Выбрать главу

Doniosłam na kochanka policji i zabrano go w nieznane miejsce. Nie byłam w stanie przetrzymać podwójnej rozpaczy.

Mijanie. Omijanie. Niewidzialny przedmiot, szyba wystawowa, w której odbijany świat jest iluzją.

Zaczęłam zastygać. W zaskakujących pozycjach, w woskowym stężeniu mięśni. Heroina. Była pozostałością po nim, nabożne wstrzykiwanie do fragmentu żyły. Heroina dawała uspokojenie po szale kokainowym. Obojętność!!! Labirynt zanikał, można było odnaleźć drogę na skwer lub do sklepu po pieczywo.

Nie byłam jeszcze w metalowej bańce, z której powoli zabierają powietrze. Jestem teraz, a czas jest ściśle określony. Kiedy budzę się w nocy z poczuciem zaniku palców u dłoni, wiem, że śmierć delikatnie je rozmasuje, bym mogła pisać dalej. Ona musi wykonywać polecenia Boga.

Nocami ścigała mnie tajna organizacja, która miała na mnie wykonać wyrok śmierci na schodach hotelowych, lecz zmieniałam postać dzięki zaklęciom i inni ginęli zamiast mnie, zakłuwani długimi nożami.

Wraz z heroiną wszczepiłam sobie kiłę. Przy opiatach traci się zupełnie poczucie kontroli. Ktoś podał mi towar w zarażonej krwią strzykawce. Umieszczono mnie w szpitalu zakaźnym i moja wyobraźnia znęcała się nade mną przez cały czas. Wiedziałam jak po lesie rozpada się ciało, powoli, jak trędowatemu, kiedy żadne dawki antybiotyków nie działają narkotyki znacznie obniżają naturalną odporność organizmu. W mękach na jawie odpadał mi palec prawej stopy lub dłoni.

Miałam tajne wieści o losach kochanka. Widywano go WSZĘDZIE, śpiącego lub dającego się gwałcić pedałom. Czasami policja zamykała go w areszcie by nie zamarzł. Epizod heroinowy przeminął wraz z kiłą. Odmówiłam dalszego leczenia w Ośrodku Rehabilitacji Dla Narkomanów, i wróciłam do domu. Ostatni raz usiłowałam pomyśleć. Ludzie wokół zdają się być niezbyt zaznajomieni z problemami ćpuna, wypowiadają obce, zasłyszane sądy, posługują się płytkimi cytatami.

Mogłam być struną, na której rozegrano wiele akordów życia. Wybrałam inną drogę. I nikt mnie nie przekona, że nie można dokonać zmiany.

Zastanawiałam się nad cudownym ratunkiem.

Miłość? Śmierć? Kuracja psychoanalityczna? Twórczość? Wszystko? Ja, tylko ja? Czy mózg porażony raz ideą narkotyku jest w stanie się wyzwolić?

Kochanek zaginął, nie było go w polu rażenia, ani w Miejskim Zakładzie Psychiatrycznym czy w więzieniu. Być może oddał życie za jedną porcję heroiny.

Świnka morska zdechła śmiercią głodową.

Wydawało mi się, że jestem zamknięta w ogromnym, czerwonym jajku, które powoli zaczyna pękać, lecz zamiast dłoni, wystają rachityczne ptasie kończyny, bezładnie zwisające nad resztą skorupy.

Krążę po orbicie swego szaleństwa. Co mogę więcej uczynić? Wyzdrowieć? Za późno. A przedtem, przedtem… nie było czasu na miłość. NIE BYŁO MIŁOŚCI.

Kiedy piszę to wspomnienie, które będzie jedynym śladem po mnie boleśnie powraca wizja moich obrazów. Tamten rodzaj tworzenia. Ekstaza bytu. Prawda, są i one, porozrzucane po galeriach świata, osamotnione. Kiedy malowałam obraz, nic się nie liczyło, byłam sztuką, twórcą, aktem stworzenia, by na koniec pochylić się nad wizją.

Wierzę, że śmierć jest wysłannikiem Najwyższego.

Tęsknota za kokainą porywała mnie w ramiona, kołysała, przypominała smak euforii, przywoływała obrazy obsceniczne. Mała, malutka dawka koki.

Widziałam jak ciężarówka rozjechała kochanka. Był martwy jak rozwalony kot. Zapragnęłam poczuć jego dotyk, opuchnięte ramiona, lecz w końcu zabrano ciało do kostnicy miejskiej i pochowano go z tabliczką N/N.

Dotyk, który był złudzeniem.

Nie pamiętam jego imienia. Nie pamiętam imienia żadnego Mężczyzny.

Być może był to koniec mego człowieczeństwa. Miłość, pochowana w mrokach duszy ludzkiej, nie wzniecał jej żaden powiew, nie było wzruszenia czy drgnięcia przyspieszonego pulsu.

