Выбрать главу

— Ano — bąknął i umilkł.

— Na dolnym ekranie zaczynam widzieć zarysy globu. Jest blisko. Radary dalej pokazują metalową ścianę — mówił Nett. — Zniżam się. Zaczynam powoli widzieć ląd, wiecie, jak to jest…

Odkrył jakiś glob tam, gdzie nie mogło być żadnego. Najbliższa, czwarta planeta układu znajdowała się od niego w odległości, jaka dzieli Ziemię od Marsa. Go więcej, przygotowywał się do lądowania… chociaż jego radar pokazywał echo pełnometaliczne.

— Mów dalej — rzuciłem oschle, bo zrobił dłuższą przerwę.

— Nie rozumiem — odezwał się chwilę później, lekko zmienionym głosem. — Tu nie ma śladu grawitacji. A przecież najwyraźniej mam pod sobą dużą planetę… jej tarcza jest lekko wklęsła, jak zwykle. I rozrasta się… widzę już tylko wycinek łuku horyzontu. Zniżam się… Słońce!!! — jego okrzyk zabrzmiał tak głośno, że obaj z Jurem omal nie podskoczyliśmy w fotelach. — Niebo i słońce! Pode mną wielkie półkole lądu. Schodzę…

— Nie śpiesz się — powiedziałem bezwiednie.

— Idę jedną szóstą mocy — odpowiedział nieco zdziwiony. — Ten horyzont coś za długo pozostaje wywinięty… rozumiecie?

— Zwolnij jeszcze — poleciłem.

Wywinięty? Horyzonty globów, kiedy przybywa się z przestrzeni, zawsze są zwinięte na krawędziach jak suche liście. Ale nigdy wtedy, kiedy na ekranach pozostaje już tylko wycinek łuku widnokręgu. Na długo przedtem widzi się uczciwy, wypukły ląd, z konturami kontynentów, oceanów, ba, nawet niewielkich mórz.

— Jaką masz wysokość? — spytałem.

— Czterdzieści pięć kilometrów. Na samym horyzoncie obszar zaciemniony urywa się. Czekajcie… tak, to są budynki! Zabudowania! Prostokątne, ale znacznie większe niż t a m…

— Wysokość?

— Dwadzieścia dziewięć.

— Nett, schodzisz za szybko — upomniał go Jur.

— Słuchaj — powiedziałem — czy ten punkt na widnokręgu, który sobie upatrzyłeś, zmienia położenie? Czy przemieszcza się w krajobrazie?

— Właśnie — mruknął po dłuższej pauzie — nie bardzo mogę namierzyć…

— Przesuwa się czy nie? — powtórzyłem nieprzyjemnym tonem. — Stale widzisz te same budynki?

— Nie mogę tego stwierdzić — odparł krótko.

— Uważaj, Nett — mówiłem teraz twardo i dobitnie — gdyby to była planeta, zabudowania musiałyby się przemieszczać razem z całym horyzontem… rozumiesz? Miałbyś pod sobą wciąż nowe obszary globu… w zależności od własnej, zmieniającej się pozycji. Zastopuj, Nett. Bardzo możliwe, że za sekundę lub dwie znajdziesz się poza krawędzią tarczy… bo to nie jest glob, tylko płaska tarcza. Jaką masz wysokość?

— Siedemnaście…

— I dalej są te same budynki?

— Tak…

— Nett, pomyśl chwilę. Zastanów się. Zastopuj…

— Stopuję — odpowiedział jak echo. Mimo woli odetchnąłem z ulgą.

— Rozumiesz już, że to nie może być planeta?

— Lan, Jur, mam sygnał! — krzyknął w odpowiedzi. — Mój kompon!…

— Wysokość?

— Dziewięć.

— Nett! — wrzasnąłem.

— Nett! — powtórzył Jur.;— Nie włączyłeś hamownic. Spadasz dalej! Powiedziałeś, że stopujesz…

— Już, już — mruknął niechętnie. — Zagapiłem się…

Zacisnąłem pięści. Zagapił się! No, dobrze… zostawimy to na potem.

— Co z komponem?

— Wysuwam ekranik — odpowiedział natychmiast. — Sygnał jest wyraźny. Twarz! Widzę jego twarz! Mam łączność! Słyszycie? Mamy łączność! Oni żyją!!!

— Czyja to twarz, Nett? — spytałem. — Co to znaczy „łączność”? Odezwał się?

Cisza.

— Nett, odpowiedz — powiedział Jur. — Z kim nawiązałeś łączność?

Nic.

