– Ty gdzie?! – Otworzyć, bo pukają.
– A może być to jakiś „asfalt”? Nie słyszała, co te czarne robią? -Obojętnie, czarny czy biały, jest pan w prawie go zabić – spokojnie poinstruował Pawlaka stroiciel, odganiając Anię od drzwi.
– Tylko trzeba uważać, żeby przynajmniej nogi trupa były już wewnątrz za pana progiem. Wtedy jest OK. Jak wyleci na zewnątrz, to trzeba się trochę tłumaczyć…
– To jak ja jego, to i on może mnie trachnąć – odkrył Pawlak drugą stronę amerykańskiego prawa i w tym momencie podjął nieodwołalną decyzję – nic tu po nas! Bierzem Jaśka ze sobą i wracamy! Dziadku -wykrzyknęła z rozpaczą Ania.
– To po tośmy jechali?! – A coż tu po nas, jak Jaśka na tej ziemi nie ma? – Ale Ameryka jest! -stwierdził basem Kargul, napełniając szklanki „swojuchą”.
– Tu za dużo ciekawych rzeczy, żeby ja zaraz chciał wracać pod Anielci pierzynę. Tylko głupi nie jest świata ciekawy! Tego już było Pawlakowi za dużo: za oknem strzelają, w telewizji obrazki skaczą jak pchły po psie, oknem ty nie wyjrzysz, drzwi lepiej nie otwierać, a ten chce Kolumba odgrywać i odkrycie Ameryki urządzać! – Co tobie tak tu podobuje si?!a Może to – Kaźmierz w niepohamowanej złości dopadł do okna i szarpał za klamkę.
– Może to?! – Wdarł się przez zasłonę z koralików do kuchni i w jakimś szale protestu wobec amerykańskiej cywilizacji począł przyciskać wszystkie guziki, przekręcać wszystkie gałki, jakie tylko dostrzegł: włączył wentylator, toster do pieczywa, sokowirówkę, młynek do kawy, maszynę do zmywania naczyń. Kiedy to wszystko zaczęło świecić, grzechotać, buczeć i szumieć, z powrotem wpadł do livingu i zaatakował najpierw telewizor, na ekranie którego właśnie w tej chwili płonący samochód spadał efektownie w przepaść…
– Mało tobie jeszcze tej całej Ameryki?! Taż to bezlitosna wariacja! – zaczął całą garścią naciskać programator; tak że na ekranie zderzały się ze sobą galopujące konie, demonstracja protestujących przeciwko dręczeniu zwierząt, Miki Maus i pies Pluto z Czarnymi Panterami i Tina Turner z biskupem kościoła Ateistów, który dyktował właśnie numer konta, na które jego wyznawcy mogli składać ofiary… Pawlak stał pośrodku pokoju i dyszał, jak po młócce cepem. Jego wzrok padł na stojący na regale magnetofon. Dopadł do niego i zaczął naciskać klawisze. Liczył, że uruchamiając nie znane sobie urządzenie spowoduje kolejny kataklizm, który przekona resztę, że powinni jak najrychlej opuścić ten zwariowany kontynent. Ruszyły szpule magnetofonu, z głośników rozległ się przeciągły ryk. Kaźmierz zastrzygł uszami jak ułański koń, kiedy usłyszy dźwięk trąbki sygnalisty. Ten ryk wydał mu się dziwnie znajomy. W jego tle pojawił się chór gęgającegostadka gęsi, przetykany brzękiem wiadra o cembrowinę studni, niczym koncert symfoniczny dźwiękiem czyneli.
– A to co? – zaskoczony wywołanymi przez siebie efektami, zastygł w bezruchu, jakby bojąc się spłoszyć te ryczące z dwóch głośników krowy.
– Stereofonia – stwierdziła Ania.
– Ot, dziermoli! Jaka tam „stereofonia”! – Pawlak przekrzywił głowę, ze wzruszeniem łowiąc uchem przeciągły ryk.
– Taż to moja Raba! – Ty co, głuchy? – obruszył się Kargul, podchodząc ze szklanką w ręku do magnetofonu.
– Taż to moja Krasula! Z głośników rozległo się przeciągłe, pełne tęsknoty rżenie konia. Pawlak otworzył usta w niemym zachwycie, jakby usłyszał najpiękniejsze wyznanie miłosne. Obok niego, równie przejęty, stał Władysław Kargul przełykając ze wzruszenia ślinę.
