Выбрать главу

– Parzyste! Ma przeczucie ta krasawica – huknął.

– Generał Basedow wie, co robi – szepnął rzadkowłosy szpicbródka do Knüfera i rzucił Richterowi sto marek. – Parzyste!

– Czerwone – Knüfer rzucił na stół pięćdziesiąt marek.

Powstało duże zamieszanie. Mężczyźni tłoczyli się wokół stołu i pokrzykiwali. Żaden z nich nie ośmielił się dotknąć Sophie. Richter zapisał wszystko i podrzucił kulkę.

– Les jeux sont faites. Rien ne va plus!

– Akceptuje pan, oczywiście, decyzję madame von Lebetseyder? – von Stietencrott spojrzał pytająco na von Finckla.

– Ce que femme veut, Dieu le veut [17].

– Panie Richter, proszę rozpoczynać!

Kulka dostała się w obroty koła i rozpoczęła swój taniec. Zatrzymała się w przegródce „zero”, po czym – jakby wypchnięta niewidzialną sprężyną – wytoczyła się i wpadła w dziurkę oznaczoną „dwadzieścia dziewięć czerwone”. Koło zatrzymało się i Richter ogłosił wynik. Von Finckl zamknął oczy i zobaczył wirujące kolory kasyna: jasny brąz, zieleń i złoto. Wstał od stołu i wyszedł do hallu. Sophie rozpłakała się i wybiegła za nim. Knüfer zainkasował sto marek i zbliżył się dyskretnie do drzwi sali. Von Stietencrott przyjmował gratulacje.

– Równie dobrze – powiedział Knüfer do siebie – mogliby pogratulować rekinowi, że rozerwał tuńczyka.

– Krasawica nie trafiła – ryknął generał Basedow, wchodząc do hallu. – Wot sud’ba…

Krasawica stała obok von Finckla i głaskała go po policzku. Wybitny reżyser zagryzał wargi i zatapiał się powoli w będzińskich wspomnieniach. Knüfer usłyszał pytający ton jej głosu. Podszedł bliżej i usłyszał odpowiedź von Finckla.

– Tak, będę.

– Zawsze i mimo tego, co teraz nastąpi? – szloch deformował głos Sophie.

– Jadę do Berlina i tam będę na ciebie czekał. Po dwóch miesiącach zacznę codziennie wychodzić na dworzec Zoologischer Garten i czekać na wieczorny pociąg z Wiesbaden. Codziennie będę miał dla ciebie bukiet róż – von Finckl przyjął od boya płaszcz i kapelusz, pocałował Sophie w czoło i oddalił się spokojnie w oszroniony park – cmentarz zamrożonych kikutów kasztanowców. Sophie chciała wyjść za nim. Natknęła się jednak na masywną sylwetkę strażnika.

– O ile wiem, madame – powiedział cerber – powinna być pani w pracy.

WROCŁAW, NIEDZIELA 15 GRUDNIA, GODZINA PIERWSZA W NOCY

Mühlhaus podszedł do kryształowego lustra w łazience i otworzył szeroko usta. Jego lewy górny kieł był całkiem rozchwiany. Przycisnął go mocno kciukiem i wyciągnął z dziąsła. Potem pstryknął palcami i ząb wpadł do umywalki. Mühlhaus poczuł smak krwi. Wyssał go nie bez przyjemności i zabrał się do górnej jedynki. Po chwili trzymał ją w palcach i oglądał pod światło brunatne plamy kamienia nazębnego. Ząb stuknął o porcelanę umywalki, dzwoniąc głośno. Dzwonił ząb, dzwoniła umywalka, dzwonił telefon. Mühlhaus wrzasnął i usiadł na łóżku.

– Może to Jakob? – w ciemności błyszczały przerażone oczy żony.

Mühlhaus włożył palec wskazujący do ust i stwierdził z ulgą, że kiepski stan jego uzębienia przez noc nie uległ zmianie na gorsze. Potem podniósł słuchawkę i nic nie powiedział. Za to jego rozmówca był nadzwyczaj gadatliwy.

– Potrzebne mi są pieniądze, Herr Kriminaldirektor. Dwa tysiące. Tyle muszę zapłacić chłopakom z Wiesbaden, którzy dysponują samochodem i pomogą mi wywieźć ją do Berlina. Tam przetrzymam ją w pewnej kryjówce.

– Zaraz – mruknął Mühlhaus. – Za minutę.

Nałożył szlafrok, pantofle i pocierając czubkiem języka o nienaruszony kieł, poczłapał do przedpokoju. Ciężko usiadł w fotelu i przycisnął do ucha słuchawkę drugiego telefonu.

– Wytłumacz mi coś, Knüfer – Mühlhaus był jeszcze trochę zaspany. – Dlaczego tych dwóch tysięcy potrzebujesz na gwałt?

