– Teraz uważaj – powiedziała. – Już niedługo przejdziemy obok gniazda Czarnomroków. Będziesz słyszał ich głosy i czuł ich wstrętną woń. Nie oddalaj się ode mnie nawet na krok.
Wytężyłem słuch i głęboko wciągnąłem powietrze nosem, lecz nie usłyszałem ani nie poczułem nic szczególnego. Owszem, zdawało mi się, że słyszę jakiś dziwny przeciągły dźwięk, ale doszedłem do wniosku, że to tylko złudzenie.
– Wiedzą o tym, że się do nich zbliżamy?
– Oczywiście – powiedziała. – To ich teren. Tu nie wydarzy się nic, o czym by nie wiedziały. W dodatku aż kipią ze złości. Nie dość, że przeszliśmy przez ich świątynię, to jeszcze zbliżamy się do ich gniazda. Dlatego nie wolno ci się oddalać. Wystarczy chwila nieuwagi, a wyciągną po ciebie swe łapy i zawloką cię nie wiadomo dokąd.
Linę, którą byliśmy do siebie przywiązani, skróciliśmy tak, żeby odległość między nami nie przekraczała pół metra.
– Ostrożnie! Tu nie ma ściany! – krzyknęła i skierowała światło w lewo. Rzeczywiście, ściana z tej strony nagle znikła, a przestrzeń wypełniła gęsta ciemność. Światło latarki przebijało się przez nią jak strzała, jedną prostą linią, po czym grzęzło w mroku. Zdawało mi się, że ta ciemność żyje, oddycha, ba, nawet wydaje jakieś jęki. Była gęsta i nabrzmiała jak galareta.
– Słyszysz? – spytała.
– Słyszę – odparłem.
Teraz wyraźnie już słyszałem ich głosy, chociaż dźwięk nadal nie był realny. Przypominało to raczej dzwonienie w uszach. Przecinało ciemność i niczym jęk owadów głęboko wwiercało się w moją głowę. Otaczało mnie ze wszystkich stron i czułem, że jakoś dziwnie na mnie wpływa. Chciałem rzucić w tej chwili latarkę i zasłaniając uszy, położyć się na ziemi.
Nigdy dotąd nie słyszałem głosu takiej nienawiści. Była jak powiew wiatru prosto z piekła, który miał nas zdusić i roznieść na strzępy. Jakby ogromna kula, ulepiona z myśli tak czarnych jak skondensowana ciemność całych tych podziemi, napierała w naszym kierunku. Nawet nie przypuszczałem, że nienawiść może mieć taki ciężar.
– Nie zatrzymuj się! – dziewczyna wrzasnęła wprost do mojego ucha. Jej głos był suchy, ale nie drżał. Dopiero teraz zauważyłem, że stoję w miejscu.
Dziewczyna ze wszystkich sił szarpała za linę, którą przywiązaliśmy do bioder. – Rusz się! Wciągną nas w ciemność!
Ale ja nie mogłem się ruszyć. Ich nienawiść dociskała mi stopy do ziemi takim ciężarem, że nie byłem w stanie ich podnieść. Zdawało mi się, że czas płynie w przeciwnym kierunku, a ja nigdy już stąd nie wyjdę.
Ręka dziewczyny uderzyła mnie w policzek. Uderzenie było tak silne, że na moment straciłem słuch.
– Prawa! – usłyszałem znów jej krzyk. – Prawa! Rozumiesz? Wystaw prawą nogę! Szybciej!
Wreszcie udało mi się wysunąć prawą nogę do przodu. Wyczułem lekki zawód w ich głosie
– Lewa! – rozkazała dziewczyna.
Wysunąłem lewą nogę.
– Dobrze, tylko tak dalej. Wystawiaj teraz nogi po kolei. Dasz radę?
– W porządku – powiedziałem, ale nie byłem pewny, czy zdołałem wymówić to na głos. Na pewno wiedziałem tylko to, że Czarnomroki chcą nas wciągnąć do tej gęstej jak galareta ciemności. Poprzez uszy wypełniały nasze ciała strachem po to, żeby unieruchomić nogi, a potem podporządkować sobie resztę.
Kiedy raz odzyskałem władzę w nogach, chciałem – na odwrót – rzucić się do ucieczki i czym prędzej wydostać z tego straszliwego miejsca.
Dziewczyna jakby to zauważyła i powstrzymała mnie mocnym chwytem za nadgarstek.
– Świeć sobie pod nogi – poinstruowała. – Plecami przysuń się do ściany i idź bokiem. Powoli. Rozumiesz?
– Rozumiem – odparłem.
– I nie skieruj przypadkiem światła w górę.
– Dlaczego?
– One tam są. Tuż nad naszymi głowami – wyszeptała. – Nie wolno ci na nie spojrzeć. Jeśli to zrobisz, nie przejdziesz już ani kroku.
