Выбрать главу

- A Michał Gieorgijewicz? Gdzie on jest?

Po bladej i zmęczonej, ale mimo to zawsze pięknej twarzy Fandorina przebiegł cień.

- Jeszcze p-pytacie? Chłopczyka zabito. Myślę, że tego samego dnia, kiedy próbując go uratować, rzuciliście się w pościg za karetą. Lind zdecydował, że więcej nie będzie ryzykować, i wybrał do roli pośrednika, zamiast was, mademoiselle Declique, to jest siebie samego. A może tak było zaplanowane od początku? Nasza Emilia doskonale poradziła sobie z rolą. Dla pełnego prawdopodobieństwa nawet zawiodła nas do piwnicy, skąd tak dogodnie można było uciec podziemnym korytarzem. Wszystko by się jej udało, gdyby nie moja maleńka niespodzianka z woźnicą.

- Ale przecież tego dnia jego wysokość jeszcze żył! - sprzeciwiłem się.

- Skąd wam to przyszło do głowy? To Emilia krzyknęła nam z dołu, że chłopczyk żyje. W rzeczywistości żadnego dziecka tam nie było. Maluch już od kilku dni leżał martwy gdzieś na dnie rzeki albo w nieznanej jamie. Najbardziej obrzydliwe jest to, że mu przed śmiercią, jeszcze żywemu, odcięli palec.

W coś takiego nie można było uwierzyć.

- Skąd to wiecie? Przecież was tam nie było!

Erast Piotrowicz zasępił się.

- Przecież widziałem palec. Po kroplach zaschniętej krwi widać było, że nie odcięto go trupowi. Dlatego tak długo wierzyłem, że dziecko, chociaż chore i otumanione narkotykiem, wciąż żyje.

Znowu popatrzyłem na Emilię - tym razem długo i uważnie. To doktor Lind - powiedziałem sam do siebie - który męczył i zabił Michała Gieorgijewicza. Ale Lind był Lindem, a Emilia Emilią; pomiędzy nimi nie ma żadnego powiązania.

- Ziukin! Afanasiju Stiepanowiczu, ocknijcie się!

Powoli odwróciłem się do Fandorina, nie rozumiejąc, czego on jeszcze ode mnie chce.

Erast Piotrowicz, krzywiąc się z bólu, naciągał surdut.

- Muszę z-zniknąć. Pokonałem Linda, ochroniłem „Orłowa” i zwróciłem klejnoty najjaśniejszej pani, ale uratować wielkiego księcia nie mogłem. Cesarzowi już nie jestem potrzebny, a władze moskiewskie od dawna nie są mi przyjazne... Wyjadę za granicę, tutaj nie mam już nic do roboty. Tylko...

Machnął ręką, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć i nie mógł się zdecydować.

- Mam do was prośbę. Przekażcie Kseni Gieorgijewnie, że... że wiele myślałem o naszej różnicy zdań... i nie jestem wcale taki pewny, czy miałem rację. Z-zapamiętacie? Zrozumie, w czym rzecz... I jeszcze przekażcie jej to. - Wyciągnął do mnie arkusik papieru. - To paryski adres, pod którym zawsze można się ze mną skontaktować. Przekażecie?

- Tak - powiedziałem drewnianym głosem, chowając papierek do kieszeni.

- No, ż-żegnajcie.

Zaszeleściła trawa. To Fandorin zaczął się wdrapywać po stoku. Nie patrzyłem za nim.

Raz się poślizgnął - widać nadwerężył zranione ramię, ale ja i tak się nie odwróciłem.

Pomyślałem, że trzeba będzie pozbierać rozsypane klejnoty: diadem, brylantową agrafę, kokardę z szafirów, mały bukiet i egretę.

Ale najważniejsze - co zrobić z mademoiselle Declique? Można, rzecz jasna, pójść do biura parku i przyprowadzić pracowników, którzy wezmą ciało i zaniosą na górę. Ale przecież nie pozostawię Emilii tutaj samej, żeby chodziły po niej mrówki i na twarzy siadały muchy.

Z drugiej strony, chociaż jest niezbyt ciężka (przecież już mi się zdarzyło o tym przekonać), czy potrafię sam wnieść ją po tak stromym stoku?

Chyba jednak warto będzie spróbować.

* * *

- ...najgłębszą wdzięczność dla boskiej Opatrzności, która zachowała dla Rosji ten święty symbol władzy cesarskiej.

Głos cesarza zadrżał i najjaśniejszy pan zrobił pauzę, żeby zapanować nad wzburzonymi uczuciami. Cesarzowa uczyniła ręką znak krzyża i car natychmiast poszedł za jej przykładem, składając też głęboki pokłon przed wiszącym w rogu obrazem.

Poza nimi nikt z obecnych, ze mną włącznie, się nie przeżegnał.

Audiencję u najjaśniejszych państwa wyznaczono mi w wielkiej bawialni Ermitażu. Pomimo uroczystego charakteru wydarzenia, zaproszono tylko wtajemniczonych w okoliczności dramatu - członków rodziny cesarskiej, pułkownika Karnowicza i lejtnanta Endlunga.

Wszyscy mieli na rękawach żałobne opaski - dzisiaj ogłoszono, że jego wysokość Michał Gieorgijewicz zmarł w podmiejskim pałacu w wyniku nagłego ataku odry. Ponieważ powszechnie było wiadomo, że wszyscy młodsi Gieorgijewiczowie zarazili się tą niebezpieczną chorobą, informacja wydawała się prawdopodobna, chociaż jakieś fantastyczne plotki, jak się wydaje, już się rozprzestrzeniały. Jednak prawda była zbyt niewiarygodna, żeby ktoś w nią uwierzył.

Ksenia i Paweł Gieorgijewiczowie stali zapłakani, ale Gieorgij Aleksandrowicz panował nad sobą. Kirył Aleksandrowicz wyglądał na niewzruszonego - przypuszczam, że z jego punktu widzenia ta okropna historia zakończyła się nie najgorzej. Symeon Aleksandrowicz od czasu do czasu przykładał do poczerwieniałych oczu naperfumowaną chusteczkę, jednak, podejrzewam, płakał nie tyle z powodu malutkiego krewniaka, ile pewnego Anglika o słomianożółtych włosach.

Najjaśniejszy pan zapanował nad głosem i kontynuował:

- Jednak niesprawiedliwie byłoby podziękować Najwyższemu, zapominając o tym, którego Bóg wybrał sobie na swoje szlachetne narzędzie - naszym wiernym hoffirerze Afanasiju Ziukinie. Będziemy wam wiecznie wdzięczni, drogi Afanasiju Stiepanowiczu, za wierność i oddanie cesarskiemu domowi.

- Tak, drogi Afanasiju, nigdy nie zapomnimy o waszym poświęceniu. - Najjaśniejsza pani uśmiechnęła się do mnie, tradycyjnie plącząc trudne rosyjskie słowa.

Zauważyłem, że na piersi carycy, pomimo żałoby, błyska tęczowymi kropelkami światła brylantowy bukiet.

- Podejdźcie, Afanasiju Stiepanowiczu - rzekł uroczystym głosem najjaśniejszy pan. - Chcę, żebyście wiedzieli: Romanowowie umieją cenić i nagradzać ofiarną służbę.

Uczyniłem trzy kroki naprzód, z szacunkiem skłoniłem głowę i wpatrzyłem się w błyszczące lakierem buty najjaśniejszego pana.

- Po raz pierwszy w historii cesarskiego dworu, naruszając pradawną regułę, mianujemy was kamerfirerem i powierzamy wam zaszczyt kierowania całym zespołem dworskiej służby - ogłosił car.