– Są chyba jeszcze jakieś inne sposoby? Tak chciałabym się tego nauczyć!
– Tego nie trzeba się uczyć. To przychodzi samo. Z wiekiem.
– Tak to ja nie chcę – odparła. – Ja muszę być… wyjątkowa. Już za pierwszym razem.
– Chyba za długo przebywałaś w towarzystwie starca. I to w dodatku genialnego starca. Świat nie składa się wyłącznie z takich ludzi. Większość błądzi w ciemnościach po omacku. Tak jak ja.
– Nie tak jak ty. Ty jesteś w porządku. Już ci to chyba wytłumaczyłam?
Przede wszystkim nie chciałem rozmawiać z nią o seksie. Mój penis w dalszym ciągu nie wracał do normalnego stanu, a w tej ciemności nie miało to żadnego sensu i, co ważniejsze, przeszkadzało mi w marszu.
– Mówiłaś, że ten aparat wysyła fale, których nie cierpią Czarnomroki – spróbowałem zmienić temat.
– Tak. Nie zbliżają się do niego na odległość mniejszą niż piętnaście metrów. Dlatego staraj się nie zostawać w tyle. Jak cię złapią, zabiorą cię do swojego gniazda i spuszczą do studni. W twoim przypadku wygryzać zaczną pewnie od brzucha. Mają bardzo ostre zęby i pazury.
Usłyszawszy to, przyspieszyłem kroku. Prawie deptałem jej po piętach.
– Boli cię jeszcze? – zapytała.
– Trochę mniej. Przy większym wysiłku czuję ból, ale poza tym można wytrzymać.
– Dziadek na pewno ci pomoże.
– W jaki sposób?
– To proste. Wprowadza do świadomości sygnał, który każe zapomnieć o bólu. Ból jest bardzo ważną informacją dla organizmu, dlatego nie można nadużywać tego środka, ale myślę, że sytuacja jest wyjątkowa.
– Byłbym wdzięczny – powiedziałem.
– Oczywiście jeśli uda nam się odnaleźć dziadka – dodała. Szła pewnym krokiem w górę rzeki, rzucając światło to na lewo, to na prawo. Boczne drogi po obu stronach skalnego wąwozu raz po raz otwierały swe ponure gardła. Ze szczelin wyciekała woda, która następnie małymi strumieniami wpadała do głównego nurtu. Brzegi tych niewielkich strumieni porośnięte były mchem. Nienaturalnie świeżym, zielonym mchem. Skąd taka zieleń u rośliny, która pod ziemią nie może przecież asymilować światła? Czyżby czuwała tu jakaś inna, podziemna opatrzność?
– Czy Czarnomroki wiedzą, że tu jesteśmy?
– Oczywiście – odparła obojętnie. – To ich świat. Pod ziemią nie wydarzy się nic, o czym by nie wiedziały. Są tutaj i obserwują nas. Już od jakiegoś czasu słyszę, jak się namawiają.
Rozejrzałem się dookoła, przyświecając sobie latarką, ale nie dostrzegłem niczego, poza obłymi kształtami skały.
– Kryją się w głębi szczelin, tam, gdzie nie dociera światło. I chyba idą za nami.
– Ile czasu minęło, odkąd włączyłaś to urządzenie?
Popatrzyła na zegarek.
– Dziesięć minut i dwadzieścia sekund. Jeszcze pięć minut i będziemy przy wodospadzie.
Dokładnie po pięciu minutach stanęliśmy przed wodospadem. Zdaje się, że urządzenie redukujące dźwięk pracowało nadal, bo, tak jak poprzednio, słychać było tylko niewielki szmer. Włożyliśmy kaptury, gogle i przeszliśmy pod głuchym wodospadem.
– To dziwne – odezwała się po drugiej stronie. – Reduktor dźwięku działa, to znaczy, że laboratorium nie zostało zniszczone. Gdyby Czarnomroki dostały się do środka, nie oszczędziłyby ni czego. Nienawidzą tego miejsca.
Drzwi do laboratorium były zamknięte na klucz, co potwierdzało jej teorię. Czarnomroki nie zamykałyby za sobą drzwi.
Długo ustawiała numery w zamku szyfrowym, po czym za pomocą klucza magnetycznego otworzyła drzwi. W pracowni było ciemno, unosił się mocny zapach kawy. Dziewczyna zamknęła szybko drzwi, szarpnęła za klamkę, by się upewnić, że są zamknięte, po czym zaświeciła światło.
Pokój wyglądał mniej więcej tak, jak moje mieszkanie i biuro na górze. Podłoga wyścielona była papierami, drogę zagradzały przewrócone meble i rozbite talerze, ściągnięty dywan leżał w kącie pokoju, a wszystko to oblane było chyba wiadrem kawy. Po co profesor zaparzył sobie tyle kawy? Sam nie wypiłby przecież takiej ilości.
