Jeżeli jednak idzie o reformy społeczne, uważano — jak to już widzieliśmy — że tu zwłaszcza N iemcy torowały drogę i znalazły lekarstwo na rozwiązanie gospodarczych niedomagań. Jeżeli idzie o zagadnienie ubezpieczeń, podziwiano Niemcy za to, iż zmusiły wszystkich robotników do odkładania części zarobków na czas choroby. Liczne inne przepisy, wprowadzone zarówno w Anglii, jak i w Niemczech, realizowały ten sam ideał ochrony biedaka przed nim samym. W każdym takim wypadku oznaczało to mieszanie się w sprawy rodzinne jakiejś „pozarodzinnej” władzy. Nie przywiązywano jednak większej wagi do tarć, które na tym tle powstawały, uważano bowiem, że wszelkie uprzedzenia do tego procesu są dziecięciem ciemnoty. Ową ciemnotę zwalczano zaś w tym czasie za pomocą środka, który zwano wykształceniem, a było to znowu przedsięwzięcie natchnione w głównej mierze przez przykład Niemiec, po części przez handlowe współzawodnictwo z nimi. Wskazywano na fakt, że zarówno rząd niemiecki, jak i wielcy pracodawcy byli zdania, iż jeśli idzie o instruowanie całej rasy niemieckiej — opłaca się obmyślana w najdrobniejszych szczegółach organizacja. Uważano, iż rząd rośnie w siłę dzięki temu, że trenuje uczonych tak, jak się trenuje żołnierzy, a wielkie przedsiębiorstwa potężnieją wtedy, kiedy przetwarzają poglądy ludzkie w taki sposób, w jaki przetwarza się surowce. W Anglii wprowadzono bezpłatny system przymusowego kształcenia się. Wielu uczciwych, poważnych entuzjastów pociło się nad stworzeniem skali poziomów nauczania i egzaminowania, które miały związać najzdolniejszych biedaków z kulturą angielskich uniwersytetów i z bieżącym nauczaniem historii czy filozofii. Nie można jednak powiedzieć, że doprowadzono do rezultatów tak znaczących, jak rezultaty niemieckie. Z takich czy innych przyczyn biedak angielski pozostał pod wielu względami tym, czym byli jego ojcowie. Uważał, że „wyższy krytycyzm” jest dla niego zbyt wysoki, by go krytykować.
Przyszedł jednak dzień, w którym — gdybyśmy byli rozsądni — powinniśmy Panu Bogu podziękować, że się nam ten eksperyment nie powiódł. Wykształcenie, jeżeli kiedykolwiek istotnie wchodziło w grę w tej sprawie, byłoby niewątpliwie szlachetnym darem. Mam na myśli wykształcenie w sensie zasadniczej tradycji naszych dziejów, z ich pojęciem wolności, poszanowania rodziny i rycerskości, co było ozdobą chrześcijańskiej kultury. Czegóż jednak nauczyłby się w naszej epoce nasz lud, gdyby był uczył się tego wszystkiego, czego uczyły nasze szkoły i uniwersytety? Nauczyłby się, że Anglia była tylko małą gałązką na olbrzymim drzewie teutońskim, że niezgłębiona sympatia duchowa — jak wszechogarniające morze — zawsze czyniła z nas naturalnych sprzymierzeńców tego wielkiego narodu, który osiadł nad łagodnie wijącym się Renem. Nauczyłby się, że wszelkie światło wyszło od Lutra i luterańskich Niemiec, że nauka niemiecka wciąż jeszcze oczyszczała chrystianizm z jego naleciałości greckich i rzymskich. Nauczyłby się, że Niemcy były jak las, któremu przeznaczenie kazało się rozrastać, że Francja była kupą gnoju skazaną na zgnicie — kupą gnoju, na której piał kogut. Gdzież zawiodłaby nas owa drabina wykształcenia, jeśli nie na katedrę, z której jakiś pretensjonalny profesor udowadniał, że wyrażenie „cousin german” (stryj eczny kuzyn) znaczy to samo co „German cousin” (niemiecki kuzyn)! Czegóż nauczyłby się ulicznik, który by ukończył uniwersytet? Nauczono by go, że Sasa należy miłośnie obłapiać dlatego, że przecież Sas stanowi drugą połowę Anglo-sasa! Przyszedł jednak dzień, kiedy nieuczony człowiek doszedł do przekonania, że musi się nauczyć innych rzeczy.
Przyszło mu to łatwiej niż jego uczonym ziomkom, jako że nie miał się czego oduczać.
Ten, o którym tyle się mówiło i na którego cześć tyle się śpiewało — poruszył się i przekroczył granicę Belgii. Były to czasy, kiedy ludzkość miała przed oczyma całe piękno jego kultury i wszystkie jej organizacyjne dobrodziejstwa. I właśnie wtedy, w blasku wstającego dnia — zobaczyliśmy, co to za światło wiodło nas dotychczas, zrozumieliśmy, na jaką to modłę chcieliśmy siebie samych przemodelować. W żadnym też okresie dziejów ludzkości ironia Boża nie wybrała istot głupich po to, żeby tak miażdżąco zawstydziły mędrców. Oto bowiem szary tłum biednych i nieoświeconych Anglików — którzy wiedzieli tylko tyle, że są Anglikami — przebił tę ