Выбрать главу

„Lecz wtedy” — wciąż musiał upewniać się o wszystkim — „ET powinni zdawać sobie sprawę z tego, jacy jesteśmy zacofani. Przecież gdybyśmy byli na trochę wyższym poziomie, już by się o nas dowiedzieli. A my tu — dopiero co na dwóch nogach, od środy po odkryciu ognia, od wczoraj próbujący przeleźć przez zasady dynamiki Newtona, przez prawo rozkładu Maxwella, radioteleskopy... ledwie przeczuwający Superunifikację praw fizyki”. Valerian nie miał wątpliwości, że ET wymyślą dla nas jakiś prosty w użyciu sposób. Będzie im na tym zależało, skoro zamierzają skontaktować się z głupkami. A dla głupków potrzebne są specjalne ułatwienia. Dlatego — rozumował — właśnie jemu taka wiadomość z kosmosu stworzyłaby szansę bojową. Brak błyskotliwości stałby się jego siłą. Wiedział — ufał w to, że wie — co głupki wiedzą.

Jako temat swojej rozprawy doktorskiej Ellie wybrała, zgodnie z kierunkiem prac na wydziale, postęp w ulepszaniu czułych odbiorników fal w radioteleskopach. Dawało to szansę wykorzystania jej pasji elektronicznych, uwalniało od w większości teoretyzującego Drumlina oraz pozwalało kontynuować dyskusję z Valerianem — unikając przy tym ryzykownego dla własnej kariery kroku, czyli wyraźnej z nim współpracy nad inteligencjami pozaziemskimi. Byłby to dla doktoratu przedmiot doprawdy zbyt dyskusyjny. Ojczym, który zawsze znajdował przyjemność w wytykaniu jej „zbyt szerokich zainteresowań”, „nierealistycznych ambicji” lub, dla odmiany, „płytkości i banału”, na wieść o temacie, który wybrała (od dawna już z nim się nie kontaktowała), zbył to, jako człowiek „twardo stąpający po ziemi”, machnięciem dłoni.

Pracowała nad maserem rubinowym. Syntetyczny rubin, który wykonuje się głównie z tlenku glinowego, jest prawie doskonale przejrzysty. Czerwony kolor pochodzi z chromu rozproszonego wewnątrz kryształu. I kiedy rubin zostanie poddany wpływowi silnego pola magnetycznego, energia atomów chromu wzrasta lub, jak mawiają fizycy, osiągają one stan wzbudzenia. Lubiła wyobrażać sobie maleńkie atomy chromu doprowadzone wewnątrz wzmacniacza do stanu gorączkowego wrzenia. Szalały w zbożnym celu: dla wzmocnienia słabego sygnału radiowego. Im silniejsze pole magnetyczne, tym bardziej podniecały się atomy chromu. Ale maser można regulować tak, żeby wzmacniał szczególnie tylko jedną częstotliwość fal. Ellie wynalazła sposób, by do rubina dodać, prócz chromu, domieszkę lantanidu — jej maser można więc było nastawiać na dużo węższe częstotliwości i sprawić, że był w stanie wykrywać jeszcze słabsze fale radiowe, niż czyniły to wcześniejsze modele. Detektor jej trzeba było zawiesić w płynnym helu i następnie cały ten przyrząd podłączyć pod jeden z teleskopów Instytutu w Owens Valley, by wyłapywał na całkiem nowej częstotliwości to, co astronomowie nazywają trzecim stopniem aktywności radiowej tła czarnej dziury — czyli pozostałość spektrum radioaktywnego gigantycznej eksplozji, od której wszystko się zaczęło. Big Bang'u.

„Pomyślmy jeszcze chwileczkę, czy wszystko jest jak trzeba” — powiedziała do siebie. „Wzięłam nieczynny gaz, który znajduje się w powietrzu; zrobiłam z niego płyn, potem domieszałam trochę zanieczyszczeń do rubinu, podłączyłam magnes i zaczęłam wsłuchiwać się w pożar stworzenia”.

Potrząsnęła głową w zdziwieniu. Dla kogokolwiek niezorientowanego w fizyce to wszystko mogło się zdawać czymś w rodzaju bezczelnej nekromancji. Jak to wytłumaczyć najwybitniejszym choćby uczonym sprzed tysiąca lat? Którzy znali się na rubinach, na magnetytach, ale nie na płynnym helu, nie na emisji wzbudzanej i na elektronicznych pompach nadprzewodnikowych. Nie mieli mglistego choćby pojęcia o spektrum radiowym. Czy choć wyobrażenia, czym jest spektrum — mimo że niejasno uświadamiali to sobie, patrząc w tęczę. Nie wiedzieli, że światło to są fale. Więc w jaki sposób i my mamy wyobrazić sobie cywilizację, która wyprzedza nas o tysiące lat?