Świecąc sobie latarkami pod nogi, krok po kroku posuwaliśmy się wzdłuż ściany. Chłodny wiatr, który od czasu do czasu smagał nas po policzkach, przynosił ze sobą woń zdechłej ryby. Za każdym razem, kiedy tak się działo, miałem wrażenie, że się uduszę. Czułem się tak, jakbym znalazł się we wnętrzu ogromnej, gnijącej ryby, w której zalęgły się robaki. Wciąż słyszałem jęk Czarnomroków. Nieprzyjemny, jakby wyciśnięty z miejsca, w którym żaden dźwięk nie powinien powstać. Słuchając tego dźwięku, zdrętwiałem na całym ciele. W ustach zbierała mi się ślina przesycona wonią, którą wchłaniałem wraz z oddechem. Pomimo to automatycznie przestawiałem nogi. Całą moją uwagę skupiłem wyłącznie na przestawianiu raz lewej, raz prawej nogi. Dziewczyna kilka razy próbowała zagaić rozmowę, ale nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi. Chyba już nigdy nie wymażę z pamięci tego głosu – myślałem. – Kiedyś przyjdzie do mnie znowu wraz z głęboką ciemnością. A wtedy oślizgła łapa na pewno dosięgnie mojej kostki.
Zauważyłem jednak, że przepływ wiatru zmienił się nieco w tym czasie. Smród nie był już tak dotkliwy, a napierające na uszy ciśnienie słabło z każdą chwilą. Zmienił się również pogłos w korytarzu. Najgorsze mieliśmy za sobą. Dziewczyna oświetliła strop – niczego poza skałą tam nie było. Oparliśmy się o ścianę i odetchnęliśmy z ulgą.
Długo nie odzywaliśmy się do siebie. Głos Czarnomroków wkrótce ucichł, a dookoła znów zapanowała cisza. Ze ściany wyciekała woda, słyszeliśmy jej ciche i obojętne kapanie.
– Czego one tak nienawidzą? – spytałem.
– Światła i wszystkiego, co żyje w świecie światła.
– Nie mogę uwierzyć, że symbolanci zawarli z nimi przymierze. Co chcieli w ten sposób uzyskać?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego jeszcze raz mocno ścisnęła mnie za nadgarstek.
– Wiesz, o czym teraz myślę? – spytała.
– Nie wiem.
– Myślę, jak by to było wspaniale, gdybym mogła iść razem z tobą do tamtego świata.
– A co z tym światem?
– To nudny świat. Życie w twojej świadomości wydaje mi się ciekawsze.
Pokręciłem głową. Życie we własnej świadomości wcale mnie nie pociągało. A co dopiero w cudzej!
– W każdym razie chodźmy dalej – powiedziała. – Nie możemy stać tu bez końca. Musimy teraz znaleźć wejście do kanału. Która godzina?
– Dwadzieścia po ósmej. – Patrząc na zegarek, zauważyłem, że wciąż drżały mi ręce.
– Wymienię nadajnik – powiedziała.
Upłynęła więc dokładnie godzina, odkąd weszliśmy do tunelu. Już niedługo powinniśmy skręcić w lewo i iść wzdłuż alei przed Muzeum Sztuki. Stamtąd do metra było już jak o rzut kamieniem.
No, a metro to jakby przedłużenie ziemskiej cywilizacji. Chyba uda nam się stąd wyjść.
Rzeczywiście, po chwili korytarz skręcił pod kątem prostym w lewo. Byliśmy pod aleją. Ponad nami rozpościerały swe liście miłorzęby. Była dopiero wczesna jesień, więc liście musiały być jeszcze zielone. Przywołałem w pamięci zapach trawy skąpanej w promieniach słońca i rześkiego jesiennego wiatru. Od fryzjera pójdę prosto do Ogrodów Świątyni Meiji, położę się na trawie i przez kilka godzin będę oglądać niebo. I napiję się dobrze schłodzonego piwa. Potem świat może się już skończyć.
– Jak myślisz, świeci dziś słońce?
– Bo ja wiem? Nie mam pojęcia.
– Może oglądałaś prognozę pogody?
– Nie. Przecież szukałam cię cały dzień.
Nie mogłem sobie przypomnieć, czy widziałem gwiazdy, gdy wychodziłem z domu. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci, to młoda para słuchająca Duran Duran w samochodzie. Gwiazd nie pamiętałem wcale. Nagle uświadomiłem sobie, że od kilku miesięcy ani razu nie spojrzałem w gwiazdy. Gdyby przed trzema miesiącami zniknęły z nieba wszystkie gwiazdy, jeszcze bym tego nie zauważył. Oglądam i zapamiętuję tylko takie rzeczy, jak srebrne bransoletki na kobiecych rękach albo patyki po lodach wyrzucone do doniczek. Nagle poczułem, jak niepełne, nieprawdziwe było moje życie. Szkoda, że nie urodziłem się pasterzem owiec w jakiejś jugosłowiańskiej wsi. Co noc mógłbym oglądać Wielki Wóz. I skyline, i Duran Duran, i srebrne bransoletki, tasowanie i tweedowy garnitur – wszystko to wydało mi się w tej chwili jakimś odległym snem. Czułem, że moje wspomnienia spłaszczają się jak pod wpływem prasy, która zamienia samochód w kawałek blachy. Cała moja pamięć, będąc nadal skomplikowanym splotem wspomnień, przypominała teraz płaską kartę magnetyczną. Z przodu, choć nie wyglądało to zbyt naturalnie, nie budziła specjalnych zastrzeżeń, ale z boku widać już było tylko cienką linię.