Выбрать главу

Doktor Holmes zapukał, a potem wparował do pokoju z dzikim błyskiem w oku.

– Tato, jesteśmy trochę zajęci.

Junior nie zmienił wyrazu twarzy, gdy przyjaciele witali się z jego ojcem, okazując mu nieco przesadny szacunek.

– Wendy, musisz mi coś natychmiast powiedzieć! – krzyknął Holmes. – Muszę wiedzieć, czy znasz się na czerwiach? – Mówił tak szybko, że wydobywające się z jego ust dźwięki przypominały brzęczenie pszczoły.

Junior zaciągnął się cygarem. Czy nigdy nie przyzwyczai się do sposobu bycia ojca? Po chwili namysłu wybuchnął głośnym śmiechem. Przyjaciele zawtórowali mu.

– Powiedziałeś: „na czerwiach"?

– A jeśli to nasz Lucyfer siedzi w celi i tylko udaje głupka? – spytał Fields z niepokojem.

– On nie rozumiał po włosku. To było widać w jego oczach – zapewnił Nicholas Rey. – Strasznie go to irytowało.

Zebrali się w gabinecie w Craigie House. Greene'a, który przez całe popołudnie pomagał przy tłumaczeniu, odesłali wieczorem do domu jego córki w Bostonie.

Krótki tekst, który Rey podsunął Willardowi Burndy'emu: „A te convien terrere altro viaggio se vuo'campar d'esto loco selvaggio" [66], można było przetłumaczyć w następujący sposób: „Ścieżki potrzeba obrać tobie inne, jeżeli przebrnąć życzysz tę gęstwinę". Były to słowa Wergiliusza skierowane do Dantego, który zgubił się w głuszy i któremu zagrażały dzikie bestie.

– Ten sprawdzian ostatecznie potwierdza nasze wcześniejsze przypuszczenia. Burndy po prostu nie pasuje do portretu zabójcy – stwierdził Lowell, wyrzucając cygaro przez okno gabinetu Longfellowa. – Nie ma wykształcenia, poza tym w czasie śledztwa nie znaleźliśmy żadnych jego związków z którąkolwiek z ofiar.

– Z tego, co piszą w gazetach, można wywnioskować, że gromadzone są dowody – powiedział Fields.

Rey potwierdził:

– Mają świadków, którzy widzieli, jak Burndy kręcił się koło domu wielebnego Talbota w noc przed zabójstwem. Wtedy z sejfu Talbota zginęło tysiąc dolarów. Świadkowie zostali przesłuchani przez godnych zaufania policjantów. Burndy z kolei nie chciał za bardzo ze mną rozmawiać. Ale to by pasowało do sposobu postępowania detektywów: wynajdują jakiś przypadkowy fakt i tworzą na jego podstawie historię, która mija się z prawdą. Nie mam wątpliwości co do tego, że Langdon Peaslee wodzi ich za nos. W ten sposób pozbywa się swojego najgroźniejszego konkurenta w pruciu sejfów, a detektywi odpalą mu sporą część nagrody. Peaslee próbował mi zaproponować podobny układ, kiedy wyznaczono nagrodę.

– A jeśli coś nam umknęło? – jęknął Fields.

– Czy wierzycie, że Burndy może być zamieszany w te morderstwa? – spytał Longfellow.

Fields wydął usta i potrząsnął głową:

– Chcę tylko parę odpowiedzi, abyśmy mogli powrócić do normalnego życia.

Służący Longfellowa zapowiedział niejakiego pana Edwarda Sheldona z Cambridge, który szukał profesora Lowella. Poeta poczłapał do hallu i zaprowadził Sheldona do biblioteki gospodarza.

Sheldon miał kapelusz naciągnięty głęboko na oczy.

– Proszę mi wybaczyć najście, profesorze, ale z pańskiej wiadomości wywnioskowałem, że to dość pilne. W Elmwood powiedziano mi, że mogę tu pana zastać. Proszę mi powiedzieć, czy możemy wznowić zajęcia z Dantego? – spytał, uśmiechając się szczerze.

– Przecież wysłałem tę wiadomość tydzień temu! – wykrzyknął Lowell.

– No cóż… ja otrzymałem ją dopiero dziś – odparł student, spuściwszy wzrok.

– Akurat! I niech pan zdejmie kapelusz w obecności starszych!

