– Ty bambaryło! To ty przyjechał w gości wstyd mnie przy-nosić?! – Awo! Co ciebie użądliło?! Tak Jaśko śpiewał w tu poru! – Taż on ze wstydu w grobie przewraca sia! Ty cabanie! Takiego hardabasa na otwarcie ja nie wpuszczę! – Czep się swojej czekolady! Żeby nie ona, naszej Ani by my nie zgubili! To twój, Jaśko nas do kolaboracji z czarnymi zmusił! – Żeby jego wilcy! Ja w osobistej swej postaci tu stojący oświadczam, że rasizm to dla mnie prosto niepojęta rzecz! – Blacks to problem – wtrącił się Steve Fay.
– Taż muszą być czarni, jak biały ma być biały! – Ich problemy najlepiej rozstrzygać bez nich! – zawyrokował Steve, uzyskując głośną aprobatę kobiety, przed którą świat nie miał tajemnic.
– Nu, kłopot serdeczny – Pawlak potoczył wzrokiem po twarzach obecnych.
– To czym się różni amerykańska demokracja od, przeprosiwszy za słowo, socjalizma? U nas też o nas decydują bez nas.
– Wy nie macie u siebie czarnej mniejszości – pojednawczo wystąpił mister September, a wtedy Pawlak popatrzył na niego jak na naiwne dziecko.
– Spróbowałby mister dać sobie radę z czerwoną! – To gorsze jak stonka! Tym razem Kargul poparł Kaźmierza. Mogli się różnić w swoich poglądach co do kolorów, ale nie co do ustroju, w jakim przyszło im żyć. Znowu przez moment poczuli się solidarni. Na znak Mike'a stroiciel uderzył w klawisze, korowód dzieci ruszył w rytmie poloneza i oni znowu poczuliby się tu zbędni, gdyby w tej chwili nie rozległ się dzwonek telefonu. Katastrofistka wyciągnęła słuchawkę w stronę Pawlaka: – For you! Kaźmierz przyłożył słuchawkę do ucha i nagle wybałuszył oczy. Zamiast ludzkiego głosu usłyszał w słuchawce straszliwy jazgot sfory psów. Potrząsnął słuchawką, jakby chciał z niej wysypać piasek i jeszcze raz przyłożył do ucha. Dobiegł go głos Ani: – Nie martwcie się o mnie, wszystko jest okey! Wrócę, jak zarobię trochę pieniędzy! – Ot, koczerbicha jedna -mruknął Kargul, pochylony nad ramieniem Kaźmierza.
– To ona rodzinę dla dolarów rzuciwszy? – Ania, dziecko! – krzyczał Pawlak.
– Gdzie ty jesteś? Co ty robisz? – Ja?… Ja pracuję w biurze! Głos Ani w słuchawce został znów zagłuszony wściekłym ujadaniem, jakby była zającem, za którym goni sfora psów.
– A cóż tam taki gwałt?! – krzyczał do słuchawki Kaźmierz.
– Bo to jest… travell office i pełno tu klientów! – A po jakiemu oni gadają?! – Pawlak musiał aż odsunąć słuchawkę od ucha, bo psi jazgot rozsadzał mu bębenki – Ania, dziecko, wracaj ty do domu! – Nie szukajcie mnie – brzmiała odpowiedź.
– Wrócę, jak ciocię przekonam, że u nas nie ma rasistów! September-Junior zbliżył się do telefonu i czujnie śledził przebieg rozmowy. Kiedy dobiegł go jazgot psów, wyrwał z ręki Pawlaka słuchawkę i przyłożył do ucha: – Ania?! Ania?! – Ale głos Ani zaniknął, przykryty szczekaniem, warczeniem i charkotem stada gryzących się psów. Daremnie wciąż wywoływał Anię. Słuchawkę wypełniały psie głosy.
– Wiem, gdzie ona jest! – wykrzyknął, ruszając ku wyjściu.
