Выбрать главу

– Dlaczego nie poprosisz pielęgniarki o jakąś pigułkę nasenną?

– Nie wiem. To tylko sny, nic więcej. Usiadłem znowu i przyjrzałem mu się uważnie.

– Jakie znowu sny? Koszmary?

Dań zdjął okulary i potarł oczy.

– Nie, nie, nie koszmary. Ale, rzeczywiście, chyba były straszne, lecz nie bardzo się bałem. Śniła mi się kołatka, pamiętasz, tamta na drzwiach domu starego Wallisa. Ale nie była wcale kołatką. Śniło mi się, że wisi na drzwiach i mówi do mnie. Nie była z metalu, lecz z prawdziwego włosia, miała ciało i mówiła do mnie, starała mi się coś wytłumaczyć takim cichym, szepczącym głosem.

– A co mówiła? Nie pal ognisk w lesie?

Dań nie chwycił dowcipu. Poważnie potrząsnął głową.

– Usiłowała mi powiedzieć, abym gdzieś poszedł i coś odnalazł, ale nie mogłem zrozumieć, co mam odszukać. Tłumaczyła mi i tłumaczyła, a ja wciąż nie pojmowałem. To dotyczyło niedźwiedzia na schodach u Wallisa, wiesz, tej małej statuetki niedźwiedzia z twarzą kobiety. Ale w ogóle nie rozumiałem, jaki to wszystko ma ze sobą związek.

Zmarszczyłem brwi, widząc bladą i poważną twarz Dana. Lecz po chwili wyszczerzyłem zęby i złapałem go za przegub dłoni, ściskając po przyjacielsku.

– Wiesz, na co cierpisz, Dań, staruszku? Na okultystyczny odpowiednik depresji poporodowej. Odpoczywaj sobie, a po kilku dniach zapomnisz o wszystkim.

Dań skrzywił się. Wydawało mi się, że mi nie wierzy.

– Słuchaj – powiedziałem. – Dziś wieczorem przeczeszemy ten dom i znajdziemy to coś, co cię położyło na łopatki. Nie tylko znajdziemy, ale złapiemy żywcem i będziesz mógł to sobie trzymać w słoiku w twoim laboratorium.

Dań usiłował się uśmiechnąć, ale mu to nie wychodziło.

– Dobra – powiedział cicho. – Róbcie, co wam się podoba.

Siedziałem u niego jeszcze kilka minut, ale Dań nie wydawał mi się skory do rozmowy. Więc raz jeszcze uścisnąłem jego dłoń po przyjacielsku.

– Wpadnę jutro – powiedziałem. – Mniej więcej o tej samej porze.

Skinął głową, nie podnosząc na mnie oczu.

Zostawiłem go i wyszedłem na korytarz szpitalny. Do pokoju Dana zmierzał lekarz… Gdy otwierał drzwi, zagadnąłem go:

– Panie doktorze…

Rzucił mi niecierpliwe spojrzenie. Był to niewysoki mężczyzna o włosach koloru piaskowego, miał ostro zakończony nos i fioletowe wory pod oczyma niby fałdy staromodnej kurtyny teatralnej. W klapie fartucha tkwił identyfikator z nazwiskiem: Dr James T. Jarvis.

Skinąłem głową w kierunku pokoju Dana.

– Nie chciałbym przeszkadzać. Jestem przyjacielem pana Machina, nie żadnym krewnym czy kimś w tym rodzaju, ale chciałbym dowiedzieć się, co się z nim dzieje. Wydaje mi się trochę dziwny.

– Co pan ma na myśli, mówiąc „dziwny"?

– No, wie pan. Niezupełnie podobny do siebie.

Doktor Jarvis potrząsnął głową.

– To nic nadzwyczajnego po poważnym wstrząsie mózgu. Trzeba odczekać kilka dni, aż z tego zupełnie wyjdzie.

– To był zwyczajny wstrząs mózgu?

Doktor podniósł swoją kartotekę i sprawdził.

