Выбрать главу

– A co ma do tego polityka, że ja wolę deresza od wronego? Obejrzał się przez ramię w stronę Murzyna, żeby nikt nie miał wątpliwości, że tym wronym jest ten' który bezczelnie pławi się w luksusie na polskim statku noszącym historyczne imię”. – Człowiek to nie koń – syknęła Ania, chcąc uzmysłowić dziadkowi absurd jego wywodów. – Taż pewnie! Na koniu można jechać, a na człowieku aby potknąć sia! W tej chwili Ania dostrzegła, że przed Murzynem i jego sąsiadką kelner stawia ogromny puchar melby z owocami i zamówiła to samo.

– Ty mi dzikich nie małpuj – syknął doprowadzony do ostateczności Kaźmierz.

– Z niej taka rozdziawa, że nawet w partii by kariery nie zrobiwszy. – Ot, gorączka człek, prosto jak Jaśko – westchnął Kargul.

– Do Ameryki jedzie, a zacofany jak sanacyjny chłop!

– Ot, patrzaj, jaki to on nowoczesny, a nie wiedział, że w kajucie okna nie otwiera sia, bo woda by naleciawszy! Gruby prezydent polskich rzeźników zapalił cygaro i przeczytał głośno program rozrywkowy na „Batorym”: dziś jest koncert, bingo, potem podwieczorek, film w kinie i dancing… – Aj, człowiecze -szczerze westchnął Pawlak, podnosząc się od stołu – taż jak to wszystko wytrzymać?! – Pod moją opieką jakoś pańska wnuczka da sobie radę… Ta oferta Szafranka ożywiła czujność Pawlaka: obiecał Zenkowi, że oka z Ani nie spuści, a nie będzie przecież przechodził golgoty bingo, koncertu czy dancingu. – Ania! Ano do kajuty galopem leć!

– Dlaczego, dziadku?

– Ty zapomniała, że u mnie posłuch musi być? Albo jest rodzina, albo tałatajstwo! Ószukany przez bliskich rzeźnik z żalem patrzył w ślad za wyprowadzaną pod eskortą swoich dziadków dziewczyną. Miał cichą nadzieję, że utraciwszy swoją rodzinę może liczyć na rekompensatę ze strony cudzej, która pojmie jego bezgraniczną tęsknotę do szczerej, polskiej natury, co wyżej ceni serce i godność niż konta w banku. Skąd mógł wiedzieć, że Ania tylko dlatego otrzymała zgodę męża na tę podróż, że złożyła mu specjalną przysięgę wierności…

Rozdział 13

Ich kajuta była ulokowana tuż pod maszynownią i dudnienie potężnego silnika wprawiało Pawlaka w taką wibrację, że nim się ogolił, trzy razy się zdążył zaciąć. – Jest fryzjer – przekonywała go Ania.

– Ogoli dziadka.

– Ty mnie nie dziwacz- spojrzał na nią zdumiony, jakby wnuczka proponowała mu kąpiel nago w pokładowym basenie.

– Mnie cudza ręka dopieruto ogoli, jak ja już do trumny będę szykował sia. -I – Kargul machnął na to ręką – obiecanki-cacanki! Już raz żeś do umarcia gotów był, jakeś chciał Anię na ziemi zatrzymać. I co? Póki co, żyjesz… – Ale co to za życie? – westchnął Pawlak, patrząc przez bulaj na sine wody morza.

– Cóż mnie począć, jak ja nie mam o co rąk zaczepić? Taż z tego nieróbstwa prosto wariacji można dostać! Wciskał Pawlak kapelusz i wychodził na pokład. Niedługo dane mu było patrzeć na ołowiane fale, kipiące białym grzebieniem. Po pięciu minutach pojawiał się na pokładzie Kargul i tak stali obok siebie przytrzymując kapelusze, by ich wiatr nie porwał, jakby już tej Ameryki doczekać się nie mogli. Kaźmierz sięgał do kieszonki kamizelki, wyciągał zegarek na dewizce i sprawdzał godzinę: chyba o tej porze Marynia już krowy podoiła, teraz Anielcia wygania je na pastwisko. Ciekawość, czy Zenek pamięta, że miał tę holenderkę, co się bydłuje, zaprowadzić do byka, co jego Brunner wołają? Tylko żeby nic temu chytrusowi Wasiucie nie płacił; jemu nic się nie należy, bo poprzednie krycie tyle przyniosło pożytku, co noc poślubna, kiedy to baraszka ma osiemnaście lat, ale za to hałastoj osiemdziesiąt… Na pokładzie snuł się tłumek eleganckich pasażerów: damy w futrach, z kotami na ręku, panowie ze szklankami gin and tonic, a oni stali obok grupy wiejskich kobiet w chustach, które ze wsi rzeszowskich czy białostockich płynęły do Ameryki, by zamiast drogich babby sitter niańczyć dzieci swoich dzieci. – One za pół roku wrócą i nie będą znały ani słówka po angielsku – powiedział do Ani prezydent Stowarzyszenia Rzeźników Polskich, wskazując okutane chustami babiny.