– A to może twój baran? -Kaźmierz z uniesioną głową wsłuchiwał się w wielotonowe rżenie, bo na te dźwięki miał jeszcze bardziej absolutny słuch niż stroiciel Przyklęk.
– Ja by swojego ogierka nawet w piekle rozpoznał! Nie było już na świecie ani jego Raby, ani Kargulowej Krasuli, ani tego ogierka, a jakiś cud się stał, że oto on może w Chicago usłyszeć te głosy z przeszłości! Nagle ucichło rżenie konia, pianie koguta. Z głośników popłynęło kapryszenie noworodka, które po chwili przeszło w radosny śmiech…
– Ania? – zdumiony Pawlak przekrzywił niedowierzająco głowę.
– Ania -potwierdził jego podejrzenia Kargul. Stroiciel gestem głowy przytaknął, jakby on też w głosie noworodka rozpoznał głos tej hożej dziewczyny, od której nie był w stanie odwrócić swoich głodnych oczu. Jedna tylko Ania, nie rozumiejąc, co spowodowało nagłe wzruszenie obu dziadków, gapiła się zachłannie w telewizor. Kaźmierz chwycił ją za ramię, potrząsnął, jakby chciał ją zbudzić z amerykańskiego snu do prawdziwego życia, które zarejestrowała taśma szpulowego magnetofonu.
– Dziewuchna! Taż to ty gaworzysz! Dżon to w tu poru nakręcił, jak my ciebie solili! – Przytulił do siebie wnuczkę, patrząc na stojący na kominku woreczek z ziemią.
– Twoje chrzciny były, jak Jaśko tę naszą ziemię z Rudnik do Sikago wziął. Płacz małej Ani przeszedł znowu w ryk krów. Tyle lat minęło, a na tej taśmiejakby życie się zatrzymało. Pawlak westchnął uspokojony, jakby był już we własnej oborze.
– Aj, Bożeńciu, jakby my już w domu byli. Rozległ się natarczywy dzwonek telefonu. Stroiciel podniósł słuchawkę, o coś spytał, po czym wyciągnął ją w stronę Kaźmierza.
– To do pana.
– Nie może być! -zaskoczony Pawlak wybałuszył oczy i wzruszył ramionami -taż ja tu nikogo nie znający! – Może to Jaśko dzwoni? – zastanawiał się głośno Kargul.
– Skąd? Z nieba? – Coż ty chcesz? W Ameryce wszystko możliwe…
– To nie on, niestety – Franciszek Przyklęk wciskał słuchawkę w rękę Pawlaka.
– To mister September, loyer, czyli jego prawnik. Dzwoni w sprawie testamentu. On się dawniej nazywał Wrzesień, a teraz September – dorzucił z wyraźną pretensją do tego, kto się wyrzekł polskiego nazwiska. -
September?! – wykrzyknęła Ania i dopadła do słuchawki. Hallooo. Tu ja, Anna Adamiec z domu Pawlak! Haw are you? – Ot i sam widzi, że choć to takie nowoczesne, to z niebem połączenia nie mają -stwierdził półgłosem Kaźmierz, by podważyć bezkrytyczną wiarę Kargula we wszechmoc amerykańskiej techniki.
– Mister September czeka na nas jutro rano w swoim biurze – oświadczyła Ania, odkładając słuchawkę.