– Tak. Oczywiście dochodzi także astma.

– Astma? Jaka astma? On nie ma astmy.

Lekarz popatrzył na mnie z dezaprobatą.

– Będzie mnie pan uczył?

– Oczywiście, że nie. Ale ja grywam z Danem w tenisa. On nie cierpi na astmę. Nigdy na to nie chorował, o ile wiem.

Lekarz ciągle trzymał dłoń na klamce drzwi do pokoju Dana.

– No cóż, to jest pańska opinia, panie…

– A jaką pan ma opinię? – zapytałem.

Doktor uśmiechnął się złośliwie.

– Obawiam się, że to poufne. To sprawa moja i mojego pacjenta. Ale jeżeli on nie ma astmy, to ma poważną chorobę układu oddechowego, która zaostrzyła się w wyniku wstrząsu, a wczoraj w nocy spędził trzy czy cztery godziny pod maską tlenową. Nigdy nie spotkałem się z podobnie ostrym przypadkiem.

Korytarzem nadeszła ładna pielęgniarka, brunetka w obcisłym białym kitlu, niosąc na tacy strzykawki i butelki lekarstw.

– Przepraszam, że się spóźniłam, doktorze – tłumaczyła się. – Pani Walters trzeba było znowu zmienić bieliznę.

– Nie szkodzi – powiedział doktor Jarvis. – Właśnie odbywam medyczną konferencję na szczycie z obecnym tu uczonym, przyjacielem pana Machina. Tak wiele się dowiaduję, że trudno mi się oderwać.

Otworzył szerzej drzwi do pokoju Dana. Spróbowałem zatrzymać go.

– Bardzo proszę, jeszcze chwileczkę – i chwyciłem go za rękę. Cofnął się i spojrzał w dół na moją dłoń, jakby na jego rękaw spadło właśnie coś obrzydliwego…

– Słuchaj pan – powiedział kwaśno. – Nie znam pańskich umiejętności diagnostycznych, ale muszę natychmiast zająć się leczeniem pańskiego przyjaciela. Więc proszę mi wybaczyć, że się oddalę.

– Chodzi mi tylko o to oddychanie. Może być ważne.

– Oczywiście, jest ważne – odpalił doktor Jarvis sarkastycznie. – Jeżeli nasi pacjenci nie oddychają, to bardzo nas to martwi.

– Czy wysłucha mnie pan, czy nie?! – warknąłem. – Wczoraj wieczorem Dań i ja znaleźliśmy się w okolicznościach, w których ważną rolę odgrywało oddychanie. Muszę się dowiedzieć, dlaczego pan sądzi, że on miał atak astmy.

– O czym, do diabła, pan mówi? Coś, co dotyczyło oddychania? Wąchaliście klej czy co?

– Nie umiem tego wytłumaczyć. Narkotyki nie. Ale to może być ważne.

Doktor Jarvis znowu zamknął drzwi i westchnął z przesadzoną irytacją.

– Dobrze. Jeżeli naprawdę musi pan wiedzieć, to pan Machin dyszał i łapał powietrze. Mniej więcej co dziewięćdziesiąt minut zaczynał ciężko oddychać, dysząc w momencie kulminacyjnym. To wszystko. Był to ciężki przypadek i nietypowy, ale nic nie sugerowało, że jest to coś innego niż zwykły atak astmy.

– Mówiłem panu. On nie ma astmy.

Doktor Jarvis opuścił głowę.

– Niech się pan stąd wynosi – powiedział cicho. – Czas na odwiedziny skończony, a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, są domowe porady. Rozumie pan?

Miałem zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Pewnie sam byłbym rozwścieczony, gdyby ktoś przypałętał mi się do biura i chciał mi zrobić wykład na temat sposobu tępienia pluskiew. Podniosłem ręce w uspokajającym geście.

– W porządku. Rozumiem. Przepraszam.

Pielęgniarka otworzyła drzwi i weszła do środka, a ja odwróciłem się i zamierzałem odejść.