Zgoda na upadek? Na tajemnicę? Na pokiereszowaną twarz? Gnijące ciało? Ponownie miałam w sobie kokainę. Dostawca spokojnie zrobił mi zastrzyk, poklepał po pośladkach, przytulił.

Kto wyrzeka się falowania w przestworzach, w zaczarowanej krainie, gdzie kolory mienią się tysiącami odcieni, a ciało staje się wiecznym orgazmem? Powróciłam do dawnego porządku rzeczy jako ćpunka i prostytutka, z ustalonym rytmem cen za wszystko, co można kupić i sprzedać.

Czy istnieje realna tęsknota za śmiercią jak za ukochanym, za dzieckiem, za życiem, wędrowaniem lub wdychaniem poranku?

Zaczęły się pojawiać stany krytyczne. Chodziłam do znajomego lekarza, kiedy miałam grypę, bóle wątroby czy nerek, by upewnić się, że jeszcze nie umarłam. Lekarz zawsze powoli mnie badał, osłuchiwał nierówno pracujące serce, dotykał ciepłą dłonią nabrzmiałych trzewi, przepisywał leki i uśmiechał się do mnie. Nie oskarżał, nie ostrzegał. Dopiero dyskretne drżenie jego dłoni uświadomiło mi jego demona. Alkohol.

Dawki koki nie były duże lecz codzienne, utrzymywały mnie na pograniczu euforii i zadowolenia. Jeden mężczyzna na jedną noc mogłam sobie wówczas na to pozwolić. W dzień popadałam w senność.

Otoczenie błyskawicznie zauważyło mój powrót na szlak. Miejsca dla zła nigdy nie brakuje, początkowo przyjaźnie łaskocze schlebia, doradza, podszeptuje, kusi, by w odpowiednim momencie zaatakować i zażądać srogiej zapłaty za wejście w podziemny świat. Mój czas był odliczany na gigantycznym zegarze, poruszany palcami szatana. Odliczane dni sumowały się w lata, chwile po narkotykach w całą przepaść. Życie zastawione w sidła przez największych kłusowników planety.

Odsłona trzecia: Zapaść

Deszcze, deszcze. Całe życie padało. Kiedyś ukaże się słońce, wrześniowe, ciche i ciepłe. Tresura własnej śmierci. Oczywiście, rzecz to absurdalna i z gruntu niemożliwa, lecz porywająca na każdym zakręcie losu.

Wokół domu powstawały tajemnicze ścieżki, zasypane wrogimi twarzami, wysypiska przeróżnych nieczystości, odpady ludzkich odchodów, nie było przejścia, nie było wejścia czy wyjścia. Odpychające dłonie wtłaczały się do okien, do drzwi, popychały, obnażały. Mój dom stał się meliną. Topiel jest również formą bytu. Tutaj spotykali się wyznawcy zła wszelkiej maści, umierający, w ostatnim stadium narkomanii czy syfilisa. Nie czułam się ich przewodnikiem, sama zatopiona we własnym świecie, udzielałam im jedynie schronienia przed policją, zimnym deszczem czy upalnym słońcem, szpitalami psychiatrycznymi czy płaczącymi dziećmi. Tutaj rycerze samotności i występku polowali na grzechy innych. Rankiem, kiedy wszyscy znikali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wychodziłam do ogrodu. Kwiaty milczały zastraszone nocnymi szeptami obłędu. Stary kruk uważnie wpatrywał się w moje ciało.

Nie modliłam się nigdy do Boga. Czasami z Nim rozmawiałam. Nie było o co, czy o kogo. Wierzę, że istnieje jakaś MOC, która zesłała mi śmierć zamiast anioła stróża. Ogród stale był zarzucany brudnymi strzykawkami, zużytymi prezerwatywami, butelkami po alkoholu i odczynnikach do produkcji heroiny, wymiocinami lub ciałami. Każdy kiedyś przechodzi przez wzgórze, na którym rośnie ostrokrzew. Dzisiaj gorzej mi się pisze. Ten ostatni przebłysk nadziei, próba oszustwa. Nic nie da się powrócić. Kiedy kokaina przestaje działać, a jeszcze nie możesz wstrzyknąć sobie kolejnej dawki, zawsze można wymoczyć stopy. Ba, trzeba je mieć! Zdarzało mi się śnić wojnę, której nigdy nie przeżyłam mam na myśli agresję jednego państwa do drugiego, obozy koncentracyjne, komory gazowe i cyklon B, krematoria, bomby, naloty, przesłuchania przypalanego ciała, wpuszczanie szczurów do pochwy. Tym nieustannie karmiono mnie w szkole i kazano pamiętać. Po przebudzeniu musiałam żyć dalej. Gówno, które śmierdzi tak samo z każdej strony. Znikąd świeżego powiewu, wszędzie spalona ziemia, masowe mordy, unicestwienia.