Metamorfozę, której uległy stosunki zagraniczne Anglii pod koniec wieku siedemnastego, symbolizują dwa bardzo różne a konkretne wydarzenia. Pierwszym jest wstąpienie na tron króla holenderskiego, drugim króla niemieckiego. Pierwsze odznacza się wszystkimi cechami, które z rzeczy nienaturalnej mogą uczynić naturalną. Z drugim wiązał się warunek, którego nawet jego autorzy nie mogli nazwać naturalnym, a tylko koniecznym. Wilhelm Orański przypominał działo wciągnięte w wyłom muru: działo zagraniczne, i to strzelające w zatargu bardziej zagranicznym niż angielskim, ale jednak w zatargu, w którym Anglicy — a w szczególności angielska arystokracja — mogli odegrać wielką rolę. Jerzy Hanowertki był po prostu czymś wetkniętym w dziurę w murze przez angielskich arystokratów, którzy nie przeczyli, że dziurę zatkali byle czym. Pod wieloma względami Wilhelm, mimo swego cynizmu, podtrzymywał legendę o wielkim i surowym purytanizmie. Był kalwinem. Nikt natomiast nie wiedział, ani nie dbał o to, czym był Jerzy. Wystarczyło, że nie był katolikiem. W swej ojczyźnie był on częściowo republikańskim urzędnikiem tego, co niegdyś było eksperymentem czysto republikańskim. Na tle klarownych, acz zimnych ideałów siedemnastego wieku. Jerzy u siebie był mniej więcej tym samym, czym był król ludożerców u siebie — dzikim władcą personalnym, nie na tyle jednak logicznym, by zasługiwał na miano despoty. Wilhelm był człowiekiem o inteligencji bystrej, choć ciasnej. Jerzy pozbawiony był wszelkiej inteligencji. Ważne jest, jeśli chodzi o efekt zewnętrzny, iż Wilhelm żonaty był z królewną z rodu Stuartów i wstąpił na tron pod rękę ze Stuartówną. Był postacią dobrze znajomą i nateżał do naszej rodziny królewskiej. Z Jerzym natomiast pojawiło się w Anglii coś, czego nie widziano tam nigdy przedtem, coś, o czym w piśmiennictwie średniowiecznym czy renesansowym prawie się nie wspomina, chyba że się wspomina tak jak dziś o Hotentotach. Z Jerzym pojawił się w Anglii — barbarzyńca zza Renu.
Panowanie królowej Anny, wypełniające okres między tymi dwoma zagranicznymi królami, stanowi więc okres naprawdę przejściowy. Stanowi ono pomost między czasami, w których arystokraci byli jeszcze przynajmniej na tyle słabi, by zawołać na pomoc męża silnego, a czasami, kiedy arystokraci byli już na tyle silni, by rozmyślnie zawołać człowieka słabego, który by im pozwolił robić, co im się spodoba. Sprowadzać coś do symbolu znaczy upraszczać, i to upraszczać nadmiernie. Całą tę sprawę można jednak określić symbolicznie jako walkę dwu wielkich postaci, dwu dżentelmenów i ludzi genialnych, obu odważnych i widzących jasno swój cel przed sobą, na każdym zaś innym punkcie stanowiących gwałtowny kontrast.
Jednym z nich był Henryk lord Bolingbroke, drugim zaś Jan Churchill, słynny i osławiony książę Marlborough. Historia Churchilla jest w pierwszym rzędzie historią rewolucji i jej powodzenia; historia Bolingbroke’a jest historią kontrrewolucji i jej klęski.
