Выбрать главу

— Kiedy stał, miałem atak klaustrofobii. Zastanawiam się, jak Rupert go namówił, to mnie najbardziej interesuje.

— Tylko pomyśl! Rupert publicznie zwracający się tak poufale do Zwierzchnika! Jednak on wydaje się nie mieć nic przeciw temu. To bardzo dziwne.

— Założę się, że on ma jednak coś przeciw temu. Problem z Rupertem polega na tym, że lubi, by o nim mówiono ł nie ma za grosz wyczucia i taktu. A to mi przypomina niektóre z twoich pytań! Na przykład: „Jak długo pan tu jest? Jak pan sobie radzi z Kontrolerem Karellenem? Czy podoba się panu na Ziemi?” Doprawdy, kochanie! W ten sposób nie rozmawia się ze Zwierzchnikiem!

— Nie wiem dlaczego. Właśnie przed chwilą ktoś tak do jednego z nich mówił.

Zanim dyskusja stała się zbyt ożywiona, podeszli do nich Shoenbergowie i niebawem nastąpił podział na pary. Panie poszły w jedną stronę porozmawiać o pani Boyce, a panowie w drugą, robić dokładnie to samo, choć z zupełnie innego punktu widzenia. Benny Shoenberg, który był jednym z najstarszych przyjaciół George’a, miał sporo wiadomości o przedmiocie rozmowy.

— Na miłość boską, nie mów tego nikomu — zastrzegł się — ale to ja przedstawiłem ją Rupertowi.

— Myślę — zauważył z pewną dozą zazdrości George — że ona jest za dobra dla Ruperta. Tak czy owak, to nie potrwa długo. Ona wkrótce się nim znudzi.

Ta myśl w widoczny sposób poprawiła mu humor.

— Nie wierz w to! Oprócz tego, że jest piękna, ma naprawdę miły charakter. Najwyższy czas by ktoś wreszcie zajął się wychowaniem Ruperta i ona jest odpowiednią osobą.

Teraz zarówno Maja, jak i Rupert siedzieli obok Rashaveraka, uroczyście przyjmując gratulacje. Przyjęcia u Ruperta rzadko skupiały się wokół jednego punktu, najczęściej rozpadały się na kilka mniejszych grup zajętych własnymi sprawami. Tym razem jednak wszyscy zebrali się wokół ośrodka zainteresowania. George’owł zrobiło się trochę przykro ze względu na Maję. To miał być jej dzień, ale Rashaverak częściowo już usunął ją w cień.

— Słuchaj — powiedział George, nadgryzając kanapkę. — Jak, u licha, Rupert ściągnął tu Zwierzchnika? To niesłychane, a on uważa, że to normalne. Nawet o nim nie wspomniał, kiedy nas zapraszał.

Benny zachichotał.

— To po prostu jedna z jego małych niespodzianek. Lepiej zapytaj go o to sam. Jednak mimo wszystko to nie jest pierwszy taki wypadek. Karellen bywał już na przyjęciach w Białym Domu i w Buckingham Pałace, i…

— Tam do licha! To całkiem coś innego. Rupert jest przecież prywatną osobą.

— Może i Rashaverak jest bardzo mało znaczącym Zwierzchnikiem. Sam ich o to zapytaj.

— Zrobię tak — obiecał George — jak tylko dopadnę Ruperta sam na sam.

— No to będziesz musiał długo poczekać.

Benny miał rację, ale ponieważ przyjęcie się rozkręcało, czekanie nie było takie przykre. Uczucie lekkiego skrępowania wywołane obecnością Rashaveraka szybko ustąpiło. Wokół Zwierzchnika tłoczyła się jeszcze mała grupka gości, lecz gdzie indziej doszło już do zwyczajowych podziałów i wszyscy zachowywali się zupełnie naturalnie. Na przykład Sullivan opowiadał zaciekawionym słuchaczom o swojej ostatniej wyprawie łodzią podwodną.

— Jeszcze nie jesteśmy pewni — mówił — jakie są ich naturalne granice wzrostu. W pobliżu naszej bazy jest kanion, w którym żyje prawdziwy.gigant. Kiedyś miałem okazję dobrze mu się przyjrzeć i oceniam rozpiętość jego macek na jakieś trzydzieści metrów. Poszukam go w przyszłym tygodniu. Czy ktoś chciałby mieć takie nowe domowe zwierzątko?

Jedna z pań pisnęła z przerażenia.

— Och! Na samą myśl dostaję gęsiej skórki! Pan musi być okropnie odważny!

Sullivan wyglądał na mocno zaskoczonego.