Trzeba było zwiększyć produkcję rubinów, bo tylko niektóre osiągały wymagane właściwości, zaś żadne nawet mierzyć się nie mogły z rubinami szlachetnymi. Ponieważ większość z nich miała niewielkie rozmiary, lubiła większe kawałki przypinać do ciemnych sukni, jakie nosiła. Bardzo tam pasowały, nawet jeżeli — choć w najdokładniej ciętych — dawało się spostrzec jakąś anomalię kamienia, który wprawiała w pierścionek lub broszę. Na przykład — że schwytawszy promień pod pewnym kątem, nagle dziwnie błyskał z jakiegoś wewnętrznego odbicia; albo brzoskwiniowa skaza pojawiała się wśród rubinowej czerwieni. Nie znającym się na tym przyjaciołom tłumaczyła, że tak lubi rubiny, ale nie stać jej na nie. Zachowywała się trochę jak biolog, który odkrywszy biochemiczny cykl fotosyntezy, odtąd zawsze nosi w klapie igłę sosnową albo liść pietruszki. Koledzy — zachowując pełen respekt dla jej wybitnych osiągnięć — uważali to za objaw łagodnej manii.

Wielkie radioteleskopy świata budowane są na odludziu, a dzieje się tak dla tych samych przyczyn, dla których Gauguin któregoś dnia pożeglował na Tahiti. Żeby dobrze pracować, teleskopy muszą się trzymać z dala od cywilizacji. Muszą się chować, szczególnie odkąd nasilił się ruch radiowy cywilny i wojskowy, w odludziach zapomnianych dolin Puerto Rico, na porośniętych badylami wielkich pustyniach Nowego Meksyku lub Kazachstanu. A że bez przerwy rośnie tłok w eterze, coraz częściej myśli się o lokowaniu teleskopów poza Ziemią. Uczeni pracujący w tych samotnych obserwatoriach są uparci i zdeterminowani. Żony ich rzucają, dzieci przy pierwszej okazji odchodzą z takiego domu — uczeni się nie dają. Rzadko uważają siebie za marzycieli: taka stała obsada naukowa dalekich obserwatoriów, to zespół ludzi raczej pragmatycznych, eksperymentatorów i ekspertów, którzy więcej wiedzą o instalacji anteny niż o kwazarach czy pulsarach. Mówiąc ogólnie: w dzieciństwie nie marzyli pod gwiazdami, zbyt byli zajęci naprawą karburatora w rodzinnym samochodzie.

Obroniwszy doktorat, Ellie przyjęła propozycję docentury w obserwatorium Arecibo: wielkiej misie liczącej 305 metrów w poprzek, którą usadowiono w dnie otoczonej wzgórzami wapieniowej doliny wśród gór północno-zachodniego Puerto Rico. Niecierpliwie czekała okazji, by za pomocą największego radioteleskopu na świecie oraz swojego detektora maserowego przeegzaminować, ile się tylko da astronomicznych obiektów: pobliskich planet i gwiazd, centrum Galaktyki, pulsarów i kwazarów. Co więcej, jako pełnoetatowy pracownik Obserwatorium, miałaby prawo do określonego czasu obserwacyjnego. Ze względu na coraz większą ilość poważnych projektów badawczych, niż radioteleskopy mogą wytrzymać, dostęp do nich odbywa się na zasadzie wyścigów, toteż bezcenna jest każda sytuacja, w której zdobyć można stałe zatrudnienie i zagwarantowany codzienny czas na obserwację nieba — dla wielu astronomów jest to jedynym powodem, dla którego wybierają życie w tych miejscach zapomnianych przez Boga.

Po cichu żywiła też nadzieję, że uda się jej tu i tam prześledzić okoliczne gwiazdy, czy przypadkiem nie wysyłają sygnałów inteligentnego życia. Detektor jej systemu mógł wychwycić przeciek radiowy z planety takiej jak Ziemia, odległej nawet o kilka świetlnych lat. Zaś zaawansowane społeczeństwo, które chciałoby się skontaktować z nami, przecież na pewno posłuży się znacznie większą energią nadawczą niż my. Jeśli Arecibo — rozumowała — używane jako teleskop radarowy może wysłać jeden megawat mocy w określone miejsce nieba, to cywilizacja choć trochę bardziej rozgarnięta od nas może być w stanie wytransmitować nawet sto megawatów i więcej. Gdyby do tego posyłali te sto megawatów dokładnie w kierunku Ziemi i teleskopem przynajmniej takim wielkim, jak w Arecibo, to Arecibo powinno odebrać sygnał praktycznie z każdego zakątka Mlecznej Drogi. Zawsze, gdy tak dokładnie o tym rozmyślała, zdumiewało ją, jak bardzo to, co można by zdziałać, przerastało to, co już zdziałano. Jakie mizerne są źródła naukowe dotyczące tych problemów — myślała — z wolna nie znajdując już takiego naukowego pytania, które zaczynałoby mieć dla niej większe znaczenie.