Выбрать главу

– Od wielu dni pan pije, Mock – ciągnął beznamiętnym tonem Mühlhaus. – Podejmuje pan osobliwe decyzje. Pańscy ludzie zostali odkomenderowani na pański rozkaz do innych spraw. Jakich spraw? Może ważniejszych od dwu makabrycznych mordów? – Mühlhaus próbował energicznymi pociągnięciami na nowo rozżarzyć gasnący tytoń. – Co jest teraz ważniejsze od zamurowanego muzyka Gelfrerta i porąbanego na kawałki bezrobotnego czeladnika ślusarskiego Honnefeldera?

Mock otworzył usta w niemym zdziwieniu, wywołując złośliwe rozbawienie na twarzy Mühlhausa.

– Tak. Zrobiłem wywiad. Wiem, kim był denat – Mühlhaus ssał wygasłą fajkę. – Ktoś musiał to zrobić. Dlaczego nie szef Wydziału Kryminalnego?

– Herr Kriminaldirektor…

– Milczeć, Mock! – krzyknął Mühlhaus. – Milczeć! Dyżurny, który dziś rano odebrał meldunek o zabójstwie, nie mógł znaleźć ani Smolorza, ani Meinerera. Dobrze, że znalazł skacowanego radcę Eberharda Mocka. Proszę mnie posłuchać, Mock. Nie interesują mnie pańskie prywatne śledztwa. Ma pan wykryć sprawców tych dwóch zbrodni. Tego chce to miasto, tego chcą również pańscy i moi przyjaciele. Jeżeli jeszcze raz się dowiem, że pan, zamiast pracować, idzie na piwo, spotkam się z ludźmi o niewzruszonych zasadach moralnych, którym zawdzięcza pan awans, i opowiem im pewną historię o bijącym żonę alkoholiku. Jak pan widzi – dodał spokojnym tonem – wiem wszystko.

Mock zadeptał dokładnie niedopałek i pomyślał o masonach z loży „Horus”, którzy pomogli mu w karierze, pomyślał też o podwładnym Meinererze, który – czując się niedocenionym – wyżalał się przed Mühlhausem; także o wiernym Smolorzu, który krył się teraz w jakiejś dorożce i wbijał załzawione od wiatru oczy w bramę kamienicy na Rehdigerplatz, oraz o młodym malarzu Jakobie Mühlhausie, który – wyrzucony z domu przez nieskazitelnego moralnie ojca – szukał szczęścia w jednopłciowym, artystycznym towarzystwie.

– Jeśli pan wie wszystko, Herr Kriminaldirektor – Mock postukał kolejnym papierosem w denko papierośnicy – to chętnie dowiem się czegoś o czeladniku ślusarskim Honnefelderze, zanim spotkał na swej drodze rozżalonego i sfrustrowanego drwala.

– Ten drwal – Mühlhaus uśmiechnął się kwaśno – sądząc po zamiłowaniu do kalendarzy, musi być także niezłym murarzem.

WROCŁAW, WTOREK 29 LISTOPADA, GODZINA DZIESIĄTA RANO

Zrobiło się cieplej i roztopiony śnieg zaczął płynąć ulicami. Brudne płaty zsuwały się po budzie dorożki, do której wsiadły Sophie i Elisabeth Pflüger. Obie kobiety ubrane były w futra, a twarze skrywały za woalkami.

– Proszę jechać na Menzelstrasse 49 – Elisabeth poleciła woźnicy, po czym odwróciła się do Sophie. – Nie masz dziś ochoty na powtórkę?

Sophie milczała, wsłuchując się w ponure dźwięki III Symfonii Mahlera, która rozbrzmiewała w jej głowie. Ocknęła się po kilku chwilach, gdy Elisabeth przytuliła się do niej.

– Och, proszę, tylko nie dzisiaj – Sophie, wyraźnie rozstrojona, myślami była przy mężu. – Wiesz, co ten cham powiedział mi rano? Że specjalnie go prowokuję, by oberwać po gębie. Że muszę to lubić! On mnie uważa za zboczoną!

– A czy nie ma trochę racji? – Elisabeth położyła głowę na ramieniu Sophie i obserwowała mokre grudy śniegu spadające z rozłożystych kasztanów przy szkole na Yorckstrasse. – Czy nie jesteś małą zboczulą?

– Przestań – Sophie odsunęła się zdecydowanie od przyjaciółki. – Jak on śmie mnie tak traktować? To codzienne obcowanie z trupami powoduje u niego jakieś aberracje. Jednego dnia mnie bije, drugiego błaga o wybaczenie, a kiedy mu wybaczam, zostawia mnie wieczorem samotną, by trzeciego dnia znów żebrać o przebaczenie, a kiedy już chcę mu wybaczyć, ubliża mi ordynarnie. Co ja mam zrobić z tym prostakiem?

– Zemścić się – powiedziała słodko Elisabeth, obserwując zgrzytający tramwaj na Gabitzstrasse. – Przecież sama stwierdziłaś, że to ci pomaga i że potrafisz dzięki temu łatwiej znosić doznane od niego upokorzenia. Zemsta jest rozkoszą bogiń.