Churchill jest postacią typową dla tych nadzwyczajnych czasów w tym rozumieniu, że łączy chwałę z brakiem honoru. Skoro nowa arystokracja utwierdzi swe stanowisko w narodzie, w ciągu następnych paru pokoleń, wyda z siebie typy nie tylko arystokratyczne, ale i rycerskie. Rewolucja sprowadziła nas do roli kraju rządzonego wyłącznie przez dżentelmenów; na ludowych uniwersytetach i szkołach wieków średnich, podobnie jak na cechach i klasztorach, położono łapę i uczyniono z nich to, czym są obecnie — fabryki dżentelmenów, o ile nie po prostu fabryki snobów. Trudno sobie dziś wyobrazić, że szkoły, które zwiemy obecnie Public Schools, były niegdyś rzeczywiście publiczne. Za czasów rewotucji zaczęły się już stawać równie prywatne, jakimi są obecnie. W osiemnastym wieku istnieli jednak przynajmniej wielcy dżentelmeni w szlachetnym, może zbyt szlachetnym znaczeniu, dawanym obecnie temu słowu. Z nazwiskami Nelsona i Foxa kojarzymy typ człowieka nie tylko po prostu uczciwego, ale gwałtownego i romantycznego w swej uczciwości. Jak widzieliśmy, późniejsi reformatorzy ogołacali kościoły przez fanatyzm, podczas gdy pierwsi reformatorzy ogołacali je przez chciwość. Osiemnastowieczni wigowie chwalili często z czystej wielkoduszności to, co siedemnastowieczni wigowie uczynili przez czystą nikczemność. Jak nikczemna zaś była ta nikczemność, potrafimy ocenić dopiero, kiedy uprzytomnimy sobie, że pewien wielki bohater-żołnierz nie posiadał nawet zwykłych cnót wojskowych: lojalności wobec swego sztandaru i posłuszeństwa wobec starszych oficerów, i że przez kampanie, które uczyniły go nieśmiertelnym, przekradał się na sposób uprawiającego złodziejstwo marudera. Skoro Wilhelm wylądował w Torbay na zaproszenie innych panów wigowskich, Churchill, chcąc osłodzić swoje judaszostwo czymś idealistycznym, udał się do Jakuba z udanymi zapewnieniami miłości i wierności, po czym wyruszył niby to bronić kraju przed inwazją, a potem z zimną krwią poddał armię w ręce najeźdźcy. Niewielu ludzi mogłoby się pokusić o taki artyzm w wykonaniu. Na miarę swych możliwości wszyscy politycy rewolucji trzymali się tego etycznego wzoru. Póki jeszcze otaczali tron Jakuba, trudno było znaleźć takiego, który by nie był w kontakcie z Wilhelmem. Skoro zaś później otoczyli tron Wilhelma, nie było takiego, który by nie pozostawał w kontakcie z Jakubem. Tacy to ludzie pokonali irlandzki jakobityzm zdradzając w Limerick, tacy to ludzie pokonali szkocki jakobityzm zdradzając w Glencoe.
Tak więc dziwna, a jednak wspaniała historia osiemnastowiecznej Anglii jest historią wielkości ufundowanej na małości, piramidy odwróconej wierzchołkiem na dół. By użyć innego porównania, naszą nową merkantylną oligarchię symbolizowały zewnętrzne nawet cechy jej wielkiej siostrzycy, merkantylnej oligarchii weneckiej. Cała solidność była w nadbudowie, cała chwiejność w fundamentach. Wielka świątynia Chathama27
i Warren Hastingsa28 wzniesiona była początkowo na rzeczach równie nietrwałych jak woda i równie lotnych jak piana. Jest oczywiście tylko grą fantazji, jeżeli kojarzy się ten niestały żywioł z czymś niespokojnym i nawet zdradliwym w usposobieniu panów morza. W samej bowiem genezie, jeśli nie w późniejszych pokoleniach naszej kupieckiej arystokracji, było coś aż nazbyt kupieckiego, coś, co zarzucano również dawniejszemu jeszcze okazowi takiej społeczności i co nazwano Punica fides. Wielki rojalista Strafford, idąc na śmierć po utracie wszelkich złudzeń, powiedział: „Nie ufajcie królom”. Wielki rojalista Bolingbroke mógłby dorzucić: „Przede wszystkim jednak nie ufajcie królom kupców”.
27
Earl of Chatham — William Pitt (1708–1778), mąż stanu, słynny mówca, jeden z twórców potęgi Imperium Brytyjskiego (przyp. tłum.).
28
Warren Hastings (1732–1818) — pierwszy generalny gubernator Indii, położył podwaliny pod władzę Anglii w Indiach (przyp. tłum.).