Выбрать главу

Co zaś do relacji Newta, Angeli i Franka o tym, jak owego wigilijnego wieczoru podzielili światowe zasoby lodu-9, to stawała się ona coraz mętniejsza, w miarę jak dochodziło do szczegółów zbrodni. Hoenikkerowie nie potrafili przytoczyć żadnych argumentów usprawiedliwiających potraktowanie lodu-9 jako ich prywatnej własności. Mówili o tym, co to jest lód-9, o tym, jak ojciec zmuszał ich do wytężania mózgownicy, ale nikt nie wspomniał o moralności.

— Kto dokonał podziału? — nalegałem.

Pamięć o tamtych wydarzeniach tak dokładnie została wymazana z pamięci trojga Hoenikkerów, że mieli trudności z przypomnieniem sobie najważniejszych szczegółów.

— W każdym razie nie Newt — powiedziała Angela. — Tego jestem pewna.

— To musiałaś być ty albo ja — zastanawiał się Frank, myśląc głośno.

— Ty zdjąłeś z półki trzy słoiki — powiedziała Angela. — Dopiero następnego dnia kupiliśmy trzy małe termosy.

— Tak było — zgodził się Frank. — A ty wzięłaś młotek i rozbiłaś lód na patelni.

— Zgadza się — powiedziała Angela. — Tak było. A potem ktoś przyniósł z łazienki pincetkę. Newt podniósł swoją małą rączkę.

— To ja.

Angela i Frank ze zdumieniem przypomnieli sobie ten dowód przedsiębiorczości małego Newta.

— To ja pozbierałem kawałki lodu i wrzuciłem je do słoików — wspominał Newt, nie usiłując ukryć dumy.

— A co zrobiliście z psem? — spytałem z rezygnacją.

— Wrzuciliśmy go do pieca — odpowiedział Frank. — Było to najmądrzejsze, co mogliśmy zrobić.

“Historia! — powiada Bokonon. — Tylko czytać i płakać!”

114. GDY POCZUŁEM, ŻE POCISK PRZESZYWA MI SERCE

Tak więc powtórnie wspiąłem się po krętych schodach, powtórnie stanąłem na szczycie najwyższej baszty mego zamku i powtórnie spojrzałem na moich gości, moją służbę, moje urwisko i moje ciepłe morze.

Towarzyszyli mi Hoenikkerowie. Zamknęliśmy drzwi do pokoju “Papy” i rozpuściliśmy wśród służby wiadomość, że chory czuje się znacznie lepiej.

Żołnierze wznosili już stos pogrzebowy na dworze, koło haka. Nie wiedzieli jeszcze, po co jest ten stos.

Był to dzień pełen sekretów.

Tak kręci się ten świat.

Uznałem, że uroczystości mogą się rozpocząć, i powiedziałem Frankowi, żeby zasugerował ambasadorowi Mintonowi rozpoczęcie przemówienia.

Ambasador Minton z wieńcem w futerale podszedł do kamiennego parapetu w miejscu, gdzie mury opadały pionowo w morze, i wygłosił zadziwiające przemówienie ku czci Stu Męczenników za Demokrację. Oddał cześć poległym, ich ojczyźnie i życiu, które skończyło się dla nich przedwcześnie, wymawiając słowa “Stu Męczenników za Demokrację” w miejscowym dialekcie. Zabrzmiało to w jego ustach naturalnie i lekko.

Resztę przemówienia wygłosił amerykańską angielszczyzną. Miał przygotowaną mowę na kartce — zapewne napuszoną i bombastyczną, ale kiedy zobaczył, że ma przemawiać do tak szczupłego grona osób, i to głównie Amerykanów, zrezygnował z oficjalnego tekstu.

Lekki wiatr od morza targał jego przerzedzone włosy.

— Zrobię rzecz bardzo dziwną jak na ambasadora — oświadczył. — Powiem to, co naprawdę myślę.

Może Minton nawdychał się zbyt dużo acetonu albo może miał przeczucie tego, co wkrótce stanie się ze wszystkimi oprócz mnie. W każdym razie jego przemówienie było bardzo bokononistyczne.

— Zebraliśmy się tutaj, przyjaciele — mówił — aby uczcić stu mecenikuf sa temokracje, zabite dzieci, wszystkich poległych, wszystkich zamordowanych na wojnie. Zazwyczaj przy podobnych okazjach nazywa się dzieci, które straciły życie, mężczyznami. Ja nie potrafię jednak myśleć o nich jako o mężczyznach z tej prostej przyczyny, że w tej samej wojnie, w której zginęło stu mecenikuf sa temokracje, zginął również mój syn.

