Выбрать главу

Sufit nad naszymi głowami zalała niebieska łuna. Automat zapalił reflektor. To nie była mała, pomocnicza lampka, w jakie wyposażono nasze skafandry.

Nagle pod okapami kasków zamigotały jaskrawymi, pomarańczowymi gwiazdkami alarmowe sygnalizatory promieniowania.

— Co jest?! — Nett wydawał się raczej zły niż przestraszony.

Nie śpiesząc się zbytnio, wydobyłem czujnik. Natężenie wzrosło bardzo nieznacznie. Zważywszy jednak, że już naturalna radioaktywność globu była dość wysoka, wystarczyło to, by zaalarmować nasze opiekuńcze lampki.

— Zgaś reflektor — poleciłem spokojnie. Sufit pociemniał. Automat przestał szyć wnętrze szybu laserowym szperaczem.

— Zaświeć!

Odblask mknącej w głąb wiązki promieni ponownie pojawił się na suficie. Równocześnie ożyły >ostrzegawcze światełka umieszczone wewnątrz naszych kasków. Zmrużyłem oczy i zażądałem od komputera, żeby scharakteryzował źródło promieniowania. Zaczął jak zwykłe od dokładnego określenia kierunku.

— Co? — zawołał znowu Nett.

— Masz dobry dzień — zauważyłem. — Same niespodzianki…

Automat, namierzając źródło radioaktywności, zignorował całkowicie otwór szybu. Wskazał natomiast ową pochyłą ścianę, spadającą skosem od sufitu do podłogi.

Zwróciliśmy się w jej stronę. W tym momencie lampki zgasły. Zapomniałem o czymś. Komputer zorientowawszy się, że to lasery automatu akty

wizują jakiejś miejscowe, uśpione od tysiącleci źródło groźnego promieniowania, rozkazał mu zaniechać przeszukiwania szybu. System bezpieczeństwa. Dopiero kiedy usunąłem blokadę, reflektory zapłonęły ponownie. Wtedy nie zwlekając dłużej podszedłem do pochylni i zrobiłem użytek z mojego małego czujnika, który wydobyłem przed chwilą, na pierwszy sygnał alarmu. Zacząłem mianowicie wodzić nim przed sobą, kierując jego wylot w różne punkty ukośnej ściany. Nie powodowała mną żadna konkretna myśl, chciałem tylko sprawdzić, czy cała jej powierzchnia jest w równym stopniu aktywna. Bardzo prędko przekonałem się, że nie. A po następnej minucie okazało się, że mam przed sobą jedynie rozrzucone, pojedyncze, punktowe źródła promieniowania.

— Wiesz — powiedział Nett, który stał tuż za moimi plecami — zdaje się, że coś zaczynam rozumieć. Ten szyb daje jeszcze odrobinę energii. Musi być już od dawna za płytki, warunki bardzo się przecież zmieniły. Jednak wiązka lasera ożywiła jakimś cudem umieszczoną w nim aparaturę tak, że ta przypomniała sobie dobre czasy. Sądzę, że to nie potrwa długo, nawet gdyby automat nie przestał posyłać impulsów…

— I ja tak sądzę — mruknąłem. — Zobacz… — podsunąłem mu czujnik. Utkwił wzrok w miniaturowym okienku wskaźnika i zamyślił się.

Związek między radioaktywnością skośnej ściany a rozbłyskami laserowych reflektorów naszego automatu był oczywisty. Szyb sam, przynajmniej już teraz, nie służył niczemu. Za to ożywając uruchamiał aparaturę, zainstalowaną za tą pochylnią… lub w jej wnętrzu. Musiała tu zatem istnieć sieć podziemnych przewodów, rozprowadzających energię.

— Punkty są nieruchome — odezwał się wreszcie Nett — ale nie tworzą żadnego rysunku…

Wzruszyłem ramionami.

— Może wiązka laserowa nie jest dostatecznie silnym bodźcem — powiedziałem. — Kto wie, czy kiedyś te radioaktywne kropeczki nie układały się w ruchome obrazy. Może ta pochylnia to takie sztalugi — wykrzywiłem twarz w u-śmiechu, czego Nett nie mógł zauważyć, nawet gdyby ten uśmiech na to zasługiwał. — Albo ekran…

Zaledwie to powiedziałem, coś zaczęło mi świtać.

