Выбрать главу

– Pan narzeka jak każdy Polak w kraju – zauważyła Ania.

– Tak – przytaknął z dumą Franciszek Przyklęk – bo prawdziwi Polacy widzą negatywne strony życia, podczas gdy Amerykanie same pozytywne.

– A nie lepiej byłoby odwrotnie? – spytała Ania, na co artysta muzyk pokręcił głową przecząco.

– To czym byśmy się od nich odróżniali? Franciszek Przyklęk, jak każdy oryginalny artysta, pragnął za wszelką cenę odróżnić się od innych. Wyznał w trakcie kolejnego toastu za spokój duszy Johna Pawlaka, że on właśnie dzięki Johnowi ocalił swoją dumę i mógł przetrwać w Ameryce, nie poddając się jej płaskim ideałom, które każdemu kazały osiągać sukces za wszelką cenę! Rozmiękczony alkoholem, rozrzewniony spotkaniem rodaków, którzy byli mu bliscy, gdyż jak on nie władali językiem tego kraju, opowiedział pokrótce swoje losy. Od dzieciństwa skazany był na wyjątkowość przez fakt, że miał absolutny słuch; wróżono mu karierę pianisty, ale zawsze na drodze stanął mu jakiś pechowy przypadek; wzrok mu się popsuł, bo jako dziesięciolatek czytał przy latarce pod kołdrą medyczne książki wujka – ginekologa; kariera pianisty zamknęła się przed nim na zawsze, gdy spadł z drabiny, z której usiłował dojrzeć, co dzieje się za oknem gabinetu wujka; pech chciał, że wujek przyjmował na pierwszym piętrze, a pod drabiną stała stara wanna; wujek otworzył okno, Franio stracił równowagę i wylądował w wannie; kiedy po sześciu tygodniach zdjęto mu ze złamanej ręki gips, jego palce mimo absolutnego słuchu nigdy nie odzyskały elastyczności i ciekawski Franio został jedynie stroicielem fortepianów; umiał stroić instrumenty, ale jego życie małżeńskie od początku było rozstrojone jak fortepian po tygodniu wydobyty z dna rzeki. To żona doprowadziła Franciszka przed laty do tragicznej decyzji wyjazdu z Polski; uznała, że jako ojciec dwojga dzieci musi poszukać zarobku tam, gdzie docenią jego fach i słuch absolutny, to ona wymyśliła, że Ameryka potrzebuje stroicieli. „Ile fortepianów masz w tej Częstochowie do strojenia? Pięć, dziesięć, góra piętnaście! A tam od Atlantyku do Pacyfiku aż się roi od instrumentów, ale nikt nie potrafi stroić, nikt nie ma już słuchu absolutnego!” – przekonywała go małżonka. Sama postarała się przez swojego krewniaka, żeby go zamustrowali na statek w charakterze tapera; w porcie Chicago zszedł na ląd, który podobno czekał na ludzi z absolutnym słuchem i kluczem do strojenia; wybrał wolność, przedstawiając się jako ofiara reżimu komunistycznego, ale wśród Polonii znalazł się ziomek z Częstochowy, który rozgłosił, że Franciszek Przyklęk stroił fortepiany w Komitecie Wojewódzkim – i to w czynie społecznymjako aktywista. To zamknęło przed nim wszystkie drzwi. Skoro Ameryka odwróciła się od niego plecami, nie chcąc skorzystać z jego absolutnego słuchu, to on zrewanżował się jej tym samym: nie porozumiewał się w jej języku, nie wyznawał jej ideologii był nadal wolnym i niezależnym artystą muzykiem, choć musiał zapomnieć o słuchu absolutnym, który przy zrywaniu starych dachów i przy pracy „na azbestach” nie był potrzebny. Franciszek Przyklęk zachował przynajmniej swoją dumę, bo niktmu nie mógł zarzucić, że został człowiekiem sukcesu; to be a succes – być wygranym – to nie dla niego; nikt go nie może oskarżyć, że Ameryka mu w czymś zaimponowała! Wyciągnął przed siebie ręce: proszę, te palce przeznaczone do klawiatury zdarł przy azbestach, ale zachował niezależność duszy! Wyjechał u schyłku Gomułki, teraz jest już okres późnego Gierka, a on nie ma szans powrotu: po pierwsze – wybrał kiedyś wolność, a więc w Polscejest spalony, a po drugie-jak ma się pokazać żonie, której od dziesięciu lat donosi w listach, że jego konto rośnie, a on czeka tylko, aż wygaśnie jego kontrakt z przedstawicielstwem „Playela”, dla której to firmy rzekomo nastroił wszystkie fortepiany od

Wschodniego Wybrzeża po Kalifornię? Im dłużej tujest, tym bardziej czuje się zagubiony. Wyjeżdżał z bujną czupryną, ale od tej pracy „na azbestach” włosy mu wyszły, gęba się pomarszczyła jak tyłek mandryla i nawet nie wie, czy żona by go poznała. Dziś dopiero, po przyjeździe bliskich Johna Pawlaka, poczuł, że żyje… Im więcej pił za spokój duszy Johna, tym bardziej czuł się bliski jego rodzinie. Dla niego Johń był też jak brat, a przynajmniej jak bratnia dusza…

– Ot, ciekawość zapytać -zainteresował się Kaźmierz, napełniając kolejny raz szklanki -taż on też od Trembowli może pochodzący? – Ja? Z Częstochowy! Ale z pańskim bratem połączyło mnie braterstwo dusz – wyjaśnił stroiciel, łapczywie zajadając się swojską kiełbasą.