– Chłopaki z Wiesbaden są hazardzistami i dziś dużo przegrali w kasynie. Dostali od szefa kasyna pożyczkę. Jutro muszą mieć pieniądze…

– Pójdą do kasyna i przegrają je, idioto – warknął Mühlhaus. – Przegrają, nigdzie z tobą nie pojadą, a pani Sophie Mock wyfrunie ci do innego kurortu…

– Jeżeli nie oddadzą szefowi do jutra do dwunastej pięciu tysięcy marek, mogą się nie pokazywać w Wiesbaden. A oni żyją z tego miasta i z tego kasyna. Te pieniądze to dla nich „być albo nie być”. Muszę im zaraz dać odpowiedź, czy dostaną jutro forsę.

– Posłuchaj mnie, Knüfer – Mühlhaus nie był już zaspany. – Jest pierwsza w nocy, a twoja relacja mnie męczy jak ujadanie przekupki. Dostaniesz pieniądze. Wyślę ci na poste restante. Każde kasyno ma dobry punkt pocztowy. Jutro będziesz je miał. Powiedziałeś, że ci faceci dużo przegrali. Oznajmiam ci, że – jeśli mnie oszukujesz – to nie przegrasz dużo tak jak oni. Ty przegrasz wszystko.

Mühlhaus odłożył słuchawkę i podreptał do pokoju. Położył się obok żony i wyczuł, że ona nie śpi.

– Kto to dzwonił? Jakob? – zapytała lękliwie.

– Dentysta – mruknął Mühlhaus, a czarna głucha senność odebrała mu chęć do dalszych równie celnych dowcipów.

WIESBADEN, NIEDZIELA 15 GRUDNIA, KWADRANS NA DRUGĄ W NOCY

Knüfer otarł pot z czoła, odłożył słuchawkę i zszedł po marmurowych schodach do tajnego kasyna. Po wejściu za ciężkie dębowe drzwi okryte purpurową kotarą zakręciło mu się w głowie od widoku nagich kobiet, które z uśmiechem przesuwały po ognistoczerwonym jedwabiu, jakim obite były stoły, słupki żetonów. Knüfer był w swoim życiu w wielu burdelach, w tym w kilku naprawdę drogich i ekskluzywnych, gdzie świętował szczęśliwe zakończenia intratnych i trudnych zleceń, lecz nigdzie nie widział naraz tylu pięknych kobiet. Ponadto skonstatował, że nie ich nagie ciała, lecz uśmiechy są przyczyną jego przenikliwego niepokoju i podniecenia. W rozsuniętych wargach, odsłaniających wilgotne perełki zębów, kryła się zachęta i obietnica, za którą trzeba było płacić pieniędzmi i honorem.

Że warto było płacić, dowodziło zachowanie obecnych na sali mężczyzn, którzy rzucali góry żetonów, by zbliżyć się do granicy, po której przekroczeniu obietnica staje się rzeczywistością. Tylko von Stietencrott i jego męski personel roznoszący szampana i zakąski nie brał udziału w tej walce, a jedynie wymieniał gotówkę i weksle na żetony. Zrobił to i w tej chwili, kiedy Knüfer wręczył mu weksel opiewający na dwa tysiące marek. Zaprosił go do gry, wskazując na stolik, przy którym o jasnowłosą krasawicę walczył generał Basedow z tuzinem innych rozpalonych nałogowców. Sophie myliła się nieco, lecz nikt z grających nie miał o to do niej pretensji. Ponadto jej błędy naprawiała ciemnowłosa krupierka, która wprowadzała ją dzisiejszego wieczoru w arkana zawodu. Odróżniała się ona od Sophie nie tylko kolorem włosów. Nie była zupełnie naga, lecz miała na sobie biały, wykrochmalony i bardzo krótki fartuszek, podkreślający jej śniadą karnację.

Knüfer dopchał się z trudem do nowego miejsca pracy Sophie i zapalił papierosa, pilnie obserwując sytuację przy stole. Jak się szybko zorientował, Sophie była dodatkową nagrodą dla gracza, który by wygrał pięć tysięcy marek. Każdy tysiąc marek był symbolizowany przez zielonego słonika z jadeitu. Generał Basedow miał przed sobą trzy takie słoniki, szpicbródka – dwa, pozostali – żadnego. Wszyscy grali bardzo podobnie i asekurancko. Stawiali po sto marek na konkretne liczby i wciąż przegrywali. Nie tracili przy tym zbyt dużo, zachowując wciąż możliwość zagrania va banque. To ostatnie zagranie wykonywali zwłaszcza ci pozbawieni słoników. Kiedy zostawał przed nimi jeden stos żetonów, stawiali go na czerwone lub czarne i wygrywali drugi, i pojedynczo stawiali żetony na konkretne liczby. Było to nudne, jednak nie na tyle, by piękny uśmiech Sophie został zdeformowany przez ziewnięcia.

вернуться

[17] Czego chce kobieta, tego chce Bóg.