Jednym słowem nie pozostało nam nic poza tą irytującą wspinaczką. Gdyby tu jeszcze było choć odrobinę porządnego światła… – myślałem. – Choćby półmrok. O ile łatwiej byłoby się wspinać! No i wiedzielibyśmy, dokąd sięga woda. Nienawidziłem tej ciemności z głębi serca. Nie wody, lecz ciemności, która mnie od niej dzieliła. Ciemność ta napełniała mnie lodowatym bezgranicznym strachem.
W mojej głowie wciąż kołatały się obrazy z kroniki. Ogromna tama wypuszczała z siebie niezmierzone ilości wody. Na ekranie ukazywały się kolejno różne ujęcia obiektu. Z góry, z przodu, z boku, w zbliżeniach kamera sięgała nawet samej wody. Na betonowej ścianie odbijał się cień rwącego nurtu. Tańczył po białym betonie, jakby sam był rozszalałą wodą. Ale kiedy przyjrzałem mu się uważniej, zrozumiałem, że to nie był cień wody. To mój własny cień tańczył na wklęsłej ścianie tamy. Siedziałem wciśnięty w krzesło i wpatrywałem się we własny cień na ekranie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Może powinienem podejść do ekranu i przywołać cień do siebie? A może należało wykraść tę taśmę operatorowi? Ale byłem tylko dziesięcioletnim chłopcem i czułem się bezradny.
A cień tańczył dalej. Wyginał się lekko i drżał jak daleki krajobraz, oglądany przez masę rozgrzanego powietrza. Nie mógł mi nic powiedzieć ani pokazać rękami, choć czułem, że chce to zrobić. Wiedział, że jestem na sali i że na niego patrzę. Ale był przecież tylko cieniem.
Zdawało mi się, że nikt poza mną nie zwrócił uwagi na cień. Nawet mój brat, który siedział obok. Na pewno by mi o tym powiedział. Uwielbiał głośno komentować filmy podczas seansu w kinie. Ja też nie powiedziałem o tym nikomu.
Jak on się tam właściwie znalazł? I co zamierza teraz zrobić? – zastanawiałem się. Cóż, pewnie niedługo się ściemni i cień rozproszy się w mroku. A może porwie go prąd, rzeka zaniesie do morza, a wtedy wróci do mnie? Czułem się bardzo samotny. Wkrótce skończyła się wiadomość o tamie, a na ekranie ukazała się migawka z koronacji w jakimś odległym kraju. Środkiem kamiennego rynku jechała karoca zaprzężona w liczne, bogato przyozdobione konie. Szukałem cienia jeszcze chwilę, ale nie zauważyłem na ziemi nic prócz cieni domów, karocy i koni.
Zapamiętałem tylko tyle. Nie byłem jednak pewny, czy coś takiego zdarzyło się naprawdę. Być może pod wpływem ciemności i szumu wody stworzyłem ten dziwny obraz w swojej wyobraźni. Podobno halucynacje w sytuacji śmiertelnego zagrożenia to typowy objaw – rodzaj ucieczki przed rzeczywistością. A jednak obraz był zbyt wyraźny, zbyt żywy jak na przywidzenie. Pamiętałem dokładnie każdy odgłos i zapach. Poczułem jeszcze raz ten strach, zmieszanie i smutek co wtedy, gdy byłem dziesięcioletnim chłopcem. Do licha, to musiało wydarzyć się naprawdę. Jakaś siła zepchnęła to wspomnienie głęboko na dno mojej świadomości, ale teraz coś pękło i wspomnienie wypłynęło na wierzch.
Jakaś siła?
Przecież to jasne! To operacja, dzięki której zyskałem zdolność tasowania. Moją pamięć otoczono wtedy murem. Pozbawiono mnie moich wspomnień.
Wzbierała we mnie coraz większa złość. Nikt nie ma prawa odbierać mi moich wspomnień! To przecież tak, jakby pozbawiono mnie iluś lat życia. Byłem tak zły, że zapomniałem nawet o strachu. Niech się dzieje, co chce, ja muszę przeżyć – postanowiłem. I odtworzyć te wszystkie zapomniane wspomnienia. A świat może się kończyć, nie zależy mi na tym.
– Tu jest lina! – krzyknęła nagle dziewczyna.
– Lina?
– Chodź, zobacz.
Czym prędzej wszedłem jeszcze trzy, cztery stopnie w górę i stanąłem obok dziewczyny. Rzeczywiście, tuż przy ścianie wisiała lina. Niezbyt gruba, ale mocna, dokładnie taka, jakiej używa się w górach. Znalazłem nawet węzły, które dla ułatwienia wspinaczki zawiązane były na linie co trzydzieści centymetrów. Chwyciłem linę jedną ręką i powoli ostrożnie zacząłem ciągnąć. Sądząc po oporze, jaki stawiała, była do czegoś solidnie przywiązana.
– To dziadek! Zostawił nam linę!
– Na wszelki wypadek zróbmy jeszcze jedno okrążenie – powiedziałem.
