Выбрать главу

— No to chyba źle się stało, żeśmy ją puścili?

— Przeciwnie. Jak Boga kocham, Dick, gdybyśmy jej nie puścili, zamieniłaby ten namiot w piekło aż do końca podróży. Nieszczęście w tym, że ma cholerny temperament. Ale to ją trochę ostudzi.

— Tak — zgodził się Dick. — Jest za ambitna. Ale poza tym nie można jej nic zarzucić. Cholerna wariatka, że się wypuściła w taką podróż, lecz o całe niebo lepsza od tych rozpieszczonych szczebiotek. Jest tym pniem, z którego myśmy wyrośli, Tommy. Musisz więc jej wybaczyć temperament. Mężczyznę wychowuje kobieta. Nie wyssiesz męskości z piersi niewiasty, której tylko spódnice dają prawo do tego miana. Kotka nie krowa wykarmi tygrysa.

— Ale czy musimy przyznawać im rację, gdy robią głupstwa?

— To pytanie. Ostry, hartowny nóż głębiej zacina szczapę od tępego, ale to jeszcze nie powód, by tępić ostrze o belkę kabestanu.

— Racja, jednak gdy idzie o kobietę, wybiorę sobie chyba nie taką ostrą.

— Cóż ty możesz o tym wiedzieć? — zapytał Dick.

— Coś tam wiem. — Tommy sięgnął po mokre pończochy Molly i rozpostarł je sobie na kolanach, by wyschły.

Dick, przyglądając mu się ciekawie, grzebał w torbie Molly, a potem przykuśtykał przed drzwiczki pieca z różnymi częściami wilgotnej damskiej garderoby, które również rozłożył przed ogniem.

— Mówiłeś, że nigdy nie byłeś żonaty — powiedział.

— Mówiłem? A jednak byłem... to znaczy... tak, byłem, u licha!

I to z taką kobietą, że lepsza nigdy nie gotowała strawy mężczyźnie.

— Przeniosła się do wieczności? — Dick ruchem ręki wyraził nieskończoność.

— Tak — rzekł Tommy. — Przy porodzie — dorzucił po chwili milczenia.

Fasola bulgocząc zagotowała się na frontowej fajerce, przesunął więc garnek na zimniejszą część płyty. Potem przyjrzał się grzankom, ostrym patykiem spróbował, czy są dość pulchne, i nakrył je wilgotną szmatą. Dick, swoim zwyczajem, pohamował ciekawość i czekał cierpliwie.

— To była całkiem inna kobieta niż Molly. Siwaszka. Dick kiwnął głową na znak, że rozumie, o co chodzi.

— Nie tak dumna i uparta, ale zawsze wierna mężczyźnie w dobrym i złym. Dzielnie z nim pracowała wiosłem i bez słowa głodowała jak Hiob. Szła naprzód, gdy dziób łodzi częściej bywał pod wodą niż nad wodą, a żagle refowała jak mężczyzna. Szliśmy raz, szukając złota, w górę szlakiem rzeki Teslin, za jeziora Niespodzianka i Mała Żółta Głowa. Żywność się Skończyła, więc jedliśmy psy. Psy się skończyły, więc jedliśmy uprząż, mokasyny i futra. Nigdy żadnych łez, kaprysów, narzekań. Przed wyruszeniem ostrzegała mnie: „pamiętaj o żywności”, ale kiedy skończyły się zapasy, ani razu nie powiedziała: „a nie mówiłam!”

„Głupstwo, Tommy” — powtarzała dzień po dniu, już tak słaba, że ledwie unosiła narty; nogi miała otarte do krwi. „Głupstwo, Tommy, niech mi nawet brzuch przyrośnie z głodu do krzyża, wolę być twoją żoną, niż codziennie mieć potlatch i być klootch wodza George'a”. Wiesz, George był wodzem Chilcootów i miał na nią wielką chrapkę.

To były czasy! Byłem jeszcze młodym chłopcem, gdy się dostałem w tamte strony. Zwiałem ze statku wielorybniczego „Gwiazda Północy” na Unalasce i dotarłem do Sitki na stateczku polującym na wydry. Tam się zetknąłem ze Szczęśliwym Jackiem — znałeś go?

— Opiekował się moimi sidłami — odparł Dick — tam w Kolumbii. Straszny wariat, ale rozmiłowany w kobietach i whisky, prawda?

— Tak, ten. Parę sezonów handlowaliśmy razem, sprzedawaliśmy hooch, koce i podobne różności. Potem zdobyłem sobie własny szlup i żeby mu nie psuć interesu, popłynąłem do Juneau. I tam spotkałem Killisnoo. Mówiłem jej po prostu Tilly. Zobaczyłem ją na wybrzeżu, w czasie tańca kobiet. George właśnie ukończył doroczny targ z plemieniem Sticków za cieśninami i przyjechał z Dyea z połową plemienia. Na tych tańcach było zatrzęsienie Siwaszów, a tylko ja jeden biały. Nikt mnie tu nie znał prócz paru Indian, których spotkałem na szlaku Sitki, ja natomiast wiele nasłuchałem się o Siwaszach z ust Szczęśliwego Jacka.