– Musimy być przygotowani na najgorsze. Tak powiedział…
– A coż może być gorszego jak to, co nas już tu spotkawszy? Kaźmierz przyjął napełnioną przez stroiciela szklankę. Nim wlał w gardło jej zawartość, jeszcze raz zaznaczył, że pije za „spokojność duszy brata swego, Jaśka, co przez bezlitosną zachłanność swych sąsiadów na wygnanie skazany był i przyszło mu umrzeć na obcej ziemi”. Po tej inwokacji Kargul z trudem przełknął ostatni łyk „swojuchy”…
Rozdział 22
… Aj, Bożeńciu, co tu za życie, kiedy krowy aby z tej stereofonii usłyszeć można. Ile to się Jaśko musiał mordować na tej obcej ziemi? I co z tego, że on na koniec żywota tego domu dobiwszy sia, jak w bezlitosnej samotności on żył, nawet sąsiada nie miał, bo naokoło same czarne, a jak takiemu ty drzwi otworzysz, to zaraz jego musisz pałką po łbie, żeby on przykociurbił sia i krzywdy tobie nie zrobił! Najgorzej, że jak mówił ten artysta-muzyk, należy sia uważać, żeby on padający nożyska miał choć czut-czut za twoim progiem. Ot, pomorek! U nas w demokracji ludowej takich ograniczeń jak w tym imperializmie nie ma. Ile to jeszcze czasu przyjdzie nam tu przed powrotem przecierpieć? Dzień na ten testament, drugi, żeby Jaśka do drogi przysposobić, może uda sia przed niedzielą z tego amerykańskiego raju uciec… Tak rozmyślał Kaźmierz Pawlak w tę pierwszą amerykańską noc, kiedy nie mogąc zasnąć wsłuchiwał się w budzące przerażenie odgłosy chicagowskiej nocy. Obok niego leżał na szerokim łożu Władysław Kargul, mrucząc coś do siebie, jakby prowadził jakieś obliczenia… Ot, chytra sztuka ten
Amerykaniec: krów nie musi trzymać, gnoju spod nich nie wynosi, nagra krowy na taśmie i słucha jak dziedzic Dubieniecki. Czego to tutaj ludzie z tego głodu nie wymyślą! Ajakby tak ponagrywać u nas te krowiny i wszelki ruchomy inwentarz,tak można by tu tym stęsknionym za naszą bidą dolarowym patriotom takie cudeńka za dobre moniaki sprzedawać! A bo to nie mamy z Kaźmierzem praktyki? Nie przerabialiśmy to raz przy pomocy dwudziestu pudełek czarnego szuwaksu naszego parsiuka na dziką świnię? W kraju ten model dzika jakoś nie przyjąwszy sia, ale tu cent rodzi dolara, my mamy ruchomy inwentarz, oni dolary! Możemy ponagrywać tych krów ile chcieć i na eksport te taśmy słać! Ot, człowiecze, ja tu po jednym dniu do cała po amerykańsku myśleć nauczył sia, a ten konus, co koło mnie w pościeli szasta sia jakby go zmora dusiła, już do powrotu pogania! Ot, chabaź! Jemu pastuszkiem być, a nie biznesy robić! Do tego głowa potrzebna! Nu, ciekawość, czy John mnie w tym zapisie coś zaintabulował. Taż chyba mnie także samo coś za te bliznę od jego kosy należy sia. Jako bezlitosny chrześcijanin ja jemu wybaczył, tak chyba on także samo miłością bliźniego odpłaci sia… Kargul, dręczony wizją interesów i nadzieją na zapis, zwlókł się w nocy z łóżka i poczłapał do kuchni, by dokończyć pęto jałowcowej kiełbasy. Nie znalazł jej jednak. Przed nim na ten sam pomysł wpadł Franciszek Przyklęk, który z kolei nie mógł spokojnie zasnąć, dręczony gorączkowym pożądaniem, jakie wzbudziła w nim Ania…… Mamy wracać? Przecież wszystkim zapowiedziałam, że nie wrócę bez dolarów na fiacika! Dopiero byłby obciach: wraca po tygodniu, bo się dziadkom tęskniło do swoich krów! Nie ma co, wszyscy zza Buga to niedocofy, co żyją do tyłu. Niech sobie dziadek Kaźmierz wraca. Ja zostaję! Jestem wolna. Przyjechałam tu właściwie na zaproszenie tego Septembra. On mi znajdzie jakąś pracę, żebym mogła się ubrać jak ta Jane Fonda i wrócić z kapitałem na malucha z Pewexu. A może spadek po dziadku Janie ustawi mnie na całe życie? Całe szczęście, że u nas dolar tak wysoko stoi. Nie każdy ma takie szczęście, że w chwili przyjazdu umiera mu stryjeczny dziadek. Ameryka to jedno wielkie kino! A ja myślałam, że spadkobiercą zostaje się tylko w filmie. Tylko dlaczego mister September zapowiedział, że mamy być przygotowani na najgorsze? W tej chwili rozległo się skrzypienie. Ania z przerażeniem spostrzegła w uchylonych drzwiach sypialni postać stroiciela. Franciszek Przyklęk patrzył na nią pożądliwym wzrokiem, jakim przed chwilą jeszcze lustrował zawartość wypełnionej zapasami lodówki. Ania krzyknęła przestraszona i stroiciel zniknął jak płomień zdmuchniętey świecy. A może jej się to tylko przyśniło.