Sygnał potwierdzający sprzężenie z ptaszkiem zgasł nagle i cicho. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się obaj w ciemną, ledwie widoczną, mikroskopijną główkę kontrolnej lampki. Słyszałem przyśpieszony oddech Jura. Poza tym w kabinie panowała zupełna cisza. Nawet przekaźniki aparatury, opiekującej się Chippingiem, przestały już żądać od zespołów medycznych interwencji lub informacji.

— To ten przeklęty Telmur — wycedziłem, żeby przerwać ciszę. — Jest za blisko. Hodowla informacji egzystuje od kilkunastu tysięcy lat. Mogła zapełnić wszystkie okoliczne układy nie istniejącymi planetami.

— Sygnałami biologicznymi też? Wiesz, jak są strojone kompony?

— Co z tego? Chipping, na przykład, tam był. Mogli być i inni. Jeśli hodowla nauczyła się naśladować ich kompony?…

— Mają krótki zasięg — mruknął z powątpiewaniem. — Impulsy utknęłyby po drodze z sąsiedniego układu.

— Więc co to było?

— Polecę — oświadczył zamiast odpowiedzieć. Wstałem.

— Ty nie polecisz — zacząłem dobitnie — bo Graffowi spodobało się mnie zrobić szefem tej ekspedycji. Nie mógłbyś wydać mi polecenia, które musiałbym respektować. Natomiast ja tobie mogę. Posłuchaj uważnie. Poczekasz tutaj dobę. Jedną. I ani sekundy dłużej. Jeśli do tego czasu nie wrócimy…

— Jak to „my”?…

— Nie przerywaj. Jeśli do tego czasu nie wrócimy — powtórzyłem — odlecisz stąd i postarasz się pójść dokładnie torem tej trzeciej sondy, która przechwyciła czyjeś sygnały. Spróbujesz złapać namiar. Masz rację mówiąc, że nie mają zbyt dalekiego zasięgu… więc nie powinieneś szukać zbyt długo. Jeśli ich nie odnajdziesz, wrócisz na Ziemię z samym Chippingiem. Dowiedzą się przynajmniej, co spotkało załogę stacji. Czyli tak czy owak zrobimy, co do nas należy. Reszta mnie nie obchodzi.

— Tak, ale…

— To tyle — odwróciłem się, sięgnąłem po kask i zacząłem go nakładać. Przyglądał się temu w milczeniu. Dopiero kiedy posławszy mu pożegnalny gest ruszyłem w stronę śluzy, powiedział:

— Weź Budkera…

— Nie — rzuciłem przez ramię, nie zatrzymując się. — Nie ruszaj anten… Ja przestroję moje na częstotliwości Netta. Może będę trochę mniej gadał… nie przejmuj się tym. A Budkera nie wezmę, bo jeśli przypadkiem kogoś znajdziesz, to przecież w jakiś sposób będziesz go musiał ściągnąć na statek.

— Dam sobie radę — nie ustępował.

— Nie — powtórzyłem. To słowo padło, kiedy nad moją głową złączyły się już przezroczyste skrzydła ważki, zamykając mnie w ciasnej kabinie małego pojazdu.

Budynki, o których opowiadał Nett, ukazały się na moim ekranie w pełnym blasku słonecznego dnia i wtedy od razu przechwyciłem sygnał. Leciałem wyżej niż on, zachowując bezpieczną odległość od blaszanej tacy, udającej planetę. Za chwilę jednak będę musiał się zniżyć.

Powiedziałem Jurowi, że odbieram namiar biologiczny Netta, ale że nie mam go jeszcze na fonii. Następnie skierowałem dziób ptaszka prosto w ów punkt na linii horyzontu, gdzie widniało skupisko zabudowań. Było dokładnie tak, jak się domyślałem. Te ocalałe budynki stały nieruchomo na krawędzi widnokręgu i czekały, aż się zbliżą, bez względu na moją szybkość i kierunek lotu. To absurd wziąć coś takiego za horyzont jakiejkolwiek bryły, wiszącej w przestrzeni.

Trzydzieści sekund później utraciłem łączność ze statkiem.

Pomyślałem przelotnie o Jurze, o tym, że teraz zaczyna odmierzać czas, jaki pozostał jemu i mnie, ale nie przejąłem się tym, że nie może mnie słyszeć. Nett był niedaleko. Fakt, że jego kompon funkcjonował normalnie, dowodził, że w sąsiedztwie tej zabudowanej płaszczyzny utrata łączności nie jest równoznaczna z katastrofą. A pokładowy komputerek notuje przecież drogę ptaszka, notuje ją dokładnie, biorąc pod uwagę najmniejsze zmiany szybkości czy kursu, bo nadal działa sprawnie, prowadząc mnie ku Nettowi. A więc wszystko w porządku.