Выбрать главу

Już w pierwszy dzień rejsu na korwecie „Mścisław”, kiedy tylko wyszliśmy z Sewastopola, Endlung dostrzegł mnie na pokładzie, położył rękę na ramieniu i patrząc bezczelnymi, zupełnie przezroczystymi od wypitego wina oczyma, rzekł:

- Co ty, Afonia, lokajska duszo, tak swoje szczoty rozpuściłeś? Bryza ci je rozwiała? - Moje bakenbardy od świeżego morskiego wiatru rzeczywiście trochę się roztrzepały i musiałem później skrócić je odrobinę (na czas tej podróży). - Poleć do bufetowego sknery i powiedz, że jego wysokość żąda butelki rumu przeciw morskiej chorobie. To nie polecenie, tylko prośba.

Jeszcze podczas podróży pociągiem do Sewastopola Endlung ciągle się ze mną drażnił i podkpiwał sobie, gdy jego wysokość był obok, ale cierpiałem, czekając okazji, aby porozmawiać z nim w cztery oczy. Teraz właśnie taka okazja się nadarzyła.

Delikatnie, dwoma palcami zdjąłem rękę lejtnanta (wtedy jeszcze nie był żadnym kamerjunkrem) ze swojego ramienia i grzecznie oznajmiłem:

- Jeśli panu, panie Endlung, przyszła do głowy fanaberia zatroszczyć się o definicję mojej duszy, to dokładniej byłoby ją nazwać nie „lokajską”, tylko „hoffirerską”, albowiem za wieloletnią nienaganną służbę otrzymałem tytuł hoffirera przy dworze jego wysokości. Odpowiada on dziewiątej klasie i jest równoważny z rangą radcy tytularnego, kapitana sztabowego armii lub lejtnanta marynarki. - To ostatnie specjalnie podkreśliłem.

Endlung wykrzyknął:

- Lejtnanci nie serwują przy stole!

A ja mu odrzekłem:

- Serwują, panie Endlung, w restauracjach. A w rodzinie cesarskiej - służą. Każdy po swojemu, wedle swoich obowiązków i honoru.

Po tym właśnie spotkaniu Endlung zaczął się do mnie inaczej odnosić: mówił grzecznie, na żarciki sobie więcej nie pozwalał, a zwracał się tylko po imieniu, i to przez „wy”.

Przy okazji chciałbym zauważyć, że ludzie na moim stanowisku mają specjalny stosunek do formy zwracania się przez „wy” i „ty”, ponieważ nasz status - status służby nadwornej - jest osobliwy. Trudno wyjaśnić, jak to się dzieje, że od pewnych ludzi obrazą może być forma „ty”, od innych zaś obraźliwe jest usłyszeć „wy”. Służyć mogę tylko i wyłącznie tym ostatnim, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Spróbuję wyjaśnić. Zwrot „ty” mogę znieść jedynie z ust członków rodziny panującej. Nie, źle się wyraziłem - nie znieść, ale uznać za przywilej i specjalne wyróżnienie. Zginąłbym, gdyby Gieorgij Aleksandrowicz, jego wysokość albo którekolwiek z jego dzieci, choćby nawet najmłodsze, nagle zwróciło się do mnie przez „wy”. W trzecim roku mojej służby w rodzinie wielkich książąt doszło do pewnej rozbieżności poglądów z Katarzyną Joannowną - z powodu pewnej pokojówki, którą niesprawiedliwie oskarżono o lekkomyślność. Okazałem stanowczość, uparłem się przy swoim i wielka księżna się obraziła: przez cały tydzień mówiła do mnie przez „wy”. Bardzo cierpiałem, nocami nie mogłem spać, zmizerniałem. Później, rzecz jasna, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Katarzyna Joannowna, z właściwą sobie wielkodusznością, przyznała, że nie miała racji, ja też przeprosiłem i pozwolono mi ucałować jej dłoń, a ona pocałowała mnie w czoło.

Ale odszedłem od tematu.