— Słuchaj — głos Netta zabrzmiał o pół tonu wyżej — przecież oni byli ślepi, prawda?…

Po raz któryś od początku naszej podróży musiałem stwierdzić, że mimo wszystko, co nas różniło, nasze myśli nieraz biegną tymi samymi torami. Skinąłem głową.

— A zatem… — urwał, odwracając się raptownie.

— Zajmij go tym — powiedziałem — niech przeniesie te punkty na ekran świetlny w Budkerze. Zobaczymy. Ale nie siedź tu zbyt długo. A kiedy skończysz, wycofaj także automat z szybu. Nie powinniśmy pozwalać świecić tym pomarańczowym lampeczkom dłużej niż to niezbędne…

Powiedziawszy to odwróciłem się i wyszedłem z budynku. Odruchowo powędrowałem wzrokiem ku gwiazdom. Stęskniłem się za nimi. Przeszedłem kilka kroków, po czym stanąłem i oparłem się plecami o ścianę.

Czekałem jakieś dziesięć minut. Automat pomiarowy popisywał się swoją skrupulatnością, a może Nett zażądał od komputera jakichś dodatkowych danych. Wreszcie jednak z wyrwy w ścianie wyłonił się cały orszak. Najpierw Nett, za nim klockowaty aparat pomiarowy. Pochód zamykał automat roboczy. Wciągnął już swoje chrabąszczowate wysięgniki i znowu przypominał dwa nałożone na siebie jaja, z których dolne kroczyło na trzech przegubowych nóżkach.

Oderwałem plecy od ściany, odwróciłem się i bez słowa ruszyłem w powrotną drogę do Budkera.

Białe, poświęcające punkty, rozrzucone bez ładu i składu po matowej tarczy. Jeden z nich, blisko prawej krawędzi ekranu, lśnił jaśniej od pozostałych i pulsował, na przemian przygasając i ożywając w nagłych rozbłyskach. Pozostałe tkwiły nieruchomo jak gwiazdy.

Gwiazdy?…

Wpatrzyłem się w obraz. Przez moment wydawało mi się, że rozpoznaję coś znajomego… Przymknąłem oczy i otwarłem je ponownie. Nie. A jednak…

Rozmieszczenie radioaktywnych punktów na ukośnej ścianie wewnątrz budowli tworzyło teraz przed naszymi oczami jakby obraz Ziemi oglądanej w czasie niskiego lotu nad nocną półkulą. Komputer „tłumaczył” promieniowanie na język światła. Poleciłem mu, żeby zaczął powoli obracać tę planszę, której projekcję rzucał nam teraz na ekran, wokół jej własnej osi.

— Patrz — powiedział natychmiast Nett.

— Nic innego nie robię…

Obraz obracał się powoli, świecące punkciki zmieniały położenie, zachowując dzielące je odległości. Te, które przedtem znajdowały się u dołu, zmierzały obecnie ku górze tarczy. Najprawdziwsze podręczne planetarium…

— Stop! — Nett chwycił mnie za ramię.

— Stop — powtórzyłem, potwierdzając decyzję uderzeniem w klawisz. Obraz znieruchomiał. Miałem rację, że dopatrywałem się w nim czegoś znajomego.

— No, równocześnie — zaproponowałem. — Ty i ja…

Spojrzał na mnie szybko, po czym skinął głową.

— Raz, dwa, trzy…

— Reticulum.

— Reticulum.

Obydwaj wypowiedzieliśmy to słowo równocześnie. Uśmiechnąłem się mimo woli.

— A teraz przekonamy się, co jesteśmy warci — powiedziałem i wezwałem komputer, by porównał widniejący na ekranie zbiór świecących punktów z atlasem nieba.

Odpowiedź przyszła trzydzieści sekund później. Współrzędne, dane dotyczące ruchu względem osi Galaktyki i płaszczyzny równika, a także, na dodatek, położenie konstelacji tam, gdzie widzieli ją twórcy pierwotnego zapisu.

Reticulum. Gwiazdozbiór Sieci, z Ziemi ledwie widoczny pod Oktantem, Złotą Rybą i Gołębiem, przyćmiony światłem Drogi Mlecznej i blaskiem Achernara, Alfy Eridana. Jeden z maleńkich gwiazdozbiorów okołobiegunowych. Pokazywał nam teraz dwadzieścia kilka swoich słońc, z których jedynie piętnaście znaczyło coś na niebie pod względem stopnia jasności. Na naszym ziemskim niebie. Tutaj sytuacja wyglądała trochę inaczej.