie?

– Przepraszam, że podsłuchiwałam, tatusiu. Chciałam cię o coś spytać i nie mogłam przestać słuchać. Ten poemat – stwierdziła tonem, wktórym lęk mieszał się z dociekliwością – mówi o bardzo smutnych sprawach.

– Tak. Czasami muzy tego wymagają. To obowiązek poety, mówić o najtrudniejszych chwilach tak samo uczciwie jak o wesołych, Edie, ponieważ czasami tylko przechodząc przez najmroczniejszą ciemność znajdujemy światło. Tak jak Dante.

вернуться

[58] Piekło, Pieśń piąta, w. 138.