Выбрать главу

– Więc to jest instrument?

– Tak, jeden z wielu.

– Wygląda jak miechy.

– Zasada działania jest podobna.

– Mogę go dotknąć?

– Oczywiście – podałem jej harmonię. Objęła ją delikatnie jak niemowlę i nie spuszczała z niej wzroku.

– To dziwny przedmiot – uśmiechnęła się niespokojnie. – Cieszysz się, że go znalazłeś?

– Tak. Dobrze, że tu przyszliśmy.

– Ten człowiek ma jeszcze trochę cienia. Nie zdołano rozdzielić ich do końca – powiedziała cicho. – Dlatego mieszka w Lesie. Nie może wejść głębiej do Lasu, bo jego serce jest zbyt słabe, ale do Miasta też nie może wrócić. Żal mi go.

– Myślisz, że twoja matka mieszka w Lesie?

– Nie wiem. Może.

Młodzieniec wrócił po siedmiu czy ośmiu minutach. Podziękowałem mu za instrument, wyjąłem z torby prezenty i położyłem je na stole. Były to: mały podróżny zegarek, szachy i zapalniczka. Wyszperałem je w torbach składowanych w muzeum.

– Proszę przyjąć te rzeczy ode mnie, w zamian za instrument.

Młodzieniec najpierw stanowczo odmówił, lecz w końcu przyjął prezenty. Obejrzał zegarek i zapalniczkę, potem otworzył szachy i przyjrzał się każdej figurze z osobna.

– Wyjaśnić panu, jak posługiwać się tymi przedmiotami? – spytałem dla formalności.

– Nie trzeba. Wystarczy mi ich piękno. Sam wkrótce znajdę jakiś sposób. Czasu mam pod dostatkiem.

Zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.

– Musimy wrócić do Miasta przed zmrokiem. Wieczorem czeka nas jeszcze praca – powiedziałem.

– Rozumiem.

Pożegnaliśmy się przed domem.

– Proszę tu jeszcze kiedyś zajrzeć. I zagrać mi na tym instrumencie – powiedział młodzieniec. – Moje drzwi zawsze stoją przed wami otworem.

– Dziękujemy – powiedziałem.

W miarę jak oddalaliśmy się od elektrowni, szum stawał się coraz słabszy, a kiedy wychodziliśmy z Lasu, ucichł zupełnie.

Hard-boiled wonderland – jezioro, Masaomi Kondo, pończochy

Żeby nie zmoczyć ubrań, poskładaliśmy je w kostkę, zawinęliśmy dodatkową koszulą i przywiązaliśmy do głowy. Wyglądaliśmy dość śmiesznie, ale nie było czasu na żarty. Żywność, whisky i większość zbytecznych rzeczy zostawiliśmy na górze. Wziąłem ze sobą tylko latarkę, sweter, buty, portfel, nóż i aparat na Czarnomroki. Bagaż dziewczyny wyglądał podobnie.

– Uważajcie – powiedział profesor. W słabym świetle wyglądał znacznie starzej. Skóra zwisała mu z policzków, a włosy, które z rzadka porastały łysiejącą głowę, wyglądały jak sucha trawa, posiana tu przez pomyłkę. Wydawał się teraz zwykłym, zmęczonym starcem. Każdy się kiedyś starzeje i umiera. Nawet geniusz.

– Żegnam pana – powiedziałem.

Spuściłem się po linie pierwszy, a kiedy zanurzyłem się w wodzie, dałem znak dziewczynie. Lodowata woda nie budziła podejrzeń, była to zwykła woda. Dookoła panowała cisza. Dopiero w wodzie przypomniałem sobie, że mogłem poprosić starca o złagodzenie bólu brzucha. Ale teraz było już za późno.

– Co zrobimy, jeśli zauważy nas ta straszna ryba? – krzyknąłem w kierunku dziewczyny.

– Nie wygłupiaj się. To tylko legenda.

Mimo to myśl, że ogromna ryba wypłynie nagle z dna jeziora i odgryzie mi nogę, nie dawała mi spokoju. Ciemność wspomaga różne nasze lęki.

– A pijawki?

– Nie wiem. Chyba już ich nie ma.

Związani liną, uważając, żeby nie zmoczyć naszych bagaży, okrążyliśmy „wieżę" żabką i ujrzeliśmy światło, którym profesor wskazywał nam drogę. Prostopadle pod światłem, jak pod latarnią morską, na ciemnej tafli wody rysował się słaby żółty promień.

– Powinniśmy płynąć wzdłuż tej linii – powiedziała dziewczyna. – Tylko nie zamocz głowy. Aparat nie jest wodoszczelny.

