Выбрать главу

— Największy specjalista od napięcia powierzchniowego — powiedział — ten, który robi te wspaniałe rzeczy z błonami.

— Co nowego w chemii błon powierzchniowych? — spytałem pannę Pefko,

— Diabli wiedzą — odpowiedziała. — Niech mnie pan o to nie pyta. Ja tylko przepisuję na maszynie to, co mi każą. — I przeprosiła za to, że się tak brzydko wyraziła.

— Myślę, że jest pani przesadnie skromna — wtrącił doktor Breed.

— Wcale nie. — Panna Pefko nie przywykła do rozmów z tak ważnymi osobistościami jak doktor Breed i była wyraźnie zmieszana. Odbiło się to na jej ruchach, które stały się sztywne i jakieś kurze, a twarz zastygła w nienaturalnym uśmiechu. Szukała rozpaczliwie w myślach czegoś, co mogłaby powiedzieć, ale głowę jej wypełniały wyłącznie strzępki waty i sztuczna biżuteria.

— I co pani o nas sądzi — kontynuował doktor Breed dobrodusznie — teraz, kiedy pracuje pani u nas… ile to już? Chyba z rok?

— Wy, uczeni, za dużo myślicie — strzeliła panna Pefko i wybuchnęła głupawym śmiechem. Łaskawość doktora Breeda spaliła wszystkie bezpieczniki jej systemu nerwowego i nie panowała już więcej nad sobą. — Wy wszyscy za dużo myślicie.

Obok nas dreptała zdyszana i zaaferowana gruba kobieta w brudnym kombinezonie. Słysząc słowa panny Pefko, odwróciła się i spojrzała na doktora Breeda z wyrzutem. Widać było, że nie lubi ludzi, którzy za dużo myślą. W tym momencie wydała mi się godnym reprezentantem całej prawie ludzkości.

Wyraz twarzy tej grubej kobiety zdradzał, że zwariuje na miejscu, jeśli ktoś cokolwiek jeszcze pomyśli.

— Uważam — powiedział doktor Breed — że wszyscy ludzie myślą dokładnie tyle samo. Po prostu uczeni myślą inaczej niż pozostali ludzie.

— Kiedy piszę to, co dyktuje mi doktor Horvath, to tak, jakbym pisała w nieznanym języku. Nie sądzę, abym mogła to kiedykolwiek zrozumieć, nawet gdybym skończyła studia. A możliwe, że on dyktuje mi rzeczy, które przewrócą cały świat do góry nogami, tak jak bomba atomowa. Kiedy wracałam ze szkoły, matka pytała mnie zawsze, co tego dnia robiłam, i zawsze jej opowiadałam. Kiedy teraz wracam z pracy, matka zadaje mi to samo pytanie, ale mogę jej tylko powiedzieć… — Tu panna Pefko potrząsnęła głową i kąciki jej purpurowych warg opadły — nie wiem, nie wiem, nie wiem.

— Jeśli jest coś, czego pani nie rozumie — powiedział tonem nauczyciela doktor Breed — to niech, pani poprosi doktora Horvatha o wyjaśnienie. Wyjaśnianie to jego specjalność.

Tu zwrócił się do mnie.

— Doktor Hoenikker zwykł był mawiać, że uczony, który nie potrafi wyjaśnić tego, nad czym pracuje, ośmioletniemu dziecku, jest szarlatanem.

— Widocznie jestem głupsza niż ośmioletnie dziecko — zmartwiła się panna Pefko. — Nie wiem nawet, co to jest szarlatan.

16. Z POWROTEM DO PRZEDSZKOLA

Do Laboratorium Badawczego wchodziło się po czterech granitowych stopniach. Sam budynek był z surowej cegły i wznosił się na wysokość sześciu pięter. W drzwiach przechodziło się pomiędzy dwoma uzbrojonymi po zęby strażnikami.

Panna Pefko pokazała strażnikowi z lewej strony różową plakietkę z napisem “tajne”, przypiętą na czubku lewej piersi.

Doktor Breed pokazał strażnikowi po prawej plakietkę “ściśle tajne” w klapie marynarki. Ceremonialnym gestem otoczył mnie na odległość ramieniem, dając w ten sposób strażnikom do zrozumienia, że jestem pod jego opieką i że odpowiada za mnie.

Uśmiechnąłem się do jednego ze strażników. Nie odpowiedział mi uśmiechem. Wiadoma rzecz, z bezpieczeństwem nie ma żartów.

Doktor Breed, panna Pefko i ja przeszliśmy w skupieniu przez wielki hall laboratorium.

— Niech pani poprosi czasem doktora Horvatha, żeby pani coś wyjaśnił — zwrócił się doktor Breed do panny Pefko. — Jestem przekonany, że otrzyma pani prostą i zrozumiałą odpowiedź.