Lowell zrzucił mu kapelusz z głowy i wówczas zobaczył, że jedno oko chłopaka jest spuchnięte i zaczerwienione, a szczęka obrzęknięta. Poeta natychmiast złagodniał.

– Sheldon! Co się panu stało?!

– Długo by opowiadać, proszę pana. Właśnie miałem wyjaśnić, że ojciec wysłał mnie do rodziny w Salem, żebym wrócił do zdrowia. Może miała to być też kara i czas na „przemyślenie swojego postępowania" – rzekł student z lekkim uśmiechem. – Dlatego nie otrzymałem pańskiej wiadomości.

Sheldon wszedł w krąg światła, by podnieść kapelusz, i wtedy zauważył przerażenie na twarzy swego profesora.

– Jest już znacznie lepiej. Oko prawie mnie nie boli. Lowell usiadł.

– Niech mi pan opowie, jak to się stało. Młodzieniec wbił wzrok w podłogę.

– Nic nie mogłem na to poradzić. Pewnie słyszał pan o tym typie Simonie Campie, który kręci się po okolicy. Jeśli nie, to panu opowiem. Zatrzymał mnie na ulicy. Powiedział, że na zlecenie jednego z wydziałów Harvardu prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić, czy kursy na temat Dantego mogą wywierać negatywny wpływ na studentów. Mało brakowało, żeby dostał ode mnie w twarz za takie insynuacje.

– Camp panu to zrobił? – spytał Lowell w przypływie ojcowskich uczuć.

– Nie, nic podobnego. Po prostu sobie poszedł. Następnego ranka natknąłem się na Pliny'ego Meada. Zdrajcę jakich mało.

– Jak to?

– Z wyraźną satysfakcją opowiedział mi, jak siedział z Campem i mówił mu o strasznych rzeczach, które rzekomo dzieją się na kursie. Obawiam się, profesorze, że najdrobniejszy skandal będzie zagrożeniem dla naszych zajęć. Korporacja najwyraźniej nie zaniechała walki. Powiedziałem Meadowi, żeby skontaktował się z Campem i odwołał wszystko, ale odmówił. Zaczął wtedy obrażać mnie i pana, profesorze, też. Wściekłem się i wywiązała się bójka.

Lowell uśmiechnął się, dumny ze swego studenta.

– To pan zaczął, panie Sheldon?

– Tak – przyznał młodzieniec. Skrzywił się i dotknął dłonią obolałej szczęki. – Ja zacząłem, ale on skończył.

Lowell odprowadził chłopaka do wyjścia i złożył mu obietnicę, że zajęcia wkrótce zostaną wznowione, po czym ruszył prędko do gabinetu, ale znów rozległo się pukanie.

– Do diabła, Sheldon! Mówiłem panu przecież, że lada dzień rozpoczniemy zajęcia! – Lowell gwałtownie otworzył drzwi wejściowe.

Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu na progu zobaczył doktora Holmesa.

– Wendell! – zaśmiał się tak radośnie, że aż Longfellow wbiegł do hallu. – Wróciłeś do Klubu! Strasznie nam ciebie brakowało!

Krzyknął do pozostałych:

– Holmes wrócił!

– Nie tylko wróciłem, ale chyba wiem, gdzie szukać naszego mordercy – powiedział doktor, wchodząc do środka.

14

Przestronne pomieszczenie, w którym znajdowała się obecnie biblioteka Longfellowa, było niegdyś kasynem oficerskim sztabu generała Waszyngtona, a w późniejszych latach – salą bankietową pani Craigie. Teraz Longfellow, Lowell, Fields i Nicholas Rey siedzieli w nim przy wypolerowanym do połysku stole, Holmes zaś krążył wokół nich i tłumaczył.

– Wciąż jeszcze trudno mi opanować myśli. Wysłuchajcie wszystkich moich racji, zanim się zgodzicie lub gwałtownie zaoponujecie. – Ta ostatnia uwaga skierowana była głównie do Lowella, co zrozumieli wszyscy prócz niego samego. – Sądzę, że Dante przez cały czas mówi nam prawdę. Opisuje to, co czuje, przygotowując się do zstąpienia w głąb Piekła, drżący i niepewny. „E io sol… " i tak dalej. Drogi Longfellow, jak to przetłumaczyłeś?

вернуться

[66] Piekło, Pieśń pierwsza, w. 91, 93.