Tudorzy zaczęli prześladować dawną religię, zanim jeszcze przestali ją wyznawać. Oto jedna z tych zawiłych komplikacji okresu przejściowego, które dadzą się wyrazić jedynie przy pomocy takich sprzeczności. Osoba o typie Elżbiety, należąca do jej epoki, miała zasadnicze, a nawet gwałtowne przekonanie, że księża powinni żyć w celibacie. Ta sama osoba łamała równocześnie kołem i obdzierała ze skóry każdego, kogo przyłapano na rozmowie z bezżennym księdzem. Ta tajemnica, którą można sobie tłumaczyć na różne sposoby, rozciągała się na kościół anglikański, a w dużym stopniu i na naród angielski. Czy nazwiemy to katolicką ciągłością anglikanizmu, czy po prostu powolnym wykorzenianiem katolic yzmu, nie ulega wątpliwości, że np. taki duchowny protestancki jak Herrick jeszcze w połowie XVII wieku nadziany był „przesądami”, które były katolickie w tym skrajnym znaczeniu, które nazwalibyśmy dziś kontynentalnym. A jednak wielu podobnych mu duchownych protestanckich miało równoległą i odwrotną namiętność, a mianowicie uważało kontynentalny katolicyzm już nawet nie za zbłąkany Kościół Chrystusa, ale za świadomy kościół Antychrysta. Bardzo trudno odgadnąć w tym okresie, ile w religii Anglików było protestantyzmu. Nie ulega jednak wątpliwości jego obecność, a szczególnie jego obecność w ośrodkach tak ważnych jak Londyn. Za Karola II, po czystce terroru purytańskiego, protestantyzm stał się czymś bardziej organicznym i ludzkim niż ekskluzywność wierzeń kalwińskich czy też spryt szlachty z epoki Tudorów. Bunt Monmoutha wykazał, że protestantyzm miał za sobą popularność, choć nie miał dostatecznego poparcia ludu. Hasło „precz z papieżnictwem” podjął tłum, choć nigdy nie podjął go lud. Był to coraz bardziej rosnący tłum miejski, podatny na te epidemie złudzeń, którymi sensacyjna prasa karmi tłumy dzisiejszych miast. Jednym z tych postrachów i sensacji (by nie użyć mniej technicznej nazwy kłamstwa) był „spisek papieski”, burza, którą udało się Karolowi II ostrożnie przetrwać. Drugim była opowieść o Grzejącej Patelni, czyli o podstawionym następcy tronu, burza, która ostatecznie zmiotła Jakuba II.
Jednakże ten ostatni cios nie byłby spadł, gdyby nie jeden z tych nielogicznych, ale drogich usposobieniu angielskiemu lokalizmów. Dyskusja na temat kościoła anglikańskiego różni się, tak wówczas jak dziś, od większości innych dyskusji jedną istotną cechą: nie jest to dyskusja nad tym, co dana instytucja powinna czynić, albo czy tę instytucję należałoby zmienić — ale czym ta instytucja w istocie jest. Jedna partia, tak wówczas, jak dziś, popierała ten kościół tylko dlatego, że był protestancki. Otóż Anglikom przytrafiło się coś, co jest nie do pomyślenia u Szkotów czy Irlandczyków. Masy prostych ludzi kochały kościół anglikański, nie mając pojęcia o tym, czym on był. Miał on wpływ na pewno różny od wpływu Kościoła w średniowieczu, ale także bardzo różny od jałowego prestiżu kościoła warstw wyższych, który się doń przylepił w wieku następnym. Macaulay, mając zupełnie inny cel na oku, poświęcił kilka stron na udowodnienie, że społecznie duchowny anglikański zaliczał się w XVII wieku po prostu do lepszych sług. Macaulay miał zapewne słuszność. Nie domyślał się on jednak, że było to tylko zwyrodniałe przedłużenie bardziej demokratycznego duchowieństwa wieków średnich. Księdza nie traktowano wówczas jak dżentelmena, ale chłopa traktowano jak księdza. W ówczesnej Anglii, podobnie jak w dzisiejszej Europie, wielu ludzi wyobrażało sobie, że stan duchowny był czymś wyższym niż stan szlachecki. Mówiąc krótko, kościół narodowy był wówczas naprawdę narodowy, i to w sposób, który budził żywe uczucia, choć słabo sprecyzowane myśli. Gdy tedy wydawało się, że Jakub II zagraża tej religijnej wspólnocie, reakcja na tę groźbę miała charakter bądź co bądź bardziej ludowy niż niechęć nadętych wigowskich lordów. Należy do tego dodać fakt ogólnie dziś zapomniany, że wpływy zwane wówczas papieżnickimi uważano rzeczywiście za rewolucyjne. Jezuita wydawał się Anglikom nie tylko konspiratorem, ale czymś w rodzaju anarchisty. U wielu Anglików abstrakcyjne spekulacje myślowe budzą coś w rodzaju konsternacji, abstrakcyjne zaś spekulacje jezuitów takich jak Suarez zajmowały się skrajną demokracją i rzeczami, o których się w Anglii nikomu nie śniło. Ostatnie propozycje Stuartów na rzecz tolerancji wydawały się dlatego wielu ludziom równie szerokie i puste jak ateizm. Jedynymi Anglikami siedemnastego wieku, którzy mieli w sobie coś z tej transcendentalnej abstrakcyjności, byli kwakrzy. Wygodna angielska kompromisowość wzdrygnęła się, gdy te dwie rzeczy podały sobie ręce. Coś znacznie poważniejszego niż intryga Stuartów doprowadziło do zbliżenia tych dwu filozoficznych skrajności, jedynie dlatego, że obie posiadały założenia filozoficzne. Doprowadziło to do przymierza między znużonym i zmiennym umysłem Karola II a subtelnym i oderwanym od świata duchem Williama Penna.
