Выбрать главу

Przedostali się mrocznymi korytarzami do kolejnych posklecanych naprędce schodów, którymi zeszli na jeszcze niższy poziom, gdzie do ich uszu zaczęło dochodzić miarowe mruczenie pracujących machin.

Squiddy nie należał do ludzi zbyt często proszonych o pełnienie roli przewodnika, więc Briar niewiele mogła się dowiedzieć o mijanych miejscach. Na szczęście od czasu do czasu przypominał sobie o obowiązkach i rzucał zdawkowe uwagi.

— Cały czas wstawiamy kolejne filtry do tuneli. — Wskazał koronkową konstrukcję leżącą pod ich stopami. — To eksperyment.

— Jakiego rodzaju?

— Jak by to powiedzieć… Jeśli teraz chcemy gdzieś utrzymać czyste powietrze, pompujemy je tam aż znad muru. Jakiś czas temu ten nasz chiński chłopczyk stwierdził, że to może nie być konieczne. Powiedział, że oczyszczenie powietrza z gazu może wcale nie być trudniejsze i bardziej pracochłonne niż sprowadzanie tutaj czystego. Nie wiem, czy jest w tym choć odrobina racji, ale wielu naszych uznało, że warto spróbować.

— Pompowanie powietrza z tak wysoka musi być potwornie uciążliwe.

— Jest, oj, jest — przyznał.

Kratownice pod ich stopami brzęczały przy każdym kroku. Dotarli nimi do pomieszczenia z trzema parami jednakowo zabezpieczonych drzwi. Squiddy poprawił bańkowaty hełm i sięgnął do jednej z trzech dźwigni wystających z podłogi.

— To najdalej wysunięta część podziemnych korytarzy — poinformował ją. — Wyjdziemy z nich, a potem wrócimy środkowymi drzwiami. — Pokazał je palcem. — Z zewnątrz ich nie widać. Zadbaliśmy o to. Muszą być bardzo szczelnie zamknięte, bo gaz po drugiej stronie ma największe stężenie.

— Rozumiem — odparła. — Tutaj, w centrum, musi być najgorzej.

— Masz nowe filtry w masce?

— Zmieniłam je, zanim opuściliśmy Skarbce.

Chwycił dźwignię i naparł na nią z całej siły.

— Świetnie. Tutaj nie obowiązuje zasada ośmiu albo nawet dziesięciu godzin. Twoje filtry nie wytrzymają więcej niż dwie, góra trzy godziny. Idziemy w pobliże szczeliny.

— Naprawdę?

— A jakże. — Dźwignia przesunęła się niemal do podłogi. Dołączony do niej niewidoczny łańcuch zabrzęczał pod podłogą i masywna konstrukcja oderwała się wolno od framugi. — Dziura, z której wydobywa się gaz, jest dokładnie pod tutejszym oddziałem First Bank. Tam Kościotrzep zszedł najgłębiej i tam gaz ma największe stężenie. I to jest zła wiadomość.

— Z twoich słów wynika, że masz też dobrą wiadomość — zauważyła Briar, gdy drzwi zaczęły się odchylać, odsłaniając to, co zostało z dawnej dzielnicy finansowej.

— Jasne, mam też dobrą wiadomość! — zapewnił ją. — Otóż w tej okolicy nie ma tylu zgnilasów co na peryferiach miasta. Gaz jest dla nich równie żrący jak dla nas, więc trzymają się z dala, a te, które tutaj zabłądzą, dość szybko padają. To mi o czymś przypomniało. Zapnij porządnie płaszcz. Mam nadzieję, że wzięłaś rękawice?

— Oczywiście — zapewniła go, pokazując obie dłonie.

— Dobrze. Naciągnij mocniej kapelusz, jeśli się da, to aż na uszy. Nie ma sensu odsłaniać ani kawałka skóry, jeśli można tego uniknąć. Zguba może cię poparzyć — ostrzegł z poważną miną. — A to boli, jakbyś oparzyła się o kuchenkę. Odbarwi ci też włosy, chociaż widzę, że masz już na nich złotawy nalot.

— Raczej pomarańczowy — poprawiła go z markotną miną.

— Miałam kruczoczarne włosy, ale deszcze ze Zgubą narobiły mi sporo pasemek.

— Jeśli nie masz chusty, wetknij je pod kołnierz płaszcza. Zyskasz dodatkową osłonę karku.

— Świetny pomysł — przyznała i natychmiast zastosowała się do jego rady.

— Gotowa?

— Tak.

Jego koścista pociągła twarz falowała za nierównym szkłem wypukłego wizjera hełmu.