Serce nakazuje mi opłakiwać moje dziecko, a nie mężczyznę.

Nie mówię, że dzieci na wojnie nie umierają jak mężczyźni, kiedy im przyjdzie umierać. Ku swojej wiecznej chwale i ku naszej wiecznej hańbie dzieci umierają, jak przystało mężczyznom, umożliwiając nam w ten sposób męskie świętowanie patriotycznych uroczystości.

Ale nie zmienia to faktu, że są zamordowanymi dziećmi.

I dlatego myślę, że najlepszą formą okazania naszego szczerego szacunku stu poległym dzieciom San Lorenzo będzie zademonstrowanie w tym dniu naszej pogardy temu, co stało się przyczyną ich śmierci, czyli ludzkiej złości i głupocie.

Możliwe, że obchodząc rocznice wojen powinniśmy rozbierać się do naga, malować się na niebiesko i przez cały dzień chodzić na czworakach, chrząkając jak świnie. Byłoby to na pewno właściwsze niż wzniosłe przemówienia oraz defilady sztandarów i dobrze naoliwionych armat.

Nie chciałbym występować przeciwko pięknemu pokazowi wojskowemu, jaki mamy wkrótce obejrzeć — będzie to niewątpliwie porywające widowisko…

Zajrzał nam w oczy i dodał bardzo cicho:

— Niech żyją wszelkie porywające widowiska.

Musieliśmy wytężyć słuch, aby usłyszeć, co Minton mówi dalej.

— Ale jeśli dzisiejszy dzień ma być rzeczywiście poświęcony pamięci stu dzieci zamordowanych na wojnie, to czy wypada organizować w tym dniu porywające widowiska?

Odpowiedź brzmi: tak, pod jednym warunkiem: że my, uczestnicy uroczystości, świadomie i niezmordowanie będziemy pracować nad zmniejszeniem ilości zła i głupoty w nas samych i w całej ludzkości. Tu Minton odpiął zatrzaski futerału z wieńcem.

— Widzicie, co przyniosłem? — zwrócił się do nas.

Otworzył futerał, ukazując naszym oczom jego szkarłatne wnętrze i złocony wieniec. Był on zrobiony z drutów i sztucznych liści wawrzynu, a następnie spryskany lakierem do kaloryferów.

Wieniec oplatała kremowa jedwabna wstęga z napisem PRO PATRIA.

Następnie Minton zadeklamował fragment ze zbioru Umarli ze Spoon River Edgara Lee Mastersa. Wiersz ten musiał być niezrozumiały dla zgromadzonych przedstawicieli ludności wyspy, podobnie zresztą jak dla H. Lowe’a Crosby’ego, jego Hazel, Angeli i Franka.

Byłem pierwszą ofiarą bitwy pod Missionary Ridge. Gdy poczułem, że pocisk przeszywa mi serce, Żałowałem, że nie zostałem w domu, nie poszedłem Do więzienia za kradzież świń Curla Trenary, Zamiast uciekać i zaciągać się do armii Wolałbym tysiąc razy stanowe więzienie, Nie leżeć pod tą skrzydlatą figurą z marmuru, Pod tym cokołem granitowym Dźwigającym słowa “Pro patria”. Cóż właściwie one znaczą?

— Cóż one znaczą? — powtórzył ambasador Horlick Minton. — Znaczą one “Za ojczyznę”. Za każdą ojczyznę — dorzucił półgłosem.

— Ten wieniec jest wyrazem hołdu ludzi jednego kraju, dla ludzi drugiego kraju. Nieważne, co to za kraje. Pomyślcie o ludziach.

I o dzieciach zamordowanych na wojnie…

I o wszystkich krajach.

Pomyślcie o pokoju.

Pomyślcie o braterskiej miłości.

Pomyślcie o dobrobycie.

Pomyślcie, jakim rajem mógłby być nasz świat, gdyby ludzie byli dobrzy i mądrzy.

Mimo jednak całego zła i głupoty, spójrzcie, jaki dziś piękny dzień — powiedział ambasador Horlick Minton. — Ja, w imieniu miłującego pokój narodu Stanów Zjednoczonych Ameryki i w swoim własnym, wyrażam żal, że Stu Mecenikuf sa Temokracje nie dożyło tego pięknego dnia.

I rzucił wieniec do morza.

W górze rozległo się brzęczenie. To zbliżało się sześć samolotów Sił Powietrznych San Lorenzo, lecąc nad moim ciepłym morzem. Miały strzelać do figur, przedstawiających, jak się wyraził H. Lowe Crosby, “prawie wszystkich wrogów wolności w komplecie”.