Выбрать главу

Amerykaniec: krów nie musi trzymać, gnoju spod nich nie wynosi, nagra krowy na taśmie i słucha jak dziedzic Dubieniecki. Czego to tutaj ludzie z tego głodu nie wymyślą! Ajakby tak ponagrywać u nas te krowiny i wszelki ruchomy inwentarz,tak można by tu tym stęsknionym za naszą bidą dolarowym patriotom takie cudeńka za dobre moniaki sprzedawać! A bo to nie mamy z Kaźmierzem praktyki? Nie przerabialiśmy to raz przy pomocy dwudziestu pudełek czarnego szuwaksu naszego parsiuka na dziką świnię? W kraju ten model dzika jakoś nie przyjąwszy sia, ale tu cent rodzi dolara, my mamy ruchomy inwentarz, oni dolary! Możemy ponagrywać tych krów ile chcieć i na eksport te taśmy słać! Ot, człowiecze, ja tu po jednym dniu do cała po amerykańsku myśleć nauczył sia, a ten konus, co koło mnie w pościeli szasta sia jakby go zmora dusiła, już do powrotu pogania! Ot, chabaź! Jemu pastuszkiem być, a nie biznesy robić! Do tego głowa potrzebna! Nu, ciekawość, czy John mnie w tym zapisie coś zaintabulował. Taż chyba mnie także samo coś za te bliznę od jego kosy należy sia. Jako bezlitosny chrześcijanin ja jemu wybaczył, tak chyba on także samo miłością bliźniego odpłaci sia… Kargul, dręczony wizją interesów i nadzieją na zapis, zwlókł się w nocy z łóżka i poczłapał do kuchni, by dokończyć pęto jałowcowej kiełbasy. Nie znalazł jej jednak. Przed nim na ten sam pomysł wpadł Franciszek Przyklęk, który z kolei nie mógł spokojnie zasnąć, dręczony gorączkowym pożądaniem, jakie wzbudziła w nim Ania…… Mamy wracać? Przecież wszystkim zapowiedziałam, że nie wrócę bez dolarów na fiacika! Dopiero byłby obciach: wraca po tygodniu, bo się dziadkom tęskniło do swoich krów! Nie ma co, wszyscy zza Buga to niedocofy, co żyją do tyłu. Niech sobie dziadek Kaźmierz wraca. Ja zostaję! Jestem wolna. Przyjechałam tu właściwie na zaproszenie tego Septembra. On mi znajdzie jakąś pracę, żebym mogła się ubrać jak ta Jane Fonda i wrócić z kapitałem na malucha z Pewexu. A może spadek po dziadku Janie ustawi mnie na całe życie? Całe szczęście, że u nas dolar tak wysoko stoi. Nie każdy ma takie szczęście, że w chwili przyjazdu umiera mu stryjeczny dziadek. Ameryka to jedno wielkie kino! A ja myślałam, że spadkobiercą zostaje się tylko w filmie. Tylko dlaczego mister September zapowiedział, że mamy być przygotowani na najgorsze? W tej chwili rozległo się skrzypienie. Ania z przerażeniem spostrzegła w uchylonych drzwiach sypialni postać stroiciela. Franciszek Przyklęk patrzył na nią pożądliwym wzrokiem, jakim przed chwilą jeszcze lustrował zawartość wypełnionej zapasami lodówki. Ania krzyknęła przestraszona i stroiciel zniknął jak płomień zdmuchniętey świecy. A może jej się to tylko przyśniło.

