– Nie pytaj – odparł. – Zimno, jedzenie okropne.
– Słyszałem, że masz dużo ruchu?
– Ruchu? – spojrzał na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami. – Nie żartuj. Pomagam Strażnikowi palić zwierze. Wciągamy je na wózek, wieziemy do Lasu Jabłoniowego i palimy. Przedtem Strażnik odcina im łby tym swoim toporem. Widziałeś jego kolekcję? To nie jest normalny człowiek. Gdyby mógł, wszystko pociąłby na kawałki.
– On należy do Miasta?
– Nie. On tutaj tylko pracuje. Uwielbia palić te zwłoki. Ludzie z Miasta nie myślą o takich rzeczach. Odkąd nastała zima, spalił ich bardzo dużo. Dziś w nocy zdechły trzy. Zaraz pójdziemy je palić.
Ziemia pod naszymi stopami była twarda jak kamień. Jakiś zimowy ptak, który siedział na gałęzi wiązu, nagle zerwał się z krzykiem do lotu.
– Znalazłem mapę – powiedział. – Jest bardzo dokładna. Tylko przyszła trochę za późno.
– Byłem chory – powiedziałem.
– Słyszałem. Ale to nie zmienia faktu, że jest za późno. Gdybym miał ją trochę wcześniej, ułożenie planu nie zajęłoby mi tyle czasu.
– Jakiego planu?
– Ucieczki, oczywiście. Jaki może być inny plan? Chyba nie sądziłeś, że prosiłem cię o tę mapę z nudów.
Pokręciłem głową. – Myślałem, że wytłumaczysz mi, jaki sens ma to dziwne Miasto. W końcu to ty władasz moją pamięcią.
– Mylisz się – odparł cień. – Posiadam wprawdzie twoją pamięć, ale nie umiem się nią posługiwać. Musielibyśmy się połączyć, żeby z niej skorzystać. Ale to niemożliwe. Nigdy więcej nie moglibyśmy się spotkać. Dlatego postanowiłem zastanawiać się sam.
– No i co? Wymyśliłeś już coś?
– Co nieco, ale daj mi jeszcze trochę czasu. Mam wrażenie, że niedługo zrozumiem to wszystko. Oby tylko nie było za późno. Naprawdę słabnę z każdym dniem. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będę mógł się stąd ruszyć, chociaż plan będzie już gotowy. Dlatego chciałem, żebyś skończył tę mapę przed zimą.
Spojrzałem w niebo. Poprzez gałęzie drzewa chmury wyglądały jak pocięte na tysiąc drobnych kawałków.
– Ale stąd nie można uciec – powiedziałem. – Widziałeś przecież mapę? Stąd nie ma wyjścia. Nie można stąd ani zawrócić, ani iść dalej. Tutaj jest koniec świata.
– Być może. Ale wyjście na pewno jest. Ptakom udaje się stąd wydostać, prawda? No to dokąd lecą? Do świata na zewnątrz. Tam musi być jakiś świat. Pomyśl, gdyby za murem naprawdę niczego nie było, nikt nie otaczałby Miasta murem. I wyjście też na pewno jest.
– To tylko przypuszczenia – przerwałem mu.
– Znajdę je, zobaczysz. Uciekniemy stąd. Nie chcę umierać w takim strasznym miejscu.
Powiedziawszy to, zamilkł i znów zaczął grzebać butami w ziemi.
– Mówiłem ci już o tym na początku, to Miasto jest nienaturalne i nieprawdziwe – odezwał się po chwili. – Czuję to bardzo wyraźnie. Problem polega tylko na tym, że jest doskonałe w swojej nienaturalności. Zniekształcone jest wszystko i w rezultacie wszystko do siebie pasuje. O tak.
Narysował obcasem koło.
– To koło jest spłaszczone. Ale im dużej się tu przebywa, tym trudniej to zauważyć. Wydaje się, że to oni są prawdziwi. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Rozumiem. W porównaniu z Miastem czuję się bardzo słaby i niepewny.
– To nieprawda, nie jesteś słaby. Zrozum, to my jesteśmy prawdziwi, nie oni. Musisz w to uwierzyć. Tak mocno, jak tylko potrafisz. W przeciwnym razie to Miasto cię pochłonie, a wtedy będzie już za późno.
– Być może, ale czy coś jest prawdziwe czy nie, to rzecz całkowicie względna. A mnie pozbawiono pamięci, więc nie mogę tego porównać.
Pokiwał głową. – Rozumiem cię, brak ci pewności. Ale zastanów się. Wierzysz w perpetuum mobile?
– Nie. Jest fizycznie niemożliwe.
– No widzisz. Z tym Miastem jest tak samo. Niby jest doskonałe, ale przecież nie ma na świecie rzeczy absolutnie doskonałej. Tutaj musi być jakiś błąd. Musi być jakaś siła, która napędza to perpetuum mobile.