– Tam, gdzie znalazłem Shirley! Pawlak i Kargul bez wahania ruszyli za nim. W słuchawce, którą podjął teraz z baru mister September, dalej rozlegało się kłapanie psich zębów i skowyt pogryzionych psów…
Rozdział 43
Słuchawka telefonu w hotelowym holu dyndała na sznurze, łowiąc piekielne dźwięki, jakie wypełniły cały „Columbus-Hotel”. Między obrotowymi drzwiami a recepcją, wśród palm i foteli, kłębiły się na dywanie sczepione w śmiertelnej walce psy wszelkiej rasy. Każde piekło zaczyna się od dobrych intencji… Ania po powrocie ze spaceru chciała skorzystać, że nikogo nie ma w recepcji i wykręciła prędko numer domu Johna Pawlaka. W tej samej chwili, kiedy po tamtej stronie drutu usłyszała przejęty głos dziadka Kaźmierza, zauważyła schodzącego ze schodów angorskiego kota; wszystkie psy, których smycze dzierżyła w swoim ręku równocześnie wystartowały w stronę kota, ciągnąc ją za sobą; daremnie Ania, rzuciwszy w popłochu słuchawkę, starała się opanować sytuację; kot uciekł na góre, a psy goniły go, póki na podeście schodów nie dopadły i ku rozpaczy właściciela nie rozdarły go na strzępy; najgorsze, że właścicielem kota był dyrektor „Columbus-Hotel”; teraz stał nad tym, co zostało po angorskim kocie; stał i płakał. Ania widziała go tak płaczącego już drugi raz: pierwszy raz było to w dniu, w którym została przyjęta do pracy na miejsce miss Shirley-Glynesse Wright w charakterze opieki dla psów. Wtedy- jak się dowiedziała od Shirley – płakał, bo rzucił go kochanek, którego ściągnął na własny koszt z Wenezueli, gdzie hotelarz bawił na urlopie. Smagły kochanek po tygodniu zostawił go dla czeskiego marynarza, który wybrał wolność i żył z pogadanek w radio. Teraz dyrektor stracił drugi obiekt swej miłości. Ktoś musiał ponieść za to konsekwencje. To, co zostało z kota, kazał recepcjoniście zanieść do wypchania, Ani zaś wskazał obrotowe drzwi: niech się więcej nie pokazuje w jego hotelu! Musiał chyba stracić rozum, by raz zaufać kobiecie! Nie upłynęło nawet dziesięć minut od próby skomunikowania się z rodziną, kiedy Ania znalazła się na ulicy. Na szczęście wiedziała, gdzie może znaleźć ciocię Shirley…
Lincoln mister Septembra z jego synem za kierownicą przemknął przez chicagowski loop jak wicher i z piskiem opon zahamował przed wejściem do „Columbus-Hotel”. September-Junior odsunął portiera i wpadł do środka. Pawlak i Kargul zaklinowali się w obrotowych drzwiach i dopiero portier w generalskiej czapce uratował ich z pułapki. Znaleźli się w holu, na miękkim jak puch dywanie. Gdzie jest Ania? Ani w holu, ani na korytarzach tego hotelu nie widzieli żadnej kobiety. Napotkali dziwne postacie, witające ich życzliwym spojrzeniem: policzki blond chłopców były uróżowane, rzęsy uczernione, kręcili ciasno opiętymi biodrami i czule obejmowali innych mężczyzn, którzy z oddaniem zaglądali im w oczy. Kiedy minęła ich para z kolczykami w uszach, Pawlak, widząc jak blondyn w peruce wysuwa ku niemu koniuszekjęzyka i prowokacyjnie nim rusza ńiczym wąż w raju, chwycił Kargula za rękę.
– Aj, Władek, taż mnie chyba że jakiś tuman na oczy wlazł, bo widzę ja chłopa, a on umalowany w podobie kobity! Zza rogu korytarza ukazał się zdyszany September-Junior.