– Wy z Funeral Home? Pawlak nie odpowiedział, bo nie zrozumiał, że ten człowiek zanim otworzy drzwi, chce się upewnić, że on i Kargul są z domu pogrzebowego. Wcisnął głowę do środka, wołając na całe gardło:Taż my już są Jnaaśku! Ten, kto ich potraktowałjako przedstawicieli domu pogrzebowego, z pewnym zaskoczeniem patrzył na walizy. Nagle przeniósł spojrzenie na Anię i wreszcie pojął swoją pomyłkę. Otworzył szerzej drzwi i objął przekraczającą próg delegację pełnym współczucia spojrzeniem. Kaźmierz stał pośrodku kiszkowatej salki, nie wypuszczając z rąk ciężkich waliz. Ta podróż skończy się dla niego, gdy wreszcie ujrzy swego brata. Stał i czekał na jego pojawienie się. Dziewiętnaście lat temu na peronie stacji w Rudnikach stał tak brat jego, Jaśko. Pociąg już odjechał, a on w lipcowym upale; w słomkowym kapeluszu, przepasanym wstążką w barwach amerykańskiej flagi, wpatrywał się w grupę ubranychjak na niedzielną sumę ludzi, w których miał rozpoznać swego młodszego brata, Kaźmierza, jego żonę, Marynię; po raz pierwszy miał zobaczyć synów i wnuczkę Kaźmierza, która aż kilka miesięcy czekała na przyjazd tego, który ją będzie trzymał do chrztu; na jednym końcu peronu obok swoich bagaży stał John Pawlak, na drugim zdyszana rodzina Pawlaków; a wtedy Kaźmierz otworzył ramiona i krzyknął: „Bój się Boga, Jaśku! Wreszcie jesteś!” Teraz Kaźmierz wpatrywał się w schody. Obie jego ręce pod ciężarem waliz wyciągnęły się tak, że dłonie sięgały za kolana. Za jego plecami sapał Kargul. Zsunął kapelusz ze spoconego czoła na tył głowy tak, jak to widział u kowboja na reklamie papierosów „Winston”. Rozglądał się po sali, która przypominała lokal gospody ludowej w Lutomyślu w czasie sprzątania: na stolikach spoczywały krzesła, celując w sufit żelaznymi nóżkami, w głębi na przykrytym plastykową płachtą barze stał telewizor, na małej estradce pysznił się czarny fortepian z uniesionym skrzydłem, w kącie stały dwie drabiny malarskie, wokół nich plastykowe wiadra, puszki z farbami… Kaźmierz omiótł spojrzeniem to wnętrze i pomyślał ze wzruszeniem, że brat chciał na ich powitanie dom galancie wyszykować i przez to zapewne nie zdążył po nich na lotnisko wyjść. – Jaśku! – krzyknął Pawlak w stronę schodów -ano, bój się Boga, jesteśmy! – Nie usłyszy – powiedział ze smutkiem łysy człowiek w okularach. Szukał czegoś za barem, szeleszcząc pochlapanym farbami plastykiem. Kaźmierz po jego słowach nabrał więcej powietrza w płuca i z rosnącą niecierpliwością huknął tak głośno, że aż klapa fortepianu zamknęła się z głuchym łomotem: – Jaaaśkuu! Zza baru wyłonił się ze zbolałą miną okularnik, niosąc w ręku barwną, plastykową torbę z napisem: Magazin FOR YOU! Musiała być wypełniona czymś ciężkim, bo drugą ręką podtrzymywał ją od spodu. – Jaaaśku! – darł się coraz bardziej zniecierpliwiony Pawlak.
– Mówiłem już, że nie usłyszy – łysy powiedział to głosem, jakim przekazuje się zwykle złe wiadomości.
– Kazał to przekazać w wasze ręce. Podsunął torbę Pawlakowi. Kaźmierz nie zwracał uwagi na nieznajomego, wciąż oczekując pojawienia się brata. Kargul wziął torbę, postawił ją na ladzie baru i zajrzał do środka ostrożnie, jakby się bał, że natknie się na ładunek wybuchowy. W głębi tkwił parciany woreczek, u góry zawiązany sznurkiem. Kargul jednym szarpnięciem rozwiązał węzeł, zanurzył rękę i przyjrzał się uważnie temu, co wydobyła jego wielka dłoń. Przybliżył dłoń do nosa, powąchał ten szaro-bury proch, po czym przeniósł pytające spojrzenie na łysego: – Ziemia?