Okrążyliśmy „wieżę" jeszcze raz. Lina wisiała dokładnie w tym samym miejscu. Jeśli rzeczywiście przywiązana była do szczytu, wchodząc po niej, znacznie zyskalibyśmy na czasie.
– To na pewno dziadek. On wszystko potrafi przewidzieć.
– Rzeczywiście – przyznałem. – Umiesz podciągać się na linie?
– Oczywiście. Robię to od dziecka. Nie mówiłam ci jeszcze?
– W takim razie wchodź pierwsza. Jak będziesz na górze, daj mi znać latarką. Wtedy ja zacznę się wspinać.
– Woda zaraz tu będzie. Może spróbujemy wejść razem?
– Wykluczone. Jeden człowiek na jednej linie – to reguła w górach. Lina też ma swoją wytrzymałość, a poza tym o wiele trudniej jest wspinać się we dwójkę. Jeśli będę się trzymał liny, na pewno wejdę jakoś na górę. Nawet gdyby zalała mnie woda.
– Nie wiedziałam, że jesteś taki odważny.
Czekałem jeszcze chwilę, myśląc, że może znów mnie pocałuje, ale dziewczyna była już na linie. Przywarłem do ściany i obserwowałem, jak rozhuśtane na jej plecach światło unosi się w górę. Wyglądało to tak, jakby kompletnie pijana dusza wznosiła się do nieba. Widząc to, przypomniałem sobie o whisky, którą miałem w plecaku. Niestety, w tej niepewnej pozycji wyjmowanie butelki z plecaka było rzeczą nie do pomyślenia. Postanowiłem zadowolić się wyobraźnią. Oto czysty spokojny pub, miseczka z orzeszkami, cicha muzyka Vendôme MJQ i whisky z podwójnym lodem. Szklanka stoi przede mną, lecz nie biorę jej jeszcze do ust. Na whisky trzeba się napatrzeć. A kiedy znudzi się patrzenie, wypić. To tak samo jak z piękną dziewczyną.
W tym momencie przypomniałem sobie, że nie mam już ani garnituru, ani kurtki. Kiepska sprawa – pomyślałem. Przed pójściem do pubu muszę kupić sobie ubranie. Najlepszy będzie ciemnoniebieski tweedowy garnitur – postanowiłem. W eleganckim odcieniu. Trzy guziki, naturalne ramiona i żeby się nie marszczył pod pachami. Taki staromodny garnitur. George Peppard z lat sześćdziesiątych. Do tego niebieska koszula. W dobrze zgranym, nieco wypłowiałym kolorze. Najlepiej z grubej bawełny, w stylu Oxford. Kołnierzyk w miarę klasyczny. Krawat w dwu-kolorowe paski. Czerwień i zieleń. Czerwień nieco stonowana, a zieleń wpadająca w błękit, jak morze podczas burzy. Muszę kupić to wszystko w jakimś porządnym sklepie, po czym przebiorę się, pójdę do pubu i zamówię szkocką z podwójnym lodem. A wszystkie pijawki i Czarnomroki razem z tą pazurzastą rybą mogą pękać ze złości, kiedy ja, ubrany w tweedowy garnitur, będę sobie pił whisky prościutko ze Szkocji.
Nagle spostrzegłem, że szum wody ucichł. Może woda przestała się wylewać z dziur? A może było jej już tak dużo, że szum po prostu nie dochodził do uszu? Zresztą wszystko jedno. Ja i tak przeżyję, to postanowione. I odkopię całą moją pamięć. Nie będę już marionetką w niczyich rękach. Chciałem krzykiem obwieścić to całemu światu. Nie będę marionetką!
Pomyślałem jednak, że krzyczenie pod ziemią, i to w sytuacji, gdy ledwo trzymam się skały, nie miało żadnego sensu. Wykręciłem więc tylko szyję i spojrzałem w górę. Dziewczyna była już na wysokości trzeciego albo czwartego piętra domu towarowego. To znaczy, gdzieś na wysokości działu z odzieżą damską albo z kimonami. Ile metrów ma w końcu ta skała? – pomyślałem nieco znużony. Miałem trochę doświadczenia w chodzeniu po skałach, ale teraz, bez żadnego zabezpieczenia, w zwykłych tenisówkach, nie odważyłbym się spojrzeć w dół, nawet gdyby to było możliwe. Wszystko szło dobrze, dopóki bez zastanowienia szedłem w górę. Ale teraz, kiedy się zatrzymałem, zacząłem zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Jeszcze raz wykręciłem szyję i spojrzałem w górę. Światło kołysało się jak przedtem, tylko znacznie wyżej. Faktycznie dziewczyna radziła sobie z liną doskonale. Ale cóż to za nieprawdopodobna wysokość! Swoją drogą, czy ten starzec nie mógł znaleźć innego miejsca na kryjówkę? Czegoś skromniejszego i odrobinę łatwiejszego? Zaoszczędziłby mi w ten sposób dużo nerwów.