— Doktor Horvath musiałby zacząć od pierwszej klasy, a może nawet od przedszkola — odpowiedziała. — Boję się, że dużo przepuściłam.

— Wszyscy dużo przepuściliśmy — zgodził się doktor Breed. — Wszystkim nam dobrze by zrobiło, gdybyśmy mogli zacząć jeszcze raz od początku, najlepiej od przedszkola.

Patrzyliśmy, jak specjalna przewodniczka uruchamia kolejno modele poglądowe, stojące wzdłuż ścian hallu. Była to wysoka, chuda, blada i zimna jak lód dziewczyna. Pod jej szybkimi dotknięciami błyskały lampki, obracały się kółka, bulgotały kolby i dzwoniły dzwonki.

— Czarna magia — stwierdziła panna Pefko.

— Przykro mi słuchać, jak ktoś z naszego zespołu używa tego wyświechtanego, pachnącego średniowieczem słowa — powiedział doktor Breed. — Każdy z tych eksponatów mówi sam za siebie. Są specjalnie tak pomyślane, żeby nie było w nich nic tajemniczego. One są antytezą magii.

— Przepraszam, czym?

— Przeciwieństwem magii.

— Nigdy bym tego nie odgadła.

Na twarzy doktora Breeda po raz pierwszy odbił się wyraz pewnego zniecierpliwienia.

— W każdym razie nie chcieliśmy robić żadnych tajemnic. Proszę nam uwierzyć na słowo.

17. ŻEŃSKI KLASZTOR

Sekretarka doktora Breeda stała na swoim biurku i zawieszała pod sufitem świąteczne papierowe dekoracje.

— Proszę uważać — zawołał doktor Breed — od pół roku nie mieliśmy ani jednego wypadku przy pracy! Niech pani nie spadnie z tego biurka, bo nam pani zepsuje statystykę!

Panna Naomi Faust była wesołą, zasuszoną starszą damą. Myślę, że służyła doktorowi niemal od kołyski. Roześmiała się w odpowiedzi.

— Ja jestem niezniszczalna. A gdybym nawet spadła, to podtrzymają mnie gwiazdkowe anioły.

— Zdarzało im się już zagapić.

Od papierowych dzwonków zwieszały się dwie szarfy, zwinięte w harmonijkę. Panna Faust pociągnęła za jedną z nich, rozwijając długą wstęgę z napisem.

— Proszę potrzymać — powiedziała, wręczając koniec szarfy doktorowi — może pan rozciągnie to do końca i przypnie do tablicy ogłoszeń.

Doktor Breed wykonał polecenie i odsunął się o krok, aby przeczytać hasło na szarfie.

— “Chwała Bogu na wysokości!” — odczytał z uczuciem.

Panna Faust zeszła z biurka, rozwijając drugą szarfę.

“Pokój ludziom dobrej woli!” — głosił napis na drugiej szarfie.

— Słowo daję — roześmiał się doktor Breed — teraz nawet Boże Narodzenie sprzedają w konserwach! Wygląda tu teraz odświętnie, bardzo odświętnie.

— Pamiętałam też o czekoladkach dla dziewcząt. Czy nie jest pan ze mnie dumny?

Doktor Breed klepnął się w czoło, zmartwiony swoim roztargnieniem.

— Dzięki Bogu! Zupełnie wyleciało mi z głowy.

— Nie wolno, nam o tym zapominać — powiedziała panna Faust. — To już teraz tradycja: doktor Breed rozdający dziewczętom czekoladowe batoniki na Boże Narodzenie.

Panna Faust wyjaśniła mi, że dziewczęta pracują w hali maszyn w podziemiach laboratorium i obsługują każdego, kto ma dostęp do dyktafonu. Przez cały rok dziewczęta słyszą tylko głosy niewidzialnych uczonych z taśm, które przynoszą inne dziewczęta. Raz do roku opuszczają swój betonowy klasztor i idą śpiewać kolędy, a doktor Breed rozdaje im czekoladki.

— One też służą nauce — potwierdził doktor Breed — chociaż pewnie nie rozumieją ani słowa z tego, co piszą. Niech im Bóg błogosławi!

18. NAJCENNIEJSZY TOWAR NA ZIEMI

Kiedy znaleźliśmy się w gabinecie doktora Breeda, spróbowałem uporządkować swoje myśli, żeby przeprowadzić sensowny wywiad. Stwierdziłem, że mój stan psychiczny nie uległ poprawie, kiedy zaś zacząłem wypytywać doktora Breeda o dzień, w którym zrzucono bombę, okazało się, że mózg mam wciąż jeszcze zaćmiony oparami alkoholu i palonej kociej sierści. Każdym kolejnym pytaniem dawałem do zrozumienia, że twórcy bomby atomowej są zbrodniarzami, współodpowiedzialnymi za najohydniejsze morderstwo.