– Wiesz już, co to jest?
– Nie, jeszcze nie. Mam pewną ogólną teorię, ale muszę ją jeszcze dopracować.
– Zdradź mi chociaż teorię. Może mógłbym ci pomóc.
Cień wyjął ręce z kieszeni spodni, chuchnął w dłonie i zaczął rozcierać je o kolana.
– Nie, nie dasz rady. Ja cierpię wprawdzie fizycznie, ale ty masz kłopoty z sercem. Powinieneś przede wszystkim zająć się tą sprawą. Ja będę myślał sam, ale ty musisz zrobić wszystko, żeby uratować siebie. To teraz najważniejsze.
– Rzeczywiście, brak mi pewności – powiedziałem, spuszczając wzrok na koło pod naszymi nogami. – Nie wiem, w którą stronę powinienem iść. Nie wiem, kim byłem dotąd i jak silne jest moje serce. Miasto jest tak potężne, a mnie pozbawiono osobowości.
– Nie, to nie tak – odparł cień. – Nie straciłeś osobowości. Jedynie twoja pamięć pogrążyła się w mroku. Dlatego tracisz pewność siebie. Ale nie mylisz się. Nawet pozbawiony pamięci, możesz iść za głosem serca. Serce kieruje się własnymi prawami. To właśnie twoja osobowość. Dlatego uwierz w siebie. Jeśli tego nie zrobisz, siły z zewnątrz zaniosą cię w nieznanym kierunku.
– Postaram się.
Cień skinął głową, potem patrzył chwilę na pochmurne niebo, lecz wkrótce zamknął oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Kiedy sam tracę pewność, przyglądam się ptakom – powiedział. – Ich nie dotyczy doskonałość tego Miasta. Ani mur, ani brama, ani dźwięk rogu, nic. Dobrze by było, gdybyś ty też czasami na nie popatrzył.
Usłyszałem wołanie Strażnika stojącego przy bramce. Koniec widzenia.
– Nie przychodź do mnie jakiś czas – szepnął cień na odchodnym. – Jak będzie trzeba, sam cię zawiadomię. Strażnik jest podejrzliwy, domyśli się, że coś knujemy. Aha, gdyby pytał, jak się nam rozmawiało, udawaj, że nie mogłeś znaleźć ze mną wspólnego języka.
– Rozumiem.
– No jak? – spytał Strażnik, kiedy wróciliśmy do Strażnicy. – Miło było spotkać się po tylu miesiącach?
– Sam nie wiem – pokręciłem przecząco głową.
– Nie przejmuj się, tak to już z nimi jest – stwierdził zadowolony.
Hard-boiled wonderland – posiłek, fabryka słoni, pułapka
W porównaniu ze schodami, wchodzenie po linie było rzeczą dziecinnie prostą. Supły rozstawione były regularnie co trzydzieści centymetrów, również grubością lina dokładnie pasowała do dłoni. Czułem wprawdzie tępy ból brzucha, nie ustawał również ból głowy wywołany upadkiem, ale to nie przeszkadzało mi się wspinać. Jedynie światło, które padało na mnie z góry, raziło mnie coraz bardziej. Właśnie z powodu tego światła obsunąłem się kilka razy na linie. Nie umiałem trafnie ocenić odległości pomiędzy tym, co znajdowało się w świetle, a tym, co pozostawało w cieniu. Starając się nie patrzeć w górę, pokonałem jeszcze jakieś sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt supłów, gdy nagle znalazłem się na szczycie. Położyłem dłonie na brzegu skały i jak zawodnik, który jednym ruchem wychodzi z basenu, prostując ręce, usiłowałem wyciągnąć w górę tułów. Niestety, od podciągania się na linie nie miałem już siły w rękach, toteż trwało to dosyć długo. Czułem się tak, jakbym pokonał kraulem dystans kilku kilometrów. Dziewczyna złapała mnie za pasek i pomogła mi wciągnąć nogi.
– Mieliśmy szczęście – powiedziała. – Niewiele brakowało, a utopilibyśmy się oboje.
– Naprawdę? – wysapałem, leżąc na skale. – Jak wysoko podniosła się woda?
Odłożyła latarkę i wyciągnęła linę. Za trzydziestym supłem lina ociekała wodą.
– A co z dziadkiem? Znalazł się? – spytałem.
– Tak, jest w głębi korytarza. Tylko skręcił nogę.
– I wszedł tu ze skręconą nogą?
– Jest bardzo wysportowany. To u nas rodzinne.
– Rzeczywiście – przyznałem. Do tej pory sądziłem, że ja również jestem wysportowany, ale z nimi nie mogłem konkurować.