— No to ruszajmy — powiedział. — Zachowuj się jak najciszej, ale nie musisz się aż tak bardzo przejmować jak dotąd. Jak mówiłem, tutaj nie ma ich zbyt wiele. — Rzucił okiem na sztucer. — Jeremiasz twierdzi, że jesteś niezłym strzelcem.

— Bo jestem.

— Też dobrze — mruknął. — Ale powinnaś wiedzieć, że jeśli w tej okolicy dojdzie do strzelaniny, to istnieją spore szanse, że twoim celem nie będą zgnilasy. Minnericht ma wielu przyjaciół, choć bardziej pasuje do nich określenie „podwładni”. Czasami patrolują te okolice. To granica pomiędzy dawnym Chinatown a magazynami kolejowymi. Pamiętasz? Budowano tutaj nowy dworzec kolejowy, zanim zaczęto stawiać mur.

— Tak — mruknęła i zanim zdążył coś powiedzieć, dodała jeszcze: — Słyszałam, że ten Minnericht mieszka w jej podziemiach.

— Też mi się to obiło o uszy. — Naparł na drzwi, odsuwając je jeszcze o kilka stóp. Otwierały się nie tylko w pionie, sunęły także w górę. Dopiero gdy otworzyły się całkowicie, Briar zrozumiała, że korytarz za nimi biegnie ostro pod górę.

— Widziałeś go kiedyś? — zapytała. — To znaczy Minnerichta?

— Nie widziałem — odparł Squiddy, odwracając głowę.

— Naprawdę? Jak to możliwe?

Przytrzymał drzwi, aby mogła przejść. Wyszła na zewnątrz w miejscu znajdującym się głęboko pod ziemią, w górze nad ich głowami widać było poszarpane krawędzie zapadniętej ulicy. Promienie popołudniowego słońca oświetlały jedną ze ścian pionowej studni.

— Normalnie — burknął. — Co w tym dziwnego?

— Przed chwilą twierdziłeś, że dał ci ten hełm. Słyszałam też, że miewasz u niego od czasu do czasu długi. Dlatego sądziłam, że go spotkałeś. Zapytałam z czystej ciekawości. Chciałam się dowiedzieć, jak wygląda. — W tym momencie uprzytomniła sobie, że musiał słyszeć plotki o pochodzeniu doktora, jak każdy w tym mieście zresztą, więc chociaż nie był świadkiem jej rozmowy ze Swakhammerem i Lucy, powinien się domyślać powodów jej zainteresowania tajemniczym wynalazcą.

Przewodnik zniknął za jej plecami i zamknął dokładnie uchylne drzwi. Gdy wpasowały się we framugę, nie sposób ich było wypatrzeć. Od zewnątrz pokryto je warstwą gruzu i odpadków. Kiedy otwierały się przed kimś, musiał mieć wrażenie, że sama ziemia rozwiera przed nim swe czeluści.

— Przyznaję, wisiałem mu parę razy jakieś drobne kwoty — odparł w końcu Squiddy. — Ale tak naprawdę to był dług zaciągnięty u jego ludzi. Kiedyś trzymałem z nimi przez jakiś czas. Krótki czas — dodał pospiesznie. — Ale nigdy dla niego nie pracowałem. Czasem posyłano mnie z jakąś mniej ważną sprawą, płacąc za to dodatkową gorzałką albo jedzeniem. — Mówiąc te słowa, stał obok drzwi z taką miną, jakby chciał się podrapać po głowie, gdyby to tylko było możliwe. — Jak odgrodzono nas murem od reszty świata, nie od razu połapałem się w sytuacji. A przez pierwsze kilka lat było naprawdę trudno. Chociaż teraz też nie jest zbyt lekko, co widać. W tamtych czasach człowiek był gotów zabijać, żeby tylko mieć dostęp do powietrza. Walczyliśmy ze zgnilasami o każdy zgniły owoc albo zabitego szczura.

— Robiłeś, co było konieczne. Ja to rozumiem.

— Tak było, tak było. Cieszę się, że należysz do ludzi wyrozumiałych. — Wyszczerzył pożółkłe zęby w uśmiechu. — Wyglądałaś mi na taką osobę. Pochodzisz skąd trzeba.

Z początku nie zrozumiała ostatniego zdania, lecz zaraz przypomniała sobie, dlaczego ją tak szybko przygarnęli.

— Cóż… — mruknęła, nie wiedząc, co powinna powiedzieć.

Przez ostatnie dwadzieścia lat udowadniała wszystkim wokoło, że w niczym nie przypomina swojego ojca, a teraz zawdzięczała jego reputacji możliwość przeżycia w tym okropnym miejscu. Zastanawiała się przy okazji, co by pomyślał, gdyby się o tym dowiedział. Osobiście uważała, że przejąłby się tym bardzo, ale nie była tego do końca pewna. Czyż nie myliła się co do niego już kilka razy?