– Nie ma sprawy – odparłem, ale prawdę mówiąc, musiałem bardzo uważać, żeby nie zmoczyć bagażu. Nie widziałem przecież ani wody, ani nawet własnych rąk. Wszystko pogrążone było w ciemności. Przypominało mi to przeprawę przez Styks do Krainy Śmierci. Na świecie jest tyle mitów i wierzeń, a jednak wszystko, co ludzie wymyślili na temat śmierci, jest w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobne. Orfeusz przeprawił się przez Rzekę Ciemności łodzią, a ja robiłem to żabką, i to z tobołkiem na głowie. Wniosek stąd tylko jeden – starożytni Grecy mieli więcej dobrego smaku. Martwiłem się trochę o moją ranę, ale myślenie o tym nie miało większego sensu. Nie bolała mnie aż tak bardzo, chyba ze zdenerwowania. A nawet gdyby szwy puściły, nie była to rana, od której się umiera.

– Bardzo gniewasz się na dziadka? – spytała dziewczyna. Ciemność i specyficzna akustyka tego miejsca sprawiły, że nie wiedziałem, z której strony ani z jakiej odległości do mnie mówi.

– Nie wiem. Sam już nie wiem – krzyknąłem w ciemność na chybił trafił. – Już mi wszystko jedno.

– Wszystko jedno?

– Tak. Niewiele warte to życie. Ani ten mózg.

– Ale mówiłeś, że jesteś zadowolony ze swojego życia?

– Tak mi się tylko powiedziało – odparłem. – Każdej armii potrzebny jest jakiś sztandar.

Dziewczyna chyba zastanawiała się nad moimi słowami, bo jakiś czas płynęła w milczeniu. Ciężka, głęboka cisza, niczym śmierć we własnej osobie, zawładnęła podziemnym jeziorem. Ciekawe, gdzie teraz jest ta ogromna ryba? Powoli zaczynałem wierzyć w istnienie pazurzastego potwora. Może śpi gdzieś na dnie? A może pływa po jeziorze wypełniającym inną grotę? Niewykluczone jednak, że już wyczuła naszą obecność i płynie teraz w naszym kierunku. Miałem co prawda umrzeć czy, jeśli ktoś woli, przestać istnieć. Ale nie chciałem, żeby zjadła mnie ryba, i to w takim miejscu. Wolałbym umrzeć na słońcu – myślałem – o ile to możliwe. Ramiona miałem sztywne ze zmęczenia, ale starałem się nie zwalniać tempa.

– Ty chyba jesteś naprawdę dobry – odezwała się. Nie wyczuwałem w jej głosie ani śladu zmęczenia. Powiedziała to tak swobodnie, jakby kąpała się w wannie.

– Niewielu ludzi tak sądzi.

Nie zatrzymując się, odwróciłem do tyłu głowę. Światło latarki profesora znajdowało się już bardzo daleko, a obiecanej ściany wciąż nie było. Zacząłem się niecierpliwić. Mógł przecież mnie uprzedzić. Inaczej bym się nastawił. No i co z tą rybą? Czy już nas zauważyła?

– Nie chcę go usprawiedliwiać – powiedziała dziewczyna – ale dziadek naprawdę chciał ci pomóc. Dlatego zdecydował się wyjaśnić twoją tajemnicę. Już wkrótce do twojego mózgu dobrałby się System, a wtedy byłoby za późno. On się wstydzi współpracy z Systemem i tych bezsensownych doświadczeń. To był błąd.

W milczeniu płynąłem dalej. Co mi z tego, że ktoś przyznaje się teraz do błędu?

– Wybacz dziadkowi, proszę.

– Myślę, że to, czy mu wybaczę, czy nie, nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia – odparłem. – Ale swoją drogą, co mu przyszło do głowy, żeby zrywać z Systemem w takiej chwili? Skoro czuje się odpowiedzialny, powinien chyba starać się zapobiec kolejnym ofiarom. To, że nie lubi dużych organizacji, wcale go nie usprawiedliwia. W wyniku badań, które zapoczątkował, ludzie będą padać jak muchy.

– Dziadek przestał im ufać. Powiedział kiedyś tak: System i Fabryka to jak prawa i lewa ręka tego samego człowieka.

– Co to znaczy?

– Inaczej mówiąc, tak System, jak i Fabryka robią w gruncie rzeczy to samo.

– Technicznie tak. Ale System broni informacji, a Fabryka je kradnie, cel jest inny.

– A gdyby się okazało, że System i Fabryka znajdują się w rękach tego samego człowieka? Inaczej mówiąc, gdyby jedna ręka pilnowała tego, co kradnie druga?

Rzeczywiście, nigdy nie przyszło mi to do głowy, ale nie mogłem wykluczyć takiej sytuacji. Chociaż sam pracowałem dla Systemu, nie miałem pojęcia ani o strukturze organizacji, ani o tym, co działo się na górze.