– John mówił, że od was to przywiózł…
– Taż to nasza ziemia! Kiedy Kargul dokonał odkrycia, że
zawartość woreczka stanowi ziemia z Rudnik, którą Jaśko Pawlak zabrał ze sobą w 1960 roku do Chicago, wszystko nagle stało się dla nich jasne: i to, że Jaśko nie wyszedł po nich na lotnisko O'Hare, i to, że nie mógł usłyszeć wołania Kaźmierza… Rozległ się głuchy stuk. To Pawlak wypuścił z dłoni ciężkie walizy, wypełnione wędlinami własnej roboty, bochenkiem czarnego chleba i słoikami marynowanych grzybków. Przez chwilę stał jak ogłuszony. Kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego szlochu. W oczach Kargula pojawiły się łzy. W tym momencie, Kaźmierz runął ku niemu, wcisnął głowę pod jego pachę, a Kargul ogarnął go ramieniem. Stali tak złączeni nierozerwalnym uściskiem, jakby od tego momentu zniknęło wszystko, co mogło ich dzielić. Kargul nie zważał na to, że Kaźmierz nastąpił swoim butem na jego nogę.
Rozdział 21
– Ot i przyszedł koniec na naszą wędrówkę – westchnął Pawlak, odwijając z gazety butelkę z przywiezioną na cześć Jaśka „swojuchą”.
– Miało być powitanie, a będzie stypa! – Stypa już z góry opłacona – życzliwie pospieszył pocieszyć Pawlaka łysy człowiek, który w zastępstwie gospodarza czynił honory domu. -Jak się ma konto, to śmierć jest tu przyjemniejsza jak życie. szczególnie cudza… Złapał pytające spojrzenie Pawlaka, więc chętnie wyjaśnił, że w Ameryce pogrzeby są czymś w rodzaju darmowego bankietu w wynajętej przez Funeral Home restauracji. Dlatego umarli cieszą się wśród biedniejszej części Polonii dużą sympatią. Przychodzą ich żegnać ludzie, którzy o ich istnieniu dowiedzieli się dopiero z nekrologu w polonijnej gazecie.
– Tu nawet śmierć jest towarem – z obrzydzeniem na twarzy mówił łysy człowieczek, najwyraźniej pogardzający prymitywizmem amerykańskiej obyczajowości. Kiedy przedstawił im się jako Franciszek Przyklęk, artysta-muzyk – zaczęło ich nurtować pytanie, co też artysta mógł robić w domu Johna. Nie śmieli go o to zapytać wprost. Uznali, że musiał być bardzo zżyty z Jaśkiem, bo z niezmierną zachłannością przyglądał się Ani, jakby chciał stwierdzić, czy opis jej osoby, jaki znał od Johna oraz ze zdjęć, odpowiada oryginałowi. Wiedział, że Ania była chrzestną córką Johna i patrzył na nią tak ciepło, jakby gotów był zaadoptować tę sierotę. Od pierwszej chwili nie odstępował dziewczyny. Oprowadzał ją po domu, pokazał wyposażenie kuchni, ogromne lodówki, maszynę do zmywania naczyń, sokowirówki. Od razu był gotów iść z Anią do piwnicy, pokazać jej, jak się uruchamia wielką pralkę. Teraz kiedy wszyscy siedzieli w wysłanym dywanem living-roomie; Franciszek Przyklęk też nie spuszczał z Ani wzroku, niczym głodny pies z zawieszonej na sznurku kości. Sprawiał wrażenie człowieka, który wiele lat spędził w samotnej celi i widok pierwszej napotkanej kobiety wprowadza go w stan nieopanowanej wibracji. Ania wpatrywała się w ekran pulsującego reklamami telewizora. Kargul wydobywał z waliz przywiezione zapasy. Kaźmierz zębami wyrwał korek z szyjki butelki i z lubością powąchał buraczany odór „swojuchy”.
– Aj, Bożeńciu-westchnął rozdzierająco. -Aż żal, że Jaśku tego nie pokosztuje. A gdzież to brat mój w tu poru, a? – Pan Pawlak jest w preparacji – wyjaśnił rzeczowo Franciszek Przyklęk.