Выбрать главу

Są moimi wspólnikami… ale ilu znajdę wśród nich przyjaciół?

Donald Burdick, zajmujący teraz miejsce u szczytu stołu, wiedział dobrze, że jest to pytanie bezsensowne. Prawdziwe pytanie brzmiało: ilu spośród moich przyjaciół wbije mi nóż w plecy? Jeśli zestawienie, które pokazał mu wcześniej Stanley, było dokładne, to odpowiedź brzmiała: bardzo wielu.

– Niemal piętnastu się nie zjawi – szepnął do siedzącego obok Stanleya. – To może zadecydować o wyniku.

– Oni są martwi – mruknął Stanley. – I nigdy nie znajdziemy ciał.

Wszedł Wendall Clayton i zajął miejsce pośrodku długiego stołu, niezbyt blisko, ale i niezbyt daleko od Burdicka. Zaczął robić jakieś notatki i gawędzić ze swoim sąsiadem.

O jedenastej piętnaście dał znak jednemu z kolegów, że należy zamknąć drzwi. Mechanizm zamka wydał głośny trzask. Burdick miał wrażenie, że atmosfera w pokoju uległa zmianie. Byli teraz odcięci od świata tak dokładnie, jakby siedzieli w tajemnej komorze Wielkiej Piramidy.

Donald Burdick otworzył zebranie. Przeczytano protokół z poprzedniego posiedzenia, ale nikt nie wysłuchał go uważnie. Z jeszcze mniejszym zainteresowaniem spotkał się krótki raport zarządu dotyczący nadgodzin personelu. Kolejne raporty odczytano z zawrotną szybkością. Prawie nikt nie przerywał i niemal nie dyskutowano nad poszczególnymi punktami.

– Czy chcecie zapoznać się z planem działania komisji personalnej? – spytał jeden z młodszych wspólników, który zapewne przygotowywał ten dokument przez pół minionej nocy.

– Myślę, że odłożymy go na później – oznajmił Burdick. Widząc uśmiechy kilku wspólników, zdał sobie sprawę, że przysługująca monarchom liczba mnoga była niefortunnym przejęzyczeniem.

W sali zapadła cisza, przerywana trzaskiem otwieranych puszek z wodą sodową i szelestem papierów. Kilkadziesiąt piór rysowało w notatnikach jakieś motywy, przypominające graffiti. Burdick studiował przez chwilę porządek dzienny. W tym momencie Wendall Clayton doszedł do wniosku, że nadeszła dla niego pora działania. Zdjął marynarkę i otworzył jakąś teczkę z aktami.

– Czy mogę prosić o głos?

Burdick kiwnął głową w jego kierunku.

– Chciałbym złożyć wniosek dotyczący proponowanej fuzji z firmą Sullivan i Perelli – wyrecytował wystudiowanym barytonem Clayton.

Burdick wzruszył ramionami.

– Jesteś przy głosie.

Szmery ustały. Niektórzy wspólnicy – na przykład starzejący się, tracący pamięć Ralph Dudley – poczuli się zdezorientowani. Ostateczne głosowanie w sprawie fuzji miało się odbyć dopiero w styczniu. Przerażała ich myśl, że będą musieli podjąć decyzję, nie porozumiawszy się z kimś, kto powiedziałby im, jak postąpić.

– Składam wniosek o zmianę terminu głosowania na temat fuzji. Proponuję, by odbyło się ono za tydzień od dziś, dwudziestego ósmego listopada.

– Popieram wniosek – wtrącił szybko młody protegowany Claytona, Randy Simms III, którego Burdick nie znosił.

Zapadła cisza. Burdick był nieco zdziwiony, że propozycja Claytona zaskoczyła tak wielu ludzi. Ale on i jego żona mieli dostęp do najlepszych źródeł informacji na Wall Street i wiedzieli o wszystkim wcześniej niż inni.

– Czy możemy to przedyskutować? – spytał któryś z uczestników zebrania.

– Przepisy porządkowe pozwalają na debatę – oznajmił Clayton.

Rozpoczęła się dyskusja. Clayton był do niej najwyraźniej dobrze przygotowany. Odpierał wszystkie obiekcje i uwypuklał korzyści, jakie może przynieść przyspieszenie terminu głosowania, które mogło jego zdaniem ułatwić na przykład sporządzenie rocznych planów podatkowych. Dał zebranym do zrozumienia, że fuzja zapewni wszystkim wspólnikom znaczne korzyści finansowe i starał się ich przekonać, że powinni znać wysokość tych przychodów przed 31 grudnia.