A jednak laboratorium było zdewastowane w nieco inny sposób niż mieszkanie i biuro. Sprawcy wyraźnie wyznaczyli granicę pomiędzy rzeczami, które miały albo nie miały ulec zniszczeniu. Z jednymi rozprawili się bezwzględnie, innych nawet nie tknęli. Komputer, środki łączności, reduktor dźwięku i generator prądu pozostały nienaruszone, wystarczyło nacisnąć guzik, by zadziałały jak zwykle. Jedynie w wielkim nadajniku fal odstraszających Czarnomroki zerwana była instalacja, toteż urządzenie nie nadawało się chwilowo do użytku. Ale i tu zadbano, żeby cała naprawa ograniczyła się do wymiany instalacji.
Podobnie miała się sprawa z pokojem w głębi. Na pierwszy rzut oka panował tu nieopisany chaos, lecz wywołany był w sposób sztuczny i dokładnie zaplanowany. Jeśli się dobrze przyjrzeć, zniszczeniu nie uległa ani jedna czaszka, całe były również przyrządy niezbędne do pomiaru. Z nadmierną gorliwością zniszczono tylko łatwo dostępne urządzenia i materiały.
Dziewczyna zajrzała do schowka w ścianie. Sejf był otwarty. Wygarnęła popiół, w który zmieniły się dokumenty, i rozsypała go na podłodze.
– Jak myślisz, kto to zrobił?
– Ludzie – odparłem. – Pewnie symbolanci. W zmowie z Czarnomrokami otworzyli drzwi, ale do środka weszli tylko ludzie. Nie zniszczyli najważniejszych urządzeń – pewnie zamierzają przejąć laboratorium albo, co gorsza, zmusić profesora, żeby kontynuował swe badania. Wychodząc, zamknęli drzwi na klucz, żeby Czarnomroki nie dostały się do środka i nie dokończyły dzieła.
– Chyba nic ważnego nie dostało się w ich ręce.
– Chyba nie – powiedziałem, rozglądając się po pokoju. – Poza twoim dziadkiem. A on jest najważniejszy. W ten sposób nigdy się nie dowiem, co profesor zmajstrował w moim mózgu. To już koniec.
– Jeszcze nie – powiedziała grubaska. – Dziadek nie dał się złapać. Możesz być spokojny. Tutaj jest jeszcze jedno tajne wyjście. Dziadek na pewno wziął ze sobą aparat na Czarnomroki i uciekł.
– Skąd wiesz?
– To bardzo ostrożny człowiek. Niemożliwe, żeby dał się tak po prostu złapać. Na pewno uciekł tajnym wyjściem, kiedy usłyszał, że ktoś dobiera się do drzwi.
– W takim razie jest już na górze?
– Nie. To nie takie proste. To awaryjne wyjście przypomina labirynt, poza tym bezpośrednio łączy się z gniazdem Czarno- mroków. Trzeba co najmniej pięciu godzin, żeby się stamtąd wydostać. Aparat działa tylko pół godziny, więc dziadek musi być jeszcze w środku.
– Albo złapały go Czarnomroki.
– Nie sądzę. Pod ziemią jest jeszcze jeden schron. Myślę, że dziadek właśnie tam się ukrył. I pewnie czeka na nas.
– Rzeczywiście jest bardzo ostrożny – powiedziałem z podziwem. – Mam nadzieję, że wiesz, jak tam trafić?
– Tak, wytłumaczył mi kiedyś drogę, poza tym w notesie jest mapa. Zaznaczył na niej miejsca, w których trzeba szczególnie uważać.
– Na przykład na co?
– Może lepiej, żebyś nie wiedział? Są ludzie, którzy robią się nerwowi, jeśli usłyszą coś takiego.
Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem nie pytać więcej o niebezpieczeństwa, jakie czyhały na nas po drodze.
– Jak daleko jest do tego schronu?
– Dwadzieścia pięć do trzydziestu minut, żeby dotrzeć do wejścia, stamtąd jeszcze godzina – półtorej do miejsca, w którym znajduje się dziadek. Za wejściem do schronu Czarnomrokami możemy się już nie przejmować, najważniejsze, żeby zdążyć tam dojść, zanim wyczerpią się baterie.
– A jeśli nie zdążymy?
– Cóż, będziemy świecić dookoła latarkami. Czarnomroki nie lubią, kiedy pada na nie światło. Ale wystarczy chwila ciemności…
– Aha – powiedziałem bezgłośnie. – Czy baterie już się naładowały?
– Jeszcze pięć minut.
– Pospieszmy się. Symbolanci niedługo tu będą. Czarnomroki na pewno ich zawiadomiły o naszym zejściu do podziemi.