Выбрать главу

– Tak, to prawda – powiedziałem.

Rzeczywiście, czułem się znacznie lepiej, ciepło wróciło do mojego ciała, a głowa zrobiła się trochę lżejsza. Podziękowałem za zupę, po czym zamknąłem oczy i odpoczywałem.

– Czego pragniesz w tej chwili? – zapytała.

– Czego pragnę? Poza tobą?

– Wiesz, wydaje mi się, że gdybyś miał coś, czego pragniesz, otworzyłbyś to swoje stwardniałe serce.

– Pragnę słońca – powiedziałem. Zdjąłem na chwilę okulary i przetarłem czarne szkła. – Ale to niemożliwe.

– To chyba nie jest nic aż tak wielkiego. To jakaś mała rzecz. Tak jak pociera się zmęczone oczy, musi być jakiś sposób, żeby rozgrzać serce. Spróbuj, może sobie przypomnisz?

Skinąłem głową i jeszcze raz spróbowałem dokopać się do pamięci ze starego świata. Lecz chociaż wytężyłem wszystkie siły, głaz, który bronił do niej dostępu, nawet nie drgnął. Czułem, że znów zaczyna boleć mnie głowa. Prawdopodobnie w chwili gdy rozstałem się z cieniem, straciłem na zawsze wszystko, co stanowiło moją osobowość. Zostało we mnie tylko to niepewne nieuchwytne serce. A teraz nawet ono zamknęło się i stwardniało z zimna.

Dziewczyna położyła dłonie na moich skroniach.

– Już wystarczy. Zostawmy to na później. Możliwe, że przypomnisz sobie, kiedy będziesz myślał o czymś zupełnie innym.

– W takim razie przeczytam jeszcze jeden sen – postanowiłem.

– Jesteś już bardzo zmęczony. Myślę, że lepiej przełożyć to na jutro.

– Nie, chcę czytać. W ten sposób nie muszę o niczym myśleć. Jakiś czas przyglądała się mojej twarzy, ale w końcu skinęła głową, wstała od stołu i wyszła do magazynu. Podparłem się na łokciach i zamknąłem oczy. Jak długo jeszcze będzie trwać ta zima? Starzec mówił, że będzie bardzo długa i ciężka. A przecież to dopiero początek. Czy mój cień przeżyje do wiosny? Nie, czy ja sam, z tym moim niepewnym sercem, zdołam przetrwać zimę? Dziewczyna położyła czaszkę na stole, po czym zaczęła ją wycierać z kurzu. Wciąż oparty na łokciach obserwowałem ruchy jej palców.

– Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? – zapytała, podnosząc nagle twarz.

– Robisz już wystarczająco dużo – odparłem.

Przerwała wycieranie czaszki, usiadła na krześle i spojrzała mi prosto w oczy.

– Nie to miałam na myśli. Pokręciłem głową. – Nie, nie chcę.

– Dlaczego? Pragniesz mnie przecież?

– Tak, ale nie mogę tego zrobić, przynajmniej nie teraz. To nie ma związku z tym, czy cię pragnę, czy nie.

Zastanawiała się chwilę nad moimi słowami, lecz wkrótce wróciła do poprzedniego zajęcia. Nie mogłem pójść z nią teraz do łóżka. Mój żal stałby się jeszcze większy. Na pewno nie zniósłbym tego i sam bym oddał serce Miastu.

Czystą czaszkę dziewczyna położyła przede mną, lecz ja nadal przyglądałem się jej palcom, opartym na krawędzi stołu. Starałem się odgadnąć ich znaczenie, ale nadaremnie. Było to tylko dziesięć szczupłych palców.

– Opowiedz mi o swojej matce – powiedziałem.

– Co chciałbyś o niej wiedzieć?

– Wszystko jedno, opowiedz mi cokolwiek.

– Hm… – dotknęła palcami czaszki. – Mam wrażenie, że czułam do niej coś innego niż do ojca i sióstr. Nie mam pojęcia dlaczego.

– Takie jest serce. Rzeka też płynie raz szybciej, raz wolniej; zależy, którędy płynie.

– To trochę niesprawiedliwe.

– Tak, masz rację. Czy ty przypadkiem nie kochasz jej nadal?

– Nie wiem. – Zaczęła przestawiać czaszkę na stole i przyglądać się jej pod różnym kątem.

– Chyba zadałem zbyt osobiste pytanie.

– Tak, ja też tak sądzę.

– W takim razie zmieńmy temat. Czy pamiętasz, co lubiła twoja matka?

– Tak, pamiętam. Lubiła słońce, spacery, latem lubiła kąpać się w rzece. W cieple dni często chodziłyśmy na spacery. Ludzie z Miasta raczej tego nie robią. Ty też lubisz spacery.