Po nim zabrali głos inni uczestnicy spotkania, którzy wygłosili liczne komentarze. W sali rozległy się wybuchy sztucznego, rozładowującego napięcie śmiechu.

Claytonowi udało się włączyć do dyskusji informację o obowiązującym w firmie Sullivan i Perelli ograniczeniu zarobków wspólników zasiadających w zarządzie. Burdick oświadczył, że nie ma to nic wspólnego z rozważanym obecnie wnioskiem, ale młodsi, mniej zamożni wspólnicy odnotowali tę informację w pamięci. Istota sprawy sprowadzała się do tego, że po fuzji starsi wspólnicy nie będą mogli zarabiać więcej niż dwa miliony rocznie, dzięki czemu kwota pozostająca do podziału między pozostałych wspólników stanie się większa. W kancelarii Hubbard, White and Willis nie było tego rodzaju ograniczenia, w związku z czym piątka wspólników, będących równocześnie członkami zarządu – takich jak Burdick i Stanley – zgarniała w sumie osiemnaście procent zysków firmy, a młodsi partnerzy zarabiali często mniej niż w czasach, gdy byli tylko płatnymi pracownikami firmy.

– Jaki jest ten pułap zarobków? – spytał z wyraźnym zainteresowaniem jeden ze wspólników.

Cholerny socjalizm – pomyślał Burdick. Potem, przerywając młodemu człowiekowi, oznajmił stanowczym tonem:

– Nie zebraliśmy się tu dziś po to, żeby dyskutować o szczegółach proponowanej fuzji. Chodzi tylko o kwestię proceduralną, czyli o termin głosowania. Moim zdaniem przejrzenie całej dokumentacji w ciągu tygodnia jest niemożliwe. Musimy mieć na to czas aż do stycznia.

– Zwracam ci uwagę, Donaldzie – zareplikował Clayton – że otrzymałeś wszystkie materiały już przed dwoma tygodniami. I zapewne – podobnie jak wszyscy tu obecni – przeczytałeś je natychmiast po ich dostarczeniu przez posłańca, zatrudnionego przez firmę Perelli i Sullivan.

Burdick oczywiście je czytał. Czytał je też zespół prawników wynajętych przez niego i Verę.

– Nie sądzę, żebyśmy powinni zbyt długo się nad tym zastanawiać – oznajmił siedzący na końcu stołu prawnik, który dopiero niedawno został awansowany do rangi wspólnika firmy. – Moim zdaniem omawianie na obecnym zebraniu szczegółów fuzji nie jest sprzeczne z regulaminem, a…

– Owszem, jest sprzeczne – obcesowo przerwał mu Burdick, a potem zwrócił się do Claytona: – Możemy rozpocząć głosowanie. Moim zdaniem nie ma ono sensu, ale jeśli zgodzą się na to dwie trzecie obecnych…

Clayton zmarszczył brwi.

– Wystarczy zwykła większość głosów, Donaldzie.

Burdick potrząsnął głową. Teraz on wydawał się lekko zdezorientowany.

– Zwykła większość? – spytał. – Nie, Wendall, moim zdaniem nie masz racji. Fuzja firm jest problemem strategicznym, wymagającym dwóch trzecich głosów.

– Przecież nasze głosowanie odnosić się będzie tylko do porządku dziennego i harmonogramu obrad – zaoponował Clayton. – W myśl naszych przepisów wystarczy zwykła większość.

– Owszem, ale w tym wypadku porządek dzienny i harmonogram mają związek z fuzją – wyjaśnił cierpliwie Burdick.

Każdy z oponentów sięgnął po egzemplarz statutu firmy. Przypominali dwóch rycerzy wyciągających miecze.

– Artykuł czternasty, paragraf drugi, punkt d – oznajmił Clayton, udając, że czyta, choć wszyscy obecni wiedzieli, że nauczył się tego na pamięć już dawno temu. Burdick jeszcze przez chwilę czytał odnośny tekst.

– Ten przepis nie jest jednoznaczny – przyznał w końcu. – Ale nie będę z tego robił problemu, bo inaczej przesiedzimy tu cały dzień. Nie wiem jak wy, ale ja muszę pracować dla naszych klientów.

Burdick wiedział oczywiście, że Clayton ma absolutną rację w sprawie trybu głosowania. Chciał jednak dać wszystkim obecnym do zrozumienia, że jest zdecydowanie przeciwny fuzji.

– Zaczynajmy – powiedział do Stanleya.

Podczas gdy jego kolega odczytywał kolejne nazwiska, Burdick siedział bez ruchu, udając, że poprawia jakiś list. Śledził jednak bacznie przebieg głosowania, zapamiętując, kto był przeciw, a kto za.