– Mnie to się chce płakać tylko z jednego powodu: że muszę tu wracać! – Aj, dziewuchna ty nasza – westchnął głęboko Kaźmierz i pogłaskał wnuczkę po głowie, burząc jej kunsztowną fryzurę – taż przyszło drugi raz w życiu moim wędrówkę ludów podejmować. Tyle, że wtenczas jechali my z woli Stalina i Roosvelta, a teraz z własnej. Wtedy przyszło towarniakiem telepać sia, a teraz w skrajnym luksusie płyniemy… Kargul potoczył wzrokiem po pokładzie. Wokół kłębił się tłum elegancko ubranych pasażerów, wśród których uwijali się stewardzi w białych kurtkach, zapraszając na drinka do licznych barów i kawiarni. Czy można było porównać tamtą jazdę na Ziemie Odzyskane z wycieczką do Stanów Zjednoczonych? Pełna zadowolenia mina i zbyt dobre samopoczucie Kargula zezłościło Kaźmierza. Wcisnął na głowę kapelusz i zwrócił mu uwagę, że wtedy to on jechał na koszt historii, a teraz na koszt jego brata! Kargul wzruszył ramionami: każdy konus to ma upierdliwy charakter. Taki nawet do swojego anioła stróża będzie miał pretensję, że nie znosi jajek. Teraz zaczyna wypominać dolary, jakie Jaśko musiał wyłożyć na udział swej niedoszłej ofiary w tej wycieczce.
– Awo, taż stać jego na to, człowiecze – Kargul chciał wyrazić uznanie dla statusu Johna.
– Jak kto nie jest jakiś leńciaj, a do tego kawaler, taż taki może se dolarami ściany tapetować! Pawlak zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów, jakby ważył w myślach, czy starczyłoby mu siły, by dźwignąć tego masywnego łapciucha i przerzucić go ponad burtą w odmęt fal, na których właśnie kładło się purpurą zachodzące słońce. – I bogaty ma tylko dwie dziurki w nosie. Jaśko tam przeszedł o czarnym chlebie pół wieku! – rzucił wydmuchując nos w chustkę Ani z takim trąbieniem, że przestraszony tym czyjś ratlerek rozjazgotał się na pokładzie.
– Na jego 'shifkartę' musieli my jedyną krowę-żywicielkę na jarmarku sprzedać, w tatowych kamaszach on zdobywać te Ameryke pokołdybał sia, a za cały kapitał to dwie ręce miał… A taki był samoswój, że jak zobaczył dzikiego w czarnym kolorze, to myślał, że czorta bez ogona ujrzawszy… Ania trąciła łokciem dziadka, wskazując mu eleganckiego Murzyna, który stojąc przy burcie pokładu obserwował przez lornetkę mewy.
– Ot, pomorek – Kaźmierz patrzył na pasażera, jakby spodziewał się ujrzeć wystające z jego nogawek rozdwojone kopyta.
– Taż to prosto Arka Noego, jak wśród tej całej menażer i dziki znalazłszy sia! – A coż jemu oczy dęba stanęły? – A czegoż ten dziki zęby do Ani suszy, a?!
– Może on dobrze wychowany.
– Ania z uśmiechem podziękowała za ofiarowaną jej lornetkę. -Ot dziermoli! – Kaźmierz zgromił wnuczkę.
– Niech on spada prosto Lucyferu na rogi!
– Ty zbiesił sia? Taż to też człowiek.
– Żeby ja był bleszczaty choć na jedno oko, może by i uwierzył! Taki czarny to gorzej jak Cygan. Ani się obejrzysz, a już cię niechrzczony pierekiniec okradnie… Nie mógł zapomnieć, jakie to straty poniósł kiedyś na odpuście w Jagielińcach, kiedy przeznaczone na mszę za zdrowie Kacpra pieniądze ukradli Cyganie. Jaki kolor skóry, taki i duszy. Niech Ania od takiego zawołoki trzyma się z daleka, bo jak dzikiemu dasz ty rękę na przywitanie, to ci potem trzech palców zabraknie…
– Co zrobić – Kargul zezując z pogardą na Pawlaka pochylił się ku Ani i dokończył myśl konspiracyjnym szeptem – nie każdy na eksport nadaje sia. My z tobą, dziewuchna moja, to bezlitośnie inna kultura i wychowanie: jak te w białych marynarkach chcieli nasz czemardan do przechowalni nieść, ich k' czortu przegnał i sam do kajuty poniósł. – A dlaczego dziadek nie dał stewardowi tego zabrać?! Przecież to jego zajęcie! – Jak mnie było jego do przechowalni dać, kiedy tam cały boczek, kiełbasa i kaszanka, co my ją dla Jaśka wieziemy? – W kajucie to przez tyle dni może się zaśmierdzieć!