– Tak, ale on mnie upokarza każdego dnia – Sophie patrzyła na biedaka, który ciągnął do miejskiego składu kamieni na Menzelstrasse dwudyszlowy wózek. – Mam się na nim mścić codziennie? Wtedy zemsta stanie się rutyną.

– No to musisz mścić się coraz mocniej, coraz dotkliwiej.

– Ale on może mi nawet to odebrać. Wczoraj stał się bardzo podejrzliwy, kiedy nieopatrznie wspomniałam coś o naparze z mięty.

– Jeżeli on odbierze ci możliwość zemsty – powiedziała poważnie Elisabeth, stukając lekko parasolką w ramię fiakra. Dorożka zatrzymała się przed domem Elisabeth – to pozostaniesz sama ze swoim upokorzeniem. Zupełnie sama.

Sophie rozpłakała się. Elisabeth pomogła przyjaciółce wysiąść z dorożki i objęła ją w talii. Wchodząc do bramy, napotkały przyjazne i pełne troski spojrzenie stróża Hansa Gurwitscha.

Pięć minut później tym samym spojrzeniem dozorca obdarzył krępego rudowłosego mężczyznę, który za pomocą dziesięciomarkowego banknotu usiłował wydobyć od niego informacje na temat panny Elisabeth Pflüger i towarzystwa, w jakim się obracała.

WROCŁAW, WTOREK 29 LISTOPADA, GODZINA DRUGA PO POŁUDNIU

W „Piwnicy Biskupiej” przy Bischofstrasse panował ożywiony ruch. Pierwszą salę wypełniali brzuchaci właściciele składów, którzy z apetytem połykali ogromne kluski ozdobione twardymi, podsmażonymi skwarkami. Zanim siedzący nieopodal Mock zdążył się zastanowić, czy te kluski były daniem głównym, czy tylko dodatkiem, grzeczny kelner Max, stukając obcasami, przygładził wypomadowanego wąsa i zmiótł sztywno nakrochmaloną białą chustą niewidzialne pozostałości po biesiadzie innych kupców, którzy przed chwilą – zagryzając pulchne ciasto twardymi skwarkami – poddawali ciężkiej próbie swój układ trawienny. Mock postanowił również zaryzykować i – z wyraźną aprobatą Maksa – zamówił owe kluski do pieczeni wieprzowej i białej kapusty na gęsto. Kelner bez pytania postawił przed radcą kryminalnym kufel piwa świdnickiego, stopkę czystej wódki i galaretkę z kurczaka ozdobioną wianuszkiem grzybków w occie. Mock nabił na widelec trzęsącą się żelatynową kostkę i rozgryzł chrupiącą skórkę bułki. Mdłe mięso kurczaka zostało doprawione odrobiną octu spływającego z kapelusza borowika. Następnie przechylił kufel i z prawdziwą przyjemnością spłukał uporczywy posmak nikotyny. Wierny maksymie primum edere deinde philosophari [3] nie myślał ani o Sophie, ani o śledztwie i zabrał się do oblanych sosem klusek oraz do grubych plastrów pieczeni.

Po chwili Mock siedział, paląc papierosa, z pustym kieliszkiem i z mokrym kuflem, po którego ściankach spływała piana. Sięgnął po stojak z serwetkami. Wytarł usta, z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął notes i zaczął go wypełniać nerwowym ukośnym pismem.

„Dwie makabryczne zbrodnie. Jeden morderca?” - napisał. W myślach odpowiedział twierdząco na to pytanie. Podstawowym argumentem przemawiającym za tą hipotezą nie było wcale okrucieństwo obu zbrodni ani zwyrodniała ekstrawagancja mordercy, lecz przywiązanie do datacji, chęć zaznaczenia dnia zbrodni w kalendarzu, próba zapisania swego czynu w historii. Jak poinformował Mocka szef magazynu dowodów rzeczowych, specjalista od naukowej kryminalistyki, doktor Fritz Berger, kartka z kalendarza z dnia 12 września 1927 roku, znaleziona przy Gelfrercie, została wydarta ze ściennego kalendarza ofiary. Doktor Lasarius stwierdził, że mogła być to data śmierci Gelfrerta. Dzisiaj w pokoju dwudziestodwuletniego bezrobotnego ślusarza, Bertholda Honnefeldera, leżał kieszonkowy kalendarzyk, w którym morderca zakreślił krwią ofiary datę 17 listopada. Doktor Lasarius nie miał najmniejszej wątpliwości, że wtedy nastąpił zgon Honnefeldera. „Oto znaleziono dwóch sadystycznie zamordowanych ludzi - tłumaczył Mock w myślach potencjalnemu adwersarzowi. - Przy jednym i drugim odkryto zaznaczoną w kalendarzu datę śmierci. Jeżeli przy dwóch podobnie wymyślnych mordach ktoś zostawia różę, kartkę z Biblii lub z kalendarza, to sprawcą obu jest ten sam człowiek”.

вернуться

[3] Najpierw jeść, potem – filozofować.