Выбрать главу

Tak smutnej Devi jeszcze dotąd nie widziała. Myślała, że to z powodu nieprzyjemności, jakie spotkały ją przy przesłuchaniach, ale Devi pokręciła głową.

— Czy oni nam wierzą, czy nie, to dla mnie bez znaczenia. Dla mnie się liczy doświadczenie. I przemiana. Ellie, to przecież naprawdę nam się zdarzyło, choć pierwszej nocy po naszym powrocie na Hokkaido śniło mi się, że cała tamta wyprawa była przeze mnie wymyślona. A przecież była rzeczywista i coraz silniej we mnie żyje. Że jestem smutna? Cóż, spotkanie z Surindarem spełniło moje największe od jego śmierci marzenie. Po tylu latach ujrzałam go dokładnie takim, jakim żył w mej pamięci i patrząc w tę kopię, w tego symulanta, który tak idealnie przedstawiał mego męża musiałam powiedzieć sobie: tamtą miłość hołubiłaś w sobie tylko dlatego, że była wystawiona na wielkie próby, że dla tego małżeństwa tak wiele musiałaś poświęcić. Ale to nie wszystko. Bo tamten mężczyzna był głupcem. Jeszcze dziesięć lat z nim i bylibyśmy po rozwodzie. Co ja mówię, pięć! Ja też byłam młoda i głupia.

— Naprawdę przykro mi, Devi — odezwała się Ellie. — Mało wiem o opłakiwaniu utraconej miłości.

— Widzę, Ellie, że nie rozumiesz. Ja nie opłakuję straconej miłości. Pierwszy raz od jego śmierci już nie opłakuję Surindara. Opłakuję rodzinny dom, który porzuciłam dla niego.

Za parę dni Devi poleci do Bombaju, skąd po paru dniach wyruszy do rodzinnej wioski Tamil Nadu.

— W końcu — dodała — nie będzie dla nas trudno samych siebie przekonać, że to był tylko sen. Co dzień, każdego ranka po przebudzeniu nasze wspomnienie będzie coraz bledsze, coraz dalsze, coraz bardziej podobne do złudzenia. Byłoby lepiej, gdybyśmy stworzyli grupę, w której wzajemnie umacnialibyśmy się w przekonaniu, że widzieliśmy prawdę. Oni wiedzieli o tym zagrożeniu, dlatego urządzili nam spotkanie na plaży, w otoczeniu, które będzie takie, jak na Ziemi. Żebyśmy łatwiej mogli zapamiętać. Nikomu nie pozwolę robić z tego żartów, A i ty, Ellie, pamiętaj, to się naprawdę zdarzyło. To nie był sen, Ellie, nie zapomnij.

Eda, pomimo szczególnych okoliczności, wydawał się pogodny i rozluźniony. Wkrótce zrozumiała dlaczego: podczas gdy ona i Vagay przechodzili tasiemcowe przesłuchania, on sobie robił obliczenia.

— Myślę, że tunele są mostami Einsteina-Rosena — zaczął bez wstępu. — Ogólna Teoria Względności nie wyklucza pewnego typu rozwiązania, które nazywa się robaczymi dziurami, trochę podobnymi do czarnych, ale nie mającymi charakteru ewolucyjnego. Nie mogą powstać, jak czarne dziury, na skutek grawitacyjnego obkurczania się gwiazd. Zwykła dziura robacza, gdy już powstanie, rozszerza się i kurczy, jeszcze zanim coś wniknie do niej. Ona wymusza niebywałe siły wiązania, a czas potrzebny na przelecenie przez nią jest nieskończony.

Ellie nie rozumiała, więc Eda zaczął jej wyjaśniać: główny problem, to jak utrzymać robacza dziurę otwartą. I Eda trafił na klasę rozwiązań, które zastosowane do jego równania, sugerować mogą nie znane dotąd pole makroskopowe — pewien rodzaj naprężenia, które można wprowadzić do robaczej dziury i zapobiec jej zapadnięciu. Wtedy z taką dziurą nie ma kłopotów, jakie stwarza czarna: na przykład, mniejsze są siły wiązania, dostęp jest z obu stron, tranzyt szybki i brak jest wewnątrz niej morderczego promieniowania.

— Jeszcze nie wiem, czy taki tunel byłby odporny na małe zaburzenie — dodał — bo jeśli nie, to będą musieli zbudować skomplikowany system sprzężenia zwrotnego monitorującego i automatycznie regulującego wszelką niestabilność. Wiesz, nie jestem pewien, czy to wszystko to właśnie jest to, ale dlaczego tunele nie miałyby być mostami Einsteina-Rosena? Dotychczas wszystko się zgadza i może wkrótce będę miał dla nich udokumentowaną odpowiedź, kiedy mi znów zarzucą, że majaczę.

