Wschodniego Wybrzeża po Kalifornię? Im dłużej tujest, tym bardziej czuje się zagubiony. Wyjeżdżał z bujną czupryną, ale od tej pracy „na azbestach” włosy mu wyszły, gęba się pomarszczyła jak tyłek mandryla i nawet nie wie, czy żona by go poznała. Dziś dopiero, po przyjeździe bliskich Johna Pawlaka, poczuł, że żyje… Im więcej pił za spokój duszy Johna, tym bardziej czuł się bliski jego rodzinie. Dla niego Johń był też jak brat, a przynajmniej jak bratnia dusza…
– Ot, ciekawość zapytać -zainteresował się Kaźmierz, napełniając kolejny raz szklanki -taż on też od Trembowli może pochodzący? – Ja? Z Częstochowy! Ale z pańskim bratem połączyło mnie braterstwo dusz – wyjaśnił stroiciel, łapczywie zajadając się swojską kiełbasą.
– Pracując jako śmieciarz znalazłem w śmieciach Biblioteki Polskiej pewien szczególny dokument, świadczący, że w roku 1893, przed Wystawą Światową, pod tym adresem nocował jedną noc mistrz Ignacy Paderewski! – Tylko jedną noc? – Ania była wyraźnie rozczarowana.
– Ale za to nie sam – Franio Przyklęk zmrużył oko, dając do zrozumienia, że nie tylko on, co spadł z drabiny, lecz nawet tak sławni ludzie jak mistrz Paderewski mają swoje słabości. Może to wtedy był dom tej kobiety, która poruszyła struny duszy mistrza? W tych czasach cała dzielnica opanowana była przez Polaków, nie tak jak teraz, kiedy wciskają się tu bezczelnie czarni i
Hiszpanie. Zanim ten dom stał się własnością Johna Pawlaka, wiele razy zmieniał właściciela, ale żaden z nich nie wiedział, że jako miejsce miłosnej nocy mistrza ma on historyczną wartość. Kiedy Franio przedstawił list, który niezbicie świadczył o życiu emocjonalnym prezydenta, znalazł u Johna pełne zrozumienie i poparcie. John postanowił powołać w swoich murach klub polonijny, a Franciszka Przyklęka powołał na wykonawcę swojej woli. Odtąd Franio zamieszkał u Johna na stałe, kierował pracami remontowymi a wieczorami grał gospodarzowi na przemian koncerty Paderewskiego z ulubioną przez Johna ludową piosenką „Poszedł Walenty za stodołę, i zobaczył dupy gołe u-ha-ha”.Ta piosenka wzruszyła Kargula, bo sam dobrze pamiętał, jak to śpiewało się tę przyśpiewkę w trakcie wesel w Krużewnikach.
– Taż tobie bezlitośnie w głowie pomachlaczyło sia – Kaźmierz nie mógł dopuścić, by jego świętej pamięci brata łączyć z takimi tekstami.
– Trzech rzeczy chciał się pański brat doczekać – stroiciel uniósł jak monstrancję kromkę razowego chleba, który Pawlak odwinął z przywiędłego już chrzanowego liścia.
– Tego! Was! -gestem objął wszystkich obecnych w livingu.
– I otwarcia tego klubu pamięci mistrza Paderewskiego.
– Będzie podług jego woli – uroczyście oświadczył Kaźmierz i uniósł w górę pełną szklankę. Nagle za oknem rozległ się przeraźliwy sygnał policyjnej karetki i seria strzałów z broni maszynowej. Uniesiona ku górze ręka Pawlaka drgnęła i „swojucha” chlusnęła na połę czarnej marynarki.
– A to cóż? – wykrzyknął przestraszony.
– Pacyfikacja?! – Policja – skonstatował spokojnie stroiciel, nie zdejmując z Ani łakomego spojrzenia. Za oknem rozległ się łomot i zgrzyt zderzających się ze sobą samochodów. Przeraźliwy jęk sygnału policyjnego wwiercał się w uszy. Podczas gdy Kargul nerwowo rozglądał się, gdzie by tu znaleźć najlepszą kryjówkę, Pawlak dopadł okna. Daremnie szarpał się z klamką: okno w żaden sposób nie dało się otworzyć.
– Tu się okien nie otwiera – poinformował stroiciel.
– Air condition czyli klimatyzacja…
– Aj, Bożeńciu, ja by tu tygodnia nie wydzierżył, a ty, Jaśku, pół wieku musiał z tą duracką klimatyzacją i luksusem mordować sia! Aż przygiął się ku ziemi, gdy tuż za oknem rozległa się seria z broni maszynowej: co to za wojna się zaczęła? Trzeba wyjrzeć, kto kogo pogonił! Stroiciel uspokoił go, że nie ma po co wyglądać, bo jutro o tej strzelaninie będzie można przeczytać w gazetach, a dzisiaj jeszcze obejrzeć w „ti-vi”. W Chicago to normalna rzecz: w zeszły weekend było dwudziestu czterech zamordowanych nożem, siedemnastu zastrzelonych, jeden wypadł przez okno nie z własnej woli. To głównie robota „asfaltów” czyli czarnych… Stroiciel urwał tę przerażającą statystykę, bo rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi. Ania chciała otworzyć, ale Kaźmierz w ostatniej chwili chwycił ją za rękę.
– Ty gdzie?! – Otworzyć, bo pukają.
– A może być to jakiś „asfalt”? Nie słyszała, co te czarne robią? -Obojętnie, czarny czy biały, jest pan w prawie go zabić – spokojnie poinstruował Pawlaka stroiciel, odganiając Anię od drzwi.
– Tylko trzeba uważać, żeby przynajmniej nogi trupa były już wewnątrz za pana progiem. Wtedy jest OK. Jak wyleci na zewnątrz, to trzeba się trochę tłumaczyć…
– To jak ja jego, to i on może mnie trachnąć – odkrył Pawlak drugą stronę amerykańskiego prawa i w tym momencie podjął nieodwołalną decyzję – nic tu po nas! Bierzem Jaśka ze sobą i wracamy! Dziadku -wykrzyknęła z rozpaczą Ania.
– To po tośmy jechali?! – A coż tu po nas, jak Jaśka na tej ziemi nie ma? – Ale Ameryka jest! -stwierdził basem Kargul, napełniając szklanki „swojuchą”.