Rozdział 23

Stała w oknie biura Teddy'ego Septembra i z wysokości 33 piętra patrzyła w kaniony ulic chicagowskiego loopu. Tam na dole samochody snuły się niczym małe, pracowite żuczki. Czuła unoszący się w powietrzu zapach fajkowego tytoniu. Teddy September powitał ich z fajką w ręku, przekazał wyrazy współczucia z powodu śmierci swego klienta i przyjaciela, Johna Pawlaka, po czym spytał, ile Ania liczy sobie lat, bo jeśli nie ma skończonych dwudziestu jeden to nie może węjść w posiadanie majątku swego ojca chrzestnego, którym będzie zarządzał wyznaczony przez sąd kurator… Czy to właśnie miała być owa przykra wiadomość, na którą jeszcze wczoraj chciał ją przygotować prawnik? September z miejsca wzbudził jej zaufanie. Jego opalona twarz wskazywała, że wrócił z Wysp Kanaryjskich; aż pięć spośród dziesięciu palców jego wypielęgnowanych dłoni było ozdobionych różnej grubości pierścieniami, spośród których przykuwał szczególną uwagę sygnet z orłem w koronie; w klapie kraciastej marynarki miał wpiętą okrągłą plakietkę z napisem I'ts OK being Polish, która nie pozostawiała wątpliwości, że Teddy nie wstydzi się swego pochodzenia… Siedział za swoim ogromnym biurkiem jak za barykadą, spoza której strzelał w obecnych potokiem prawniczych terminów, które odczytywał po angielsku z dokumentów. Przed biurkiem na kanapie ze skóry siedzieli Pawlak i Kargul; Franio Przyklęk, który ich tu przywiózł, stał skromnie z tyłu, oparty o masywną bibliotekę wypełnioną opasłymi, prawniczymi dziełami. September przełknął szybko wszystkie ogólne zastrzeżenia prawnicze i przeszedł do punktu trzeciego, który informował o konkretnych decyzjach Johna Pawlaka, mieszkańca dystryktu Chicago: „Zmarły pragnie swój dom, w którym kiedyś przebywał Ignacy Paderewski, wielki muzyk i patriota polski, przeznaczyć na klub polski, który ma służyć jako ognisko kultury…”

Franciszek Przyklęk przyjął to z zadowoleniem, Pawlak z powagą zaakceptował wolę brata, tylko Kargul uniósł brwi, wyraźnie rozczarowany tą decyzją. September łyknął jakąś pigułkę, którą wytrząsnął ze srebrnego puzderka i czytał dalsze punkty testamentu: „Swoje oszczędności i ruchomości przeznacza w równej połowie do podziału między rodzinę Kazimierza Pawlaka, syna Kacpra i Leonii, obywatela polskiego, a pannę Shirley-Glynese Wright, swoją córkę pozamałżeńską, urodzoną w 1953 roku w Detroit…” Pawlak tak gwałtownie szarpnął się do przodu, że kanapa odjechała po dywanie aż pod ścianę.

– Jak? Taż chyba mister źle przeczytawszy. September wypuścił kłąb dymu z fajki i dalej przekładał na polski postanowienia dokumentu: „A odnalezienie córki mojej zlecam jako ostatnią wolę mojej najbliższej rodzinie”…

– To chyba pomyłka! – wykrzyknęła Ania, starając się zza ramienia prawnika sprawdzić tekst testamentu. Może źle przetłumaczył ten punkt? Uwagę Ani September przyjął wzruszeniem ramion: w Ameryce prawnik nie ma prawa się mylić. Wszystko jest OK. On ostrzegał, że czeka ich nieprzyjemna niespodzianka.

– Macie majątek do podziału! – popatrzył na gości z lekkim współczuciem.

– Między nas? – Kargul wpił się wzrokiem w oblicze Septembra w nadziei, że te ostatnie słowa odnoszą się do niego i Kaźmierza. September jednak rozwiał te złudzenia: majątekjest do podziału między Kazimierza Pawlaka a missis Shirley-Glynese Wright.

– Nigdy w życiu! – rzucił Pawlak, a żyły wystąpiły mu na czoło.

– Jaśka krwawicą ja z nikim nię będę dzielił sia! – Takie jest postanowienie testatora – zauważył September i zręcznie wrzucił w usta następną pigułkę ze srebrnego puzderka.

– Zresztą to przecież rodzina. Córka Johna.

– Córka?! – wykrzyknęła Ania, patrząc na obu dziadków.

– Taż jaka tam rodzina? – zdenerwował się Kaźmierz, wietrząc jakieś oszustwo, bo pod tym względem od razu podejrzewał, że Ameryka nic a nic nie różni się od gminnej spółdzielni.

– Przeprosiwszy za słowo, mister jakieś baśniaki opowiada! Skąd córka, jak Jaśko nigdy żeniaty nie był! September podsunął przed oczy Ani dokument, ustnikiem fajki wskazując słowo, które powinno Pawlaka przekonać, że racja jest po stronie prawa i życia: tu pisze wyraźnie, że „panna Shirley-Glynese Wright jest córką nieślubną, której odnalezienie zlecam najbliższej rodzinie jako moją ostatnią wolę”… Kaźmierza jakaś niewidoczna siła wyrzuciła z czarnej kanapy, jakby był pilotem, który katapultowaniem ratuje się z płonącego samolotu. Wsparł się o biurko i zawisł jak gradowa chmura nad wciśniętym w ogromny fotel Semptembrem.