– A ta nie wróci nigdy. Obserwował kobietę z wysoko utapirowanymi włosami, która sprawdzała czujnym spojrzeniem, czy mijający ją mężczyźni mają na palcu obrączkę. Wedle pana Szafranka ta dama jechała znaleźć w Ameryce męża. -A pani po co jedzie? – spytał Anię.

– Chciałabym zarobić na fiacika. Prezydent ze zrozumieniem pokiwał głową i wręczył Ani swoją wizytówkę tak, by nie dostrzegli tego jej dziadkowie. Kaźmierz nie mogąc znieść bezczynności, co pewien czas ruszał wzdłuż pokładu. Popatrzył obojętnie na dwóch starszych panów, grających na ławce w szachy; nic go nie obchodzili grający w ping-ponga ani miłośnicy bingo; nie kusiły go dźwięki orkiestry w saloniku, umilającej podróż różnym parom, które chętnie łączyły się na ten tydzień, wiedząc dokładnie, że w chwili debarcation w Montrealu każde z nich pójdzie swoją drogą; z największą zazdrością zerkał Kaźmierz na tych, którzy mieli o co ręce zaczepić; krążył w kółko wokół marynarza, który białą farbą malował poręcze schodów i zastanawiał się, jak go skłonić do oddania pędzla… Kargul z daleka obserwował, jak Kaźmierz podszedł przymilnie uśmiechnięty do ubranego w kombinezon roboczy członka załogi, który machał pędzlem. Na propozycje Pawlaka wzruszył tylko ramionami. – Suczy syn cholerski! – Kaźmierz omiótł marynarza niechętnym spojrzeniem.

– Prosił ja jak człowieka, żeby dał popracować, to nie ustąpił! – Łapówki chce – z przekonaniem stwierdził Kargul. Pawlak wydobył zegarek i sprawdził godzinę jak ktoś, kto ma szereg pilnych interesów do załatwienia. – Aj, Bożeńciu, na co nam przyszło. Tam u nas roboty huk, a ty tu na pokładzie szpertasz sia, jakby co zgubiwszy! Dla prawdziwego chłopa luksus to prosto bezlitosna kara. Nie przypuszczał, że najgorsze dopiero przed nimi. Kiedy tak któryś raz z rzędu przeczłapali wzdłuż pokładu jak para źle dobranych koni przy jednym dyszlu, wpadli na pokładzie spacerowym w najgorszą pułapkę. Życzliwie uśmiechnięty steward na ich widok rozstawił błyskawicznie dwa leżaki i nieomal siłą chciał ułożyć w nich obu pasażerów. Obok wystawiała twarz na przebijające się przez chmury słońce pasażerka o utapirowanych wysoko włosach, która w jadalni zajmowała stolik w towarzystwie Murzyna. Kargul, widząc gest kobiety, zachęcający go do zajęcia miejsca obok niej, zakolebał się i ruszył wielkimi krokami w stronę czekającego z kraciastym kocem stewarda. – Ty gdzie?! – Kaźmierz zabiegł mu drogę. – Kłaść się.

– A ty co, choreńki? Kargul ciężko opadł na leżak, a steward już otulał go kocem. Pawlak zauważył, że pasażerka kiwa na niego filuternie zgiętym paluszkiem, wskazując leżak po swojej drugiej stronie. – Ot, pomorek – westchnął Kaźmierz, opadając na leżak.

– Czy ja ojca, matkę kociubą zatłukł, żeby tak mordować sia? -Dla rodziny to robimy, Kaźmierz – przekonywał go Kargul, wyciągając swoje długachne nogi tak, że omal nie potknął się o nie czerwony na twarzy człowiek w kraciastej marynarce i czapce z pomponem.- Dla Dżona! – Ten to dopiero szczęściarz – pasażerka odprowadziła wzrokiem kraciastego mężczyznę, którego przedtem Pawlak już zdążył zarejestrować jako stałego bywalca wszystkich czynnych na statku barów.