Już mu było spieszno do Lagosu, do spotkania z żoną i dziećmi, i w kieszonce na jego piersiach Ellie dojrzała zielony rąbek biletu „Nigerian Airlines”. Podróż poświęci na rozmyślania, jak rozpocząć wprowadzanie zupełnie nowych zasad fizyki, do czego natchnęła go ich podróż. Ale — jak wyznał — nie bardzo widzi siebie w tej roli, gdyż jest „trochę za stary jak na fizykę teoretyczną”. Ellie upewniła się — miał trzydzieści sześć lat.

Objęła Edę. Powiedziała mu, że jest dumna, że mogła być jego przyjacielem.

— Skąd ten czas przeszły — zaprotestował Eda. — Na pewno znów się spotkamy, Ellie — powiedział nagle poważniejszym tonem — obiecaj, że zrobisz coś dla mnie. Proszę, przypomnij sobie każdy szczegół, każdy detal z tego, co tam widziałaś i słyszałaś. Zapisz to. I przyślij. Nasze doświadczenie opiera się na danych eksperymentalnych: jeden mógł dojrzeć coś, co umknęło uwagi innych, choć właśnie to może być kluczem do zrozumienia całości. Nie zapomnij tego zrobić, Ellie, innych też prosiłem.

Uniósł mocno zniszczoną walizeczkę, pomachał dłonią i zniknął w czekającym na niego samochodzie Projektu.

Każdy wracał do swego kraju i Ellie miała wrażenie, że rozpada się rodzina, którą stworzyła. Ze wszystko wali się w gruzy, odchodzi. Tak, to doświadczenie odmieniło nie tylko Devi. Również jakiś demon władający Ellie utracił nad nią swą moc. A może parę demonów? I czuła się teraz — jak nigdy dotąd — zdolna do prostej, czułej miłości. Teraz. Gdy została sama.

Z bazy uniósł ją specjalny helikopter, a potem samolot rządowy zabrał ją w długi lot do Waszyngtonu. Spała tak mocno, że musiano budzić ją potrząsaniem, kiedy samolot dotknął międzylądowiska w Hickam Field na Hawajach, a na pokład wkroczyli przedstawiciele Białego Domu.

Owszem, może wracać do Argusa, powiedzieli, lecz już nie jako dyrektor. Za to będzie mieć więcej czasu na własne badania naukowe. Ma tam, jeśli to jej odpowiada, posadę na całe życie.

— Nie jesteśmy wobec ciebie złośliwi — powiedział Kitz w podsumowaniu długiej i zakończonej kompromisem rozmowy. — Wrócisz do nas z solidnym dowodem lub z czymś, co nas rzeczywiście przekona. Wtedy pierwsi pomożemy ci rozgłosić to na świat. Chcemy jednak powtórzyć naszą prośbę, byś do tego czasu zatrzymała swe przygody dla siebie, a wesprzemy każdy projekt badawczy, jaki nam przedstawisz. Pomyśl, co by się stało, gdybyśmy pozwolili tej historii wyjść między ludzi: wpierw kolejna szalona fala entuzjazmu, po której sceptycy zaczęliby swą robotę. Byłoby to kłopotliwe i dla ciebie, i dla nas.

Możliwe, że jego łagodniejszy tym razem ton był wynikiem jakiejś rozmowy z Prezydent — bo sam Kitz nie wydawał się uszczęśliwiony polubownym zakończeniem sprawy. Cała Piątka weszła do dodekahedronu, zasiadła w fotelach, porozmawiała między sobą i wyszła. Jeśli doda cokolwiek do tej wersji, psychiatrzy będą musieli się nią zająć, również prasa, i z największym żalem trzeba będzie ją zwolnić.

Zastanawiała się, w jaki sposób kupili milczenie Petera Valeriana, Vaygaya i Abonnemy, i jak wyobrażają sobie utrzymanie tajemnicy wobec tylu osób — również przedstawicieli Konsorcjum — uczestniczących w przesłuchaniach. Widocznie grali na zwłokę. Na razie chcieli, by pozostało, jak jest.

Dziwiło ją też, jakie łagodne w sumie zastosowano wobec nich środki. Ale pogwałcenie zasad kompromisu, gdyby się zdarzyło, i tak już nie pójdzie na konto Kitza. Za rok odchodzi, razem z administracją Prezydent, po upływie konstytucyjnych dwóch kadencji sprawowania władzy. Wiedziała, że już przyjął pracę w waszyngtońskim zespole adwokackim, znanym ze swej klienteli związanej z Departamentem Obrony.

Spodziewała się wszakże, że Kitz nie złoży tak łatwo broni. Przecież śmiertelny jego niepokój wzbudziło wcale nie to, co Ellie oglądała na plaży lub w Centrum Galaktyki, ale jedna rzecz: możliwość, że tunel jest otwarty ku Ziemi (mniej go jak gdyby obchodził kierunek od) i z tego powodu Ellie podejrzewała, że dni bazy na Hokkaido są policzone.