Выбрать главу

Skłoniłem się jeszcze niżej. Zaledwie wczoraj taki niewiarygodny awans zawróciłby mi w głowie i poczułbym się najszczęśliwszym ze śmiertelników, ale teraz moje wygasłe uczucia w żaden sposób nie zareagowały na radosną nowinę.

Jednak na tym potok łask cesarskich mości jeszcze się nie wyczerpał.

- Za ocalenie zawartości pewnej szkatułki, która dzięki wam została zwrócona cesarzowej - wydawało się, że w głosie cesarza zadźwięczała złośliwa nutka - obdarzamy was brylantową tabakierką z naszym monogramem i nagrodą z funduszu osobistego - dziesięcioma tysiącami rubli.

Znów się skłoniłem.

- Najpokorniej dziękuję, wasza cesarska mość.

Na tym ceremonia się zakończyła i wróciłem na swoje miejsce za plecami najjaśniejszej rodziny. Endlung mrugnął do mnie ukradkiem, przywołując na twarz minę pełną udawanego szacunku - gdzie mi teraz do takiej ważnej persony! Chciałem uśmiechnąć się do niego, ale mi się nie udało.

A najjaśniejszy pan już zwrócił się do członków Zielonego Domu.

- Biedny, malutki Mika - powiedział i smutnie zmarszczył brwi. - Święty baranek, zbrodniczo uśmiercony przez okrutnych i podłych zabójców. Bolejemy wraz z tobą, wujku Dżordżi. Ale, ani na chwilę nie zapominając o uczuciach rodzicielskich, postarajcie się pamiętać o tym, że nie jesteśmy zwykłymi obywatelami, lecz członkami domu cesarskiego i autorytet monarchii jest dla nas najświętszy. Teraz wypowiem słowa, które, być może, wydadzą się nieludzkie, ale - mimo wszystko - mam obowiązek je wyrzec. Mika zmarł i teraz przebywa w niebiosach. Uratować się go nie udało. Ale za to uratowano cześć i reputację Romanowów. Informacje o koszmarnych wydarzeniach nie przedostały się do wiadomości publicznej. A to najważniejsze. Jestem pewny, wujku Dżordżi, że świadomość tego pomoże ci zapanować nad ojcowskim żalem. Bez względu na wszystkie wstrząsy koronacja zakończyła się szczęśliwie. Prawie szczęśliwie - dodał najjaśniejszy pan i zasępił się, najwidoczniej przypominając sobie o tragedii na Polu Chodyńskim. Te słowa trochę zepsuły wrażenie, jakie wywarła jego krótka przemowa, przeniknięta prawdziwą wielkością.

Jeszcze bardziej osłabił efekt Gieorgij Aleksandrowicz, który wyrzekł półgłosem:

- Zobaczymy, Niki, co powiesz o uczuciach ojcowskich, kiedy będziesz miał własne dzieci...

W korytarzu podeszła do mnie Ksenia Gieorgijewna, w milczeniu objęła, położyła głowę na moim ramieniu i dała upust łzom. Stałem nieruchomo i tylko delikatnie gładziłem jej wysokość po włosach.

W końcu wielka księżna wyprostowała się, popatrzyła na mnie i ze zdziwieniem spytała:

- Afanasij, ty nie płaczesz? Boże, co się stało z twoją twarzą?

Nie zrozumiałem, co ma na myśli, i odwróciłem głowę, żeby spojrzeć do wiszącego naprzeciw zwierciadła.

Twarz była całkiem zwykła, tylko trochę nieruchoma.

- Przekazałeś mu moje słowa? - spytała szeptem Ksenia Gieorgijewna. - Powiedziałeś, że go kocham?

- Tak - odpowiedziałem po chwili, nie od razu rozumiejąc, o czym mówi.

- A on co na to? - Oczy jej wysokości, mokre od łez, patrzyły z nadzieją i strachem. - Przekazał coś dla mnie?

Pokiwałem głową.

- Tylko to.

Wyjąłem z kieszeni opalowe kolczyki i brylantową broszę.

- Rzekł, że jemu nie są potrzebne.

Ksenia Gieorgijewna tylko na chwilę zmrużyła oczy. W końcu nie bez przyczyny jej wysokość od dzieciństwa uczono opanowania. I łzy już przestały płynąć po jej delikatnych policzkach.

- Dziękuję, Afanasiju - wyrzekła cicho. W głosie było takie znużenie, jakby jej wysokość miała nie dziewiętnaście, lecz co najmniej czterdzieści lat.

Wyszedłem na werandę. Z jakiegoś powodu ciężko mi było oddychać. Pod wieczór nad Moskwą zebrały się chmury. Widać w nocy będzie burza.

Czułem się nadzwyczaj dziwnie. Los i łaska monarchy obdarzyły mnie z bajeczną szczodrością, podniosły na wyżyny, o których nawet nie marzyłem, a ja miałem wrażenie, jakbym utracił wszystko, co posiadałem, i to utracił na zawsze.

Nad koronami drzew parku Nieskucznego przeleciał wiatr, zaszeleścił listowiem i nagle z niewiadomej przyczyny przypomniałem sobie propozycję Endlunga - by przejść do służby na morzu. Wyobraziłem sobie czysty horyzont, pieniste grzbiety fal, świeży oddech bryzy. Co za głupota!

Przez oszklone drzwi wyszedł mister Freyby. I jego ostatnio los nie głaskał po głowie. Został sam, bez panów. Obarczony ciężkim podejrzeniem, poddawany był wielogodzinnym przesłuchaniom, a teraz razem z bagażem zawiezie do Anglii ołowianą trumnę z ciałem mister Carra. Jednak wszystkie te wydarzenia nie pozostawiły na butlerze żadnego widocznego śladu - ciągle wyglądał tak samo flegmatycznie i dobrodusznie.

Skinął mi na powitanie i stanął obok, opierając się o poręcz. Zapalił fajkę.

Takie towarzystwo bardzo mi odpowiadało, ponieważ z mister Freybym spokojnie można było pomilczeć, nie czując się przy tym ani trochę niezręcznie.

Przed podjazdem stanął łańcuch powozów.

Oto z ganku schodzą najjaśniejsi państwo w otoczeniu członków cesarskiej rodziny.

Na ostatnim stopniu najjaśniejszy pan się potknął i o mało nie upadł - Kirył Aleksandrowicz ledwie zdążył chwycić koronowanego krewniaka za łokieć.

Obok swoich wysokich, barczystych wujów najjaśniejszy pan wyglądał niepozornie, jak szkocki pony wśród pełnokrwistych rumaków. Rzeczywiście, nieprzewidywalne są zamysły boże - pomyślałem. Ze wszystkich Romanowów Bóg z jakiegoś powodu wybrał właśnie tego i na jego wątłe ramiona złożył brzemię odpowiedzialności za losy monarchii.

Najjaśniejsza para wsiadła do karety, wielcy książęta pozdrowili ją na pożegnanie, Ksenia Gieorgijewna dygnęła. Jej wysokość miała dumną minę, jaka przystoi wielkiej księżnej.

Na najjaśniejszą audiencję wystroiłem się w zieloną liberię ze złotymi wyłogami. Zapewne już po raz ostatni.

Coś mi wypychało boczną kieszeń. Z roztargnieniem wsunąłem tam rękę i namacałem książeczkę. Ach, tak, słownik rosyjsko-angielski, podarek od mister Freyby’ego.