Выбрать главу

Jakie to proste. Za punkt zero przyjęto poziom morza. Samolot wzbił się na cztery tysiące metrów NAD POZIOMEM MORZA. Niezawodne automaty otworzą spadochrony na wysokości dwieście metrów NAD POZIOMEM MORZA. Wszystko było tysiąc razy sprawdzane. Na piaszczystej mierzei. Na poziomie morza, lub kilka metrów ponad. A tu nie mierzeja krymska. Tu Moskwa. Tuszyńskie lotnisko. Każdy szkolny podręcznik podaje, że Moskwa leży 170 metrów NAD POZIOMEM MORZA. Mniej więcej, oczywiście. Są punkty wyższe i niższe. W żadnym wypadku ta wysokość nie może wystarczyć. Spadochrony otworzą się dokładnie dwieście metrów nad poziomem morza. Kiedy będzie za późno.

X

Towarzysz Stalin śledzi lot dwóch malutkich grudek. Stopniowo dociera do niego…

XI

Chołowanow wyszarpnął mikrofon spikerowi.

Natychmiast wycelowały weń trzy lufy TT. Piorunuje czekistów wzrokiem. Twarz w straszliwym napięciu: muszę opanować sytuację!

Według instrukcji czekiści powinni strzelać. Wszyscy trzej mają broń w ręku. Ludzie rozpierzchli się na boki. Ale żaden nie pociąga za spust. Czują instynktownie: dzieje się coś przerażającego i tylko Chołowanow z mikrofonem może uratować sytuację. Spoglądają na Stalina. Jeden ruch brwi, jeden gest i ciało Chołowanowa przeszyłyby dwadzieścia cztery kule.

Lecz towarzysz Stalin milczy. Nie okazuje swoich myśli. Jak rzeźba z granitu. Jak stalowy posąg. Nie darmo przyjął nazwisko — Stalin! Nieobecny na ziemskim padole. Wzrok jego wybiega w przyszłe stulecia.

A Chołowanow wyczekuje: obie się roztrzaskają, czy tylko jedna. Katia-chichotka może się uratować. Doświadczona.

Nad jedną grudką wyskoczył i strzelił spadochron, wypełniając się powietrzem. Nad drugą też wyskoczył. Ale nie strzelił. Nie zdążył.

Chołowanow gwałtownie wciska guzik mikrofonu i ogłasza roześmianym głosem:

— Oglądaliście państwo numer zatytułowany “Katia-chichotka z ziemniakami”! Cha-cha-cha. Wykonanie: mistrzyni w skokach spadochronowych, rekordzistka Związku Radzieckiego i Europy, Katarzyna Michajłowa. No i worek ziemniaków! Cha-cha-cha!

Chołowanow ma gradowe oblicze. Mikrofon wtyka spikerowi:

— Tak trzymać!

Spiker powtarza, rozbawiony: — Worek ziemniaków! — i zanosi się serdecznym śmiechem. A Chołowanow do dryblasa-enkawudzisty:

— Śmiej się, bydlaku, bo zastrzelę!

Dryblas zarechotał ponuro: — Che-che-che. — I popłynęło po czekistowskich łańcuszkach i w tłumie: che-che-che.

A Chołowanow — do półciężarówki. I pełnym gazem na lądowisko…

XII

Nastia ściągnęła spadochron za dwie dolne taśmy. Trzeba je wybierać szybko i sprawnie. Nie ma wiatru, więc czasza prędko opada. Zrzuciła uprząż i pędem do Kati.

Katia leży nieruchomo. Jak worek ziemniaków. I nie ściąga spadochronu. Instrukcja nakazuje natychmiast ściągać spadochron i zrzucać uprząż. Nastia biegnie, ale nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Ledwie może ustać. Tak mocno uderzyła przy lądowaniu, że ma wrażenie jakby oba kolana rozsypały się w drobny mak. I stopy i biodra. I kręgosłup jakby połamany w dziesięciu miejscach. Dlatego Nastia biegnie jak pokraczny manekin. Instrukcja mówi wyraźnie; ściągniesz swój spadochron — pędem do sąsiedniego. Ale nie ma co ściągać. Ledwie zaczerpnął powietrza. Nie jest napięty, jak powinien, tylko sflaczały, jak przekłuty balon.

Rozpostarła ręce, zagarnęła rozwiany jedwab. Spadochron nie stawiał oporu, zgasł pod jej ciężarem, choć Nastia nie wyróżnia się solidną budową. Teraz szybko zwinąć tkaninę w kłąb. Odczepić uprząż, żeby wiatr nie pociągnął ciała. Rozpina zamki, bojąc się spojrzeć na Katię.