— Nigdy tak o tym nie myślałem — powiedział. — Rzecz jasna, odpowiednio się zabezpieczam, ale tak naprawdę to nigdy nic mi nie groziło. Kalmary wiedzą, że nie należę do ich pożywienia i dopóki nie podchodzę zbyt blisko, wcale nie zwracają na mnie uwagi. Większość mieszkańców morza nie ruszy człowieka, jeśli ich nie niepokoi.

— Jednak prędzej czy później — zapytał ktoś — trafi pan na takiego, który uzna, że jest pan jadalny.

— Och — odparł beztrosko Sullivan. — Takie rzeczy czasem się zdarzają. Staram się nie robić im krzywdy, bo mimo wszystko liczę, że zostaniemy przyjaciółmi. Tak więc dodaję wtedy gazu i zazwyczaj po minucie lub dwóch zostają w tyle. A jeśli jestem zbyt zajęty na takie zabawy, mogę potraktować natręta kilkoma setkami woltów. To załatwia sprawę i więcej mi się nie narzuca.

„Na przyjęciach u Ruperta można zawsze spotkać interesujących ludzi” — pomyślał George, przechodząc do następnej grupy. Literackie gusta Ruperta mogły być dość szczególne, ale sieci przyjaźni zarzucał daleko i szeroko. Nawet nie rozglądając się wokół, George widział ze swojego miejsca słynnego producenta filmowego, pomniejszego kalibru poetę, matematyka, dwóch aktorów, projektanta reaktorów atomowych, przewodnika safari, wydawcę tygodnika, statystyka pracującego dla Banku Światowego, skrzypka-wirtuoza, profesora archeologii i astrofizyka. Nie było drugiego przedstawiciela profesji George’a, który pracował jako dekorator wnętrz w telewizji, co — jak uważał — świetnie się składało, bo pozwalało mu oderwać się od problemów zawodowych. Lubił swoją pracę, zresztą w tej epoce, po raz pierwszy w historii ludzkości, nikt nie robił tego, czego nie chciał robić. Mimo to George po zakończeniu każdego dnia pracy lubił psychicznie zamykać za sobą drzwi studia.

Wreszcie dopadł Ruperta w kuchni, gdzie ten eksperymentował coś z drinkami. Wydawało się, że sprowadzenie go na ziemię w chwili, gdy jego oczy miały ten nieobecny wyraz, jest okrucieństwem, lecz George w razie potrzeby umiał być bezwzględny.

— Słuchaj, Rupert — zaczął, przysiadając na najbliższym stole. — Myślę, że jesteś nam winien jakieś wyjaśnienie.

— Mhm… — mruknął Rupert, z nabożeństwem oblizując wargi końcem języka. — Obawiam się, że odrobinę zbyt dużo dżinu.

— Nie wymiguj się i nie udawaj zalanego, bo doskonale wiem, że jesteś trzeźwy. Skąd się tu wziął ten twój przyjaciel Zwierzchnik i co on tutaj robi?

— Nie mówiłem ci? — zdziwił się Rupert. — Myślałem, że powiedziałem wszystkim. Nie było was tu… No tak, ukrywaliście się w bibliotece — zachichotał w sposób, jaki George uznał za denerwujący. — Wiesz co, to ta biblioteka ściągnęła Rashy’ego.

— Niesamowite!

— Dlaczego?

George chwilowo powstrzymał się od dalszych komentarzy, wiedząc, że sytuacja wymaga sporo taktu. Rupert był bardzo dumny ze swojej specyficznej kolekcji.

— No wiesz, biorąc pod uwagę osiągnięcia Zwierzchników w dziedzinie nauki, trudno mi sobie wyobrazić, że interesują ich fenomeny psychotroniki i te inne bzdury.

— Bzdury czy nie — odrzekł Rupert — interesuje ich ludzka psychika, a ja mam tu kilka książek, z których mogą się dowiedzieć wielu rzeczy. Na krótko przed moją przeprowadzką tutaj skontaktował się ze mną jakiś podsekretarz czy nadsekretarz Zwierzchników i zapytał, czy nie zechciałbym im pożyczyć około pięćdziesięciu moich najrzadszych woluminów. Naprowadził ich na mnie jeden z pracowników biblioteki British Museum. Oczywiście domyślasz się, jak zareagowałem.

— Nie mam pojęcia.

— No… bardzo uprzejmie odpowiedziałem, że gromadziłem te zbiory od dwudziestu lat. Miło mi będzie, jeśli zechcą studiować moje książki, ale, do cholery, będą je musieli czytać na miejscu; No więc przybył tu Rashy i pożera mniej więcej dwadzieścia tomów dziennie. Bardzo chciałbym wiedzieć, co on z tym pocznie. George przez chwilę zastanawiał się, a potem z niesmakiem wzruszył ramionami.