Graczom usługiwał młodszy lokaj Lipps, którego specjalnie wziąłem ze sobą, żeby mu się przyjrzeć i ocenić jego prawdziwą wartość. Wcześniej służył w estońskim majątku grafa Benkendorfa i został mi zarekomendowany przez majordomusa jego jaśniewielmożności, mojego dawnego znajomego. Wydaje się, że to roztropny i milkliwy chłopak. Dobrego sługę, w odróżnieniu od złego, nie od razu się rozpozna. W nowym miejscu każdy stara się ze wszystkich sił - w takiej sytuacji trzeba odczekać z pół roku, może roczek, a czasem nawet i dwa. Obserwowałem, jak Lipps dolewa koniaku, jak zręcznie zamienia zaplamioną serwetkę, jak stoi na miejscu - to bardzo, bardzo ważne. Stał prawidłowo: nie przestępował z nogi na nogę, nie kręcił głową. Chyba można go już dopuścić do gości na małych przyjęciach - zdecydowałem.

A gra toczyła się dalej. Najpierw przegrał Endlung i Paweł Gieorgijewicz jeździł na nim wierzchem po korytarzu. Potem fortuna odwróciła się od jego wysokości i lejtnant zażądał, żeby wielki książę, kompletnie goły, pobiegł do kabiny toaletowej i przyniósł stamtąd szklankę wody.

Póki Paweł Gieorgijewicz z chichotem się rozbierał, ja cichcem wysunąłem się za drzwi, wezwałem kamerdynera i poleciłem, żeby nikt ze sług nie zaglądał do salonu wielkiego księcia, sam zaś wziąłem z dyżurnego przedziału pelerynę. Kiedy jego wysokość, rozglądając się i zasłaniając ręką, wybiegł na korytarz, chciałem narzucić na jego ramiona to okrycie, ale Paweł Gieorgijewicz z oburzeniem odmówił, dodając, że słowo jest słowem, i pobiegł do kabiny toaletowej i z powrotem, przy czym głośno się śmiał.

Dobrze, że mademoiselle Declique nie wyjrzała na korytarz, słysząc ten śmiech. Na szczęście jego wysokość Michał Gieorgijewicz, chociaż było już późno, jeszcze się nie położył - zabawiał się podskakiwaniem na siedzeniach, a potem długo się huśtał na portierze. Zazwyczaj o wpół do dziewiątej najmłodszy z wielkich książąt śpi, ale tym razem mademoiselle uznała, że można poluzować rygory, jako że jego wysokość jest zbyt pobudzony podróżą i tak czy siak nie uśnie.

U nas, w Zielonym Domu, traktuje się dzieci nie tak surowo jak w Niebieskim dworze u Kiriłłowiczów. Tam podtrzymuje się rodzinne tradycje cesarza Mikołaja Pawłowicza: chłopców wychowuje się po żołniersku. Od siódmego roku życia uczą ich musztry, hartują zimnymi kąpielami i kładą spać do nieogrzanych łóżek. Gieorgij Aleksandrowicz uchodzi w cesarskiej rodzinie za liberała. Synom pobłaża, na sposób francuski, a jedyną córkę, swoją ulubienicę, zdaniem wszystkich krewnych całkiem rozpuścił.

Jej wysokość, dzięki Bogu, też nie opuszczała przedziału i nie widziała swawoli Pawła Gieorgijewicza. Od samego Petersburga zamknęła się z książką, nawet wiem dokładnie z jaką. Sonata Kreutzerowska, utwór hrabiego Tołstoja. Czytałem ją na wypadek, gdyby służba zaczęła o niej rozmawiać - żeby się nie zbłaźnić. Moim zdaniem czytanie jest nudne, a dla dziewiętnastoletniej panny, zwłaszcza wielkiej księżnej - zupełnie nie na miejscu. W Petersburgu Katarzyna Joannowna w żadnym razie nie pozwoliłaby córce czytać takiego paskudztwa. Można się domyślić, że książka została zapakowana potajemnie. Nie inaczej, tylko frejlina baronessa Straganowa ją podsunęła - nikomu innemu nie przyszłoby to do głowy.