Zajechała półciężarówka. Z kabiny wyskakuje Chołowanow. Katię w spadochron i na samochód. Drugi spadochron również. Nastię za rękę — i do kabiny. Dopiero wtedy spojrzał jej w twarz. I aż go rzuciło. Albo to jej mina, albo też nie spodziewał się ujrzeć ją żywą. Na zdrowy rozum, to przecież ona powinna być martwa.

A Katia żywa.

XIII

Ciało Kati wygląda strasznie.

Straciło kształty ciała. Całe zdeformowane. Wszędzie coś wystaje, same guzy i krwiaki. Zwłoki w oczach czernieją. Przemieniają się w jeden ogromny siniec.

Chołowanow za kierownicą. Nastia obok. Martwe wejrzenie. Zadziwił się Chołowanow: ani jednego słowa, ani jednej łzy. Ruszył ostro do przodu. Jak najdalej od tłumu. Jak najdalej od zgiełku.

Na niebie — masowy desant. Tysiąc skoczków na wielobarwnych spadochronach. Nie można oderwać oczu.

XIV

Kati Michajłowej urządzono skromny pogrzeb. I dyskretny. Chowano ją, jak chowa się komandosów na tyłach wroga. Owiniętą w spadochronowy jedwab, bez trumny. W nieznanym miejscu. Nie można postawić płyty nagrobnej. Nie można wygrawerować nazwiska. Prestiż państwa jest ponad indywidualne ofiary. Tylko krzyżyk na mapie. A mapę — do sejfu. Minie pięćdziesiąt lat, na całej kuli ziemskiej nastanie prawdziwy komunizm. Nie będzie wtedy granic państwowych, wszystkie kraje zjednoczą się w wielką rodzinę równoprawnych nacji. I wtedy wspomnimy o tobie, Katiu Michajłowa. Za pięćdziesiąt lat. Aż strach pomyśleć: w 1987 roku. Postawimy ci wtedy w tym miejscu imponujący pomnik. Z granitu. I wypiszemy złotymi literami: W trakcie pełnienia zaszczytnych obowiązków… podczas pionierskich prób z nową technologią, będącą dziełem geniuszu… Katia Michajłowa… Chichotka.

XV

Nastia nie płakała nocą.

W ogóle nie płakała. Chołowanow zamknął ją w spadochroniarni. Uprzedził: nie waż się pokazywać na zewnątrz. Przyniósł jej koc, poduszkę, mydło, ręcznik, proszek do zębów, szczotkę, grzebień, wiadro wody, pięć opakowań suchego prowiantu. Zażartował:

— Komandos uzbrojony w suchy prowiant jest właściwie nieśmiertelny.

Nie przyjęła tego żartu. Sam zresztą się zreflektował, że gadka o nieśmiertelności jest nie na miejscu.

I oto jest sama w wielkim magazynie. Pod dachem lata nietoperz. W okienku, pod samą kopułą hangaru, księżycowa poświata.

Wtuliła się w poduszkę i długo zagryzała wargi. Do samego świtu. Żeby nie zapłakać.

I nie zapłakała.

ROZDZIAŁ 4

I

Po moskiewskich tramwajach krążą plotki. Kursują po bazarach i bramach. Spiera się gawiedź. Powiadają, że na powietrznej paradzie pokazano bardzo zabawny numer: zrzucono z samolotu dziewczynę ze spadochronem i worek kartofli — też ze spadochronem. Worek roztrzaskał się o ziemię, a dziewczyna cała i zdrowa. Śmiechu było co niemiara!

Ale nie wszyscy tak mówią. Niektórzy twierdzą, że były dwie dziewczyny. Jedna żyje, a druga zginęła. Worek kartofli wymyślono na wszelki wypadek, gdyby coś się nie powiodło. A w rzeczywistości były dwie. Widziano je na własne oczy. Jedna doświadczona. Ta się uratowała. A druga kompletnie zielona. Skakała i ciągle chciała się wyróżnić. No i doskakała się.

II

Chołowanow położył towarzyszowi Stalinowi na biurku równy plik zadrukowanych kartek. Raport operacyjny o moskiewskich plotkach w minionym tygodniu. Towarzysz Stalin siedzi za biurkiem. Czyta. Milczy. Chołowanow zamarł. Obcasy ściągnięte. Czubki lśniących oficerek rozchylone na przepisową odległość. Ręce wyprężone wzdłuż szwów.

Niedobrze, gdy towarzysz Stalin milczy. Jeszcze gorzej, gdy milczy i nie proponuje usiąść. Sam siedzi. Szeleści kartkami raportu, jakby zapomniał o Chołowanowie. Raport liczy siedem stron, tyle ile jest dni w tygodniu. Rocznie 52 raporty operacyjne. 365 stron.