Pokochać ową nicość. Mam jeszcze kilka godzin czasu. Jutro październik, nie dotrzymam umowy, nie do końca. Nie będę pisała całą noc. W nocy rozmawiam z Kosmosem. Przychodzą, odchodzą. Kosmate stwory o różnych kształtach i kolorach. Gdyby udało się je namalować, zatrzymać na papierze lecz one zmieniają się, znikają i rodzą od nowa, w innym czasie i miejscu, ze zwielokrotnioną potęgą zniszczenia, wylewają się z ust lub z krocza.
Nie mogę już niczego powstrzymać.
Jak narysować zarys postaci, kiedy nie ma już odbicia w lustrze? Filmowanie sztormu z rozkołysanego statku.
Czy istnieje nieskończona ilość wersji umierania? Coś pulsuje w mojej świadomości, coś, co mam ochotę nazwać oszustwem. Śmierć ostatecznie jest zawsze taka sama. To człowiek stwarza różne możliwości na jej przyjęcie. Zanik funkcji organizmu, plamy opadowe, proces gnilny. Czego więcej można wymagać od ciała?
Cholera, spieszę się. Chcę tę jedną rzecz zrobić dobrze.
„Asymboliczny rozpad tworzy chorobę umysłową” Cassierer. Popęd narkomanii uderza na ślepo i nie znajduje swego symbolicznego wyrazu. Człowiek ginie w masowym stanie nieświadomości.
Moje obrazy umierają, zacierają się ich kontury, barwy mieszają się w nowe kompozycje. Dziennikarze pytają znawców o przyczynę zaistniałej sytuacji… One odchodzą wraz ze mną. Mój ostatni wybór samobójstwo. Psychoza odrzuciła mnie ze swoich ścieżek, jako twór absolutnie niezdolny do dalszego przetwarzania wizji.
Już czekają, bez uprzedzenia, bez znaku porozumienia wbiegają na schody, za moim cieniem, niedoścignionym obrazem. Już są, śmierć o stu twarzach, stu postaciach, zderzenie z Kosmosem.
Śmierć denerwuje się, kiedy zapadam w sen. Zmusza mnie do uczestnictwa. Jestem gotowa do zakończenia opowieści. Już czas na księcia z bajki i ostatni pocałunek, Trzeba tylko wyjść na ulicę i odnaleźć TO miejsce. Śmierć bierze mnie za rękę. To dziwne, jest ciepła i miękka, i prowadzi mnie w tunel jasności. Wszechpotężna ta pani, dręczona niepokojem przez swego władcę ciemności, podąża drobnymi krokami jak gejsza zawsze gotowa do usługi, w pokłonie, ze zmęczonymi powiekami, wywołuje moje imię, nieustępliwa, pochyla się nad ostatnimi chwilami i rozpoznaje uwięzionego ducha. Odnalazłam najwyższy wieżowiec w mieście i skoczyłam. To był lot. Nie dotknęłam ziemi, ciało zniknęło pomiędzy szóstym, a czwartym piętrem. Na dole pojawił się cień.
P. S. Jutro październik.
Jest to jedynie fikcja literacka. Taką przynajmniej mam nadzieję.
30. 09. 90.
P. S. II Oto kokaina, Przyjacielu. Jest taką, jaką ją napisałam na miesiąc przed samobójstwem.
Maj 1991
I stałoby się. Lecz nagle Dobra Wróżka zatrzymała czas. Wtedy Przyjaciel wszedł na czwarte piętro wieżowca i złapał mnie w objęcia, przytulił. Powiedział, że na mnie poczeka.
Odczułam jego miłość.
Czas powrócił na swoje miejsce w Kosmosie.
Powróciło życie.
I spotkaliśmy się w nieprawdopodobieństwie.
P.S. III
To ja, Barbara Rosiek, specjalistka od post scriptum, byłam przez ponad miesiąc po drugiej stronie lustra. Zobaczyłam tam przeszłość, która się wydarzyła i przyszłość, która mogła się spełnić, gdybym nie powróciła na czas.