– Pracując jako śmieciarz znalazłem w śmieciach Biblioteki Polskiej pewien szczególny dokument, świadczący, że w roku 1893, przed Wystawą Światową, pod tym adresem nocował jedną noc mistrz Ignacy Paderewski! – Tylko jedną noc? – Ania była wyraźnie rozczarowana.

– Ale za to nie sam – Franio Przyklęk zmrużył oko, dając do zrozumienia, że nie tylko on, co spadł z drabiny, lecz nawet tak sławni ludzie jak mistrz Paderewski mają swoje słabości. Może to wtedy był dom tej kobiety, która poruszyła struny duszy mistrza? W tych czasach cała dzielnica opanowana była przez Polaków, nie tak jak teraz, kiedy wciskają się tu bezczelnie czarni i

Hiszpanie. Zanim ten dom stał się własnością Johna Pawlaka, wiele razy zmieniał właściciela, ale żaden z nich nie wiedział, że jako miejsce miłosnej nocy mistrza ma on historyczną wartość. Kiedy Franio przedstawił list, który niezbicie świadczył o życiu emocjonalnym prezydenta, znalazł u Johna pełne zrozumienie i poparcie. John postanowił powołać w swoich murach klub polonijny, a Franciszka Przyklęka powołał na wykonawcę swojej woli. Odtąd Franio zamieszkał u Johna na stałe, kierował pracami remontowymi a wieczorami grał gospodarzowi na przemian koncerty Paderewskiego z ulubioną przez Johna ludową piosenką „Poszedł Walenty za stodołę, i zobaczył dupy gołe u-ha-ha”.Ta piosenka wzruszyła Kargula, bo sam dobrze pamiętał, jak to śpiewało się tę przyśpiewkę w trakcie wesel w Krużewnikach.

– Taż tobie bezlitośnie w głowie pomachlaczyło sia – Kaźmierz nie mógł dopuścić, by jego świętej pamięci brata łączyć z takimi tekstami.

– Trzech rzeczy chciał się pański brat doczekać – stroiciel uniósł jak monstrancję kromkę razowego chleba, który Pawlak odwinął z przywiędłego już chrzanowego liścia.

– Tego! Was! -gestem objął wszystkich obecnych w livingu.

– I otwarcia tego klubu pamięci mistrza Paderewskiego.

– Będzie podług jego woli – uroczyście oświadczył Kaźmierz i uniósł w górę pełną szklankę. Nagle za oknem rozległ się przeraźliwy sygnał policyjnej karetki i seria strzałów z broni maszynowej. Uniesiona ku górze ręka Pawlaka drgnęła i „swojucha” chlusnęła na połę czarnej marynarki.

– A to cóż? – wykrzyknął przestraszony.

– Pacyfikacja?! – Policja – skonstatował spokojnie stroiciel, nie zdejmując z Ani łakomego spojrzenia. Za oknem rozległ się łomot i zgrzyt zderzających się ze sobą samochodów. Przeraźliwy jęk sygnału policyjnego wwiercał się w uszy. Podczas gdy Kargul nerwowo rozglądał się, gdzie by tu znaleźć najlepszą kryjówkę, Pawlak dopadł okna. Daremnie szarpał się z klamką: okno w żaden sposób nie dało się otworzyć.

– Tu się okien nie otwiera – poinformował stroiciel.

– Air condition czyli klimatyzacja…

– Aj, Bożeńciu, ja by tu tygodnia nie wydzierżył, a ty, Jaśku, pół wieku musiał z tą duracką klimatyzacją i luksusem mordować sia! Aż przygiął się ku ziemi, gdy tuż za oknem rozległa się seria z broni maszynowej: co to za wojna się zaczęła? Trzeba wyjrzeć, kto kogo pogonił! Stroiciel uspokoił go, że nie ma po co wyglądać, bo jutro o tej strzelaninie będzie można przeczytać w gazetach, a dzisiaj jeszcze obejrzeć w „ti-vi”. W Chicago to normalna rzecz: w zeszły weekend było dwudziestu czterech zamordowanych nożem, siedemnastu zastrzelonych, jeden wypadł przez okno nie z własnej woli. To głównie robota „asfaltów” czyli czarnych… Stroiciel urwał tę przerażającą statystykę, bo rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi. Ania chciała otworzyć, ale Kaźmierz w ostatniej chwili chwycił ją za rękę.