Wszyscy gadali w narzeczu Chinook i nawet nie wyobrażali sobie, że lepiej paplę tym narzeczem niż większość z nich. Rej wodziły dwie dziewczyny, które uciekły z misji w Haines leżącym w górze kanału Lynn. Były to zgrabne stworzenia, miłe dla oka, i chciałem pożeglować ku nim, ale wymykały się jak świeżo złowiony sztokfisz: za kolczaste — rozumiesz? Byłem obcy w tym gronie, więc mnie wzięły na języki, nie wiedząc, że rozumiem każde słówko w narzeczu Chinook.

Udawałem, że niczego się nie domyślam i tańczyłem z Tilly, a im więcej tańczyliśmy, tym więcej nasze serca się rwały ku sobie. „Szuka sobie kobiety” powiedziała jedna z dziewczyn, a druga potrząsnęła głową i rzekła: „Niewielkie ma szansę, gdy kobiety będą szukać mężczyzn”. Indianie wkoło zaczęli się uśmiechać, chichotać i powtarzać jej słowa. „Wcale ładny chłopaczek” powiedziała pierwsza. Nie przeczę, że wyglądałem młodzieńczo i twarz miałem gładziutką, ale już od dawna byłem prawdziwym mężczyzną, toteż ubodły mnie te słowa... „Tańczy z dziewczyną wodza” — pisnęła druga — „George zaraz przyłoży mu wiosłem i każe pilnować własnego nosa”. George, który dotąd był bardzo ponury, roześmiał się na te słowa i trzepnął się po kolanach. Łobuz był silny i mógł użyć wiosła.

— Co to za dziewczyny? — zapytałem Tilly, gdy wirując wyrwaliśmy się z koła. Ledwie mi je nazwała, przypomniałem sobie, co mi o nich mówił Szczęśliwy Jack. Świetnie znałem całą historię tych dziewcząt... Jack opowiedział mi wiele rzeczy, których nawet ich własne plemię nie wiedziało. Ale trzymałem język za zębami i dalej nadskakiwałem Tilly. One zaś nie szczędziły docinków pod moim adresem, wywołując dokoła wybuchy śmiechu. „Tylko spokojnie, Tommy” mówiłem sobie w duchu. „Tylko spokojnie”.

Czekałem więc, aż tańce dobiegły końca, a wódz przygotował na mnie wiosło. Kiedy stanęliśmy, wszyscy czekali na awanturę, a ja wszedłem, jak gdyby nigdy nic, w sam środek tłumu. Dziewczęta z misji rzuciły jakąś ciętą uwagę pod moim adresem i mimo całej złości musiałem zagryźć wargi, by się nie roześmiać. Nagle zwróciłem się do nich.

— No co, skończyłyście?

Trzeba było je widzieć, gdy usłyszały, jak biegle paplę narzeczem Chinook. A potem już się nie krępowałem. Powiedziałem im wszystko o nich, o ich przodkach: o ojcach, matkach, siostrach, braciach — o każdym i o wszystkim. O najdrobniejszej podłostce, o każdej awanturze, o najmniejszej hańbie, jaka spadła na rodzinę. Piętnowałem je bez litości i lęku. Wszyscy zebrali się koło nas. Nigdy jeszcze nie słyszeli białego, który by tak gładko gadał w ich języku. I wszyscy się śmieli, prócz tych dziewcząt z misji. Nawet wódz George zapomniał o wiośle albo nabrał dla mnie takiego szacunku, że bał się je puścić w ruch.

„Och, Tommy, przestań! — krzyczały dziewczyny; łzy im płynęły po policzkach. — Skończ już. Poprawimy się. Tommy, na pewno, na pewno”. Znałem je jednak dobrze i uderzyłem we wszystkie czułe miejsca. Nie zamilkłem, póki nie padły na kolana, błagając mnie, bym już nareszcie dał spokój. Spojrzałem wtedy spod oka na wodza: nie wiedział, czy mnie zaatakować, czy nie, i w końcu poprzestał na nieszczerym uśmiechu.

Kiedy wieczorem żegnałem się z Tilly, powiedziałem jej, że wrócę za jakiś tydzień, i że chcę się z nią widywać. Nie była gruboskórna i szczerze okazywała, czy kogoś lubi, czy nie: była uczciwa dziewczyną. Cudowna kobieta, nic dziwnego, że George się w niej zakochał.