Wielu Anglików zaniepokoiło się wówczas nie na żarty stuartowskim planem tolerancji, czy był on szczery, czy nieszczery. Budził niepokój, ponieważ wydawał się teoretyczny, a więc grożący niespodziankami. Wyprzedził swój wiek, czy też (by użyć języka inteligentniejszego) — był zbyt subtelny i eteryczny dla atmosfery tego wieku. Do tego zaś przywiązania do epoki, cechującego umiarkowanych Anglików, należy dodać (nie wiemy, w jakim stosunku) agresywną nienawiść do papieżnictwa, maniacką, lecz zupełnie szczerą. Jak widzieliśmy, państwo obrócono już od dawna w narzędzie do torturowania księży i ich przyjaciół. Mówi się o odwołaniu edyktu nantejskiego, angielscy prześladowcy nie mieli jednak nigdy tak tolerancyjnego edyktu do odwołania. W tym czasie prześladowcy angielscy, podobnie jak francuscy, gnębili tylko mniejszość. Niestety, była inna dziedzina, w której panował szał prześladowania większości. Tu osiągnęła swój punkt szczytowy i przybrała swój straszliwy charakter przewlekła zbrodnia, zwana rządami nad Irlandią. Zbyt dużo czasu zabrałoby szczegółowe wyliczanie tej gęstej sieci zbrodniczych ustaw, sieci, która pokrywała ten kraj aż po koniec XVIII wieku. Wystarczy tu powiedzieć, że postawa w stosunku do Irlandczyków znalazła swój tragiczny wyraz w wygnaniu Stuartów, w jednym z tych aktów, które zostają w pamięci na zawsze. Jakub II, uchodząc przed opinią Londynu, a może i Anglii, schronił się w końcu do Irlandii, która chwyciła za broń po jego stronie. Książę Orański, wezwany na tron przez arystokrację, wylądował w Irlandii z armią angielską i holenderską i wprawdzie wygrał bitwę nad rzeką Boyne, lecz armia jego utknęła pod Limerick dzięki geniuszowi wojennemu Patryka Sarsfielda. Niepowodzenie było tak zupełne, że dało się jedynie przywrócić pokój, obiecując Irlandczykom, w zamian za poddanie Limericku, pełną wolność religijną. Nowy rząd angielski zajął miasto i niezwłocznie złamał obietnicę. Cóż tu więcej na ten temat powiedzieć? Tragiczna to konieczność, że Irlandczycy o tym pamiętają, tragiczniejsza jednak, że Anglicy o tym zapomnieli. Kto zapomni swego grzechu, powtarzać go będzie w nieskończoność.
I tu jednak pozycja Stuartów była słabsza w swym aspekcie świeckim, a w szczególności zagranicznym. Arystokraci, na których przeszła ostatecznie władza w czasie rewolucji, tracili już wszelką nadnaturalną wiarę w protestantyzm jako przeciwieństwo katolicyzmu. Mieli jednak bardzo naturalną wiarę w Anglię jako przeciwnika Francji, a nawet, w pewnym sensie, w angielskie instytucje jako przeciwne instytucjom francuskim. Będąc najmniej średniowiecznymi z wszystkich ludzi na świecie, potrafili jednak chełpić się jakimiś średniowiecznymi swobodami, Wielką Kartą, parlamentem i sądami przysięgłych, potrafili również odwołać się do prawdziwie średniowiecznej legendy o wojnie z Francją. Typowy osiemnastowieczny oligarcha, jakim był Horace Walpole, potrafił się żalić, że przewodnik w jakimś starym kościele zawraca mu głowę szczątkami jakiejś nieważnej osoby zwanej św. Jakimśtam, podczas gdy on sam rozglądał się za szczątkami Jana z Gaunt26. Mógł on to powiedzieć z całą naiwnością sceptyka, nie domyślając się nigdy, jak daleko — mówiąc tak — odbiegał od Jana z Gaunt. Chociaż arystokraci wyobrażali sobie średniowiecze jako balową maskaradę, przecież i w tym wyobrażeniu było miejsce na to, żeby żołnierz walczący przeciw Francji — mógł w jakiś dekoracyjny sposób udrapować się w zbroję Czarnego Księcia z koroną Henryka z Monmouth na głowie. Mówiąc krótko, w tej sprawie arystokraci byli niewątpliwie popularni, jak patrioci będą zawsze popularni. Wprawdzie ostatni Stuartowie byli również dalecy od braku patriotyzmu, a szczególnie Jakub II — zasługujący słusznie na miano założyciela brytyjskiej floty wojennej — ale jeśli chodzi o zagranicę, to ich sympatie leżały po stronie Francji. Schronili się do niej, starszy przed — a młodszy po swym panowaniu, i Francja pomagała w późniejszych wysiłkach jakobitów zmierzających do przywrócenia dynastii. W oczach zaś nowej Anglii, a szczególnie nowej szlachty angielskiej, wrogiem była Francja.
26
John of Gaunt (1340–1399), Duke of Lancaster, wódz i mąż stanu, jedna z czołowych postaci dziejów Anglii w XIV w. (przyp. tłum.).