– Tak. Lubię też słońce i wodę. Nie przypominasz sobie czegoś jeszcze?

– W domu matka często mówiła sama do siebie. Nie wiem, czy to lubiła, czy nie, ale w każdym razie robiła to dość często.

– O czym mówiła?

– Nie pamiętam. Ale wydaje mi się, że ta mowa miała dla niej jakieś specjalne znaczenie.

– Specjalne znaczenie?

– Tak. Jakoś inaczej akcentowała słowa, wydłużała je i skracała. Brzmiało to jak szum wiatru, raz wyżej, raz niżej…

Spojrzałem na czaszkę, którą trzymała w rękach, i jeszcze raz poszukałem w pamięci. Coś drgnęło w moim sercu.

– To piosenka – powiedziałem.

– Ty też umiesz tak mówić?

– Piosenek się nie mówi, piosenki się śpiewa.

– Więc zaśpiewaj – poprosiła.

Wziąłem głębszy oddech i spróbowałem zaśpiewać, lecz żadna melodia nie przychodziła mi do głowy. Ktoś wymiótł z mojej głowy wszystkie piosenki. Westchnąłem i zamknąłem oczy.

– Nie potrafię. Nie pamiętam żadnej piosenki – powiedziałem.

– Co zrobić, żebyś sobie przypomniał?

– Najlepszy byłby adapter. Ale to pewnie niemożliwe. W takim razie może instrument? Tak, gdybym miał instrument, na pewno wymyśliłbym jakąś piosenkę.

– Jak wygląda ten instrument?

– Instrumentów są setki. Na każdym z nich gra się inaczej. Są takie, które mieszczą się w dłoni, i takie, których nie można podnieść. Różnią się między sobą kształtem, wielkością, wszystkim. Jak mam ci to wytłumaczyć?

Kiedy skończyłem mówić, spostrzegłem, że wprawdzie powoli, ale zaczynam rozsupływać tę nić, która wiodła do mojej pamięci. Czyżby los wreszcie zlitował się nade mną?

– Niewykluczone, że coś takiego znajduje się w muzeum, w głębi tego budynku. Zajrzałam tam kiedyś, to raczej skład rupieci z dawnych czasów niż muzeum, ale chyba warto spróbować.

– Chodźmy tam – powiedziałem. – Dzisiaj nie będę już czytał. Przeszliśmy przez magazyn i znaleźliśmy się w identycznym korytarzu jak ten, który wiódł do czytelni. Dziewczyna otworzyła jedne z drzwi. Mosiężną klamkę pokrywał kurz, ale drzwi nie były zamknięte na klucz. Przekręciła wyłącznik i żółte rozproszone światło wypełniło długi wąski pokój, kładąc na białej ścianie cienie zgromadzonych tam przedmiotów.

Większość z nich stanowiły torby i walizki. Zauważyłem też maszynę do pisania i rakietę tenisową, ale te należały do wyjątków. Podłoga zastawiona była przede wszystkim torbami różnej wielkości. Było ich około setki.

Zajrzałem najpierw do futerału z maszyną do pisania. Kiedy go otwierałem, kurz zsunął się na podłogę jak lawina i z powrotem wzbił się w powietrze. Maszyna była stara i wielka jak kasa sklepowa. Czarny lakier na okrągłych klawiszach był mocno wytarty.

– Wiesz, co to jest?

– Nie wiem – powiedziała, chwytając mnie pod ramię. – Czy to instrument?

– Nie, to maszyna do pisania, drukuje litery. To bardzo stary model.

Zamknąłem futerał i odłożyłem maszynę na poprzednie miejsce, po czym zajrzałem do wiklinowego koszyka. Znalazłem w nim starannie zapakowane talerze, sztućce, filiżanki i pożółkłe serwety – to też były bardzo stare rzeczy. Wielka walizka ze świńskiej skóry wypełniona była ubraniami. Garnitur, koszule, krawaty, skarpetki, bielizna – w większości zjedzone przez mole tak, że rozsypywały się w rękach. Pomiędzy ubrania wsunięto torebkę z przyborami do mycia i pusty termos na whisky. Nic więcej, ani książki, ani notesu.

Otworzyłem jeszcze kilka walizek i toreb, lecz ich zawartość była podobna. Ubrania i kilka przedmiotów codziennego użytku. Wszystkie jakby spakowane w ogromnym pośpiechu. Brakowało też czegoś, co każdy podróżny bierze zwykle ze sobą na drogę. Nikt przecież nie wyrusza w podróż z samymi tylko ubraniami i przyborami do mycia. Inaczej mówiąc, nie znalazłem niczego, co mogłoby powiedzieć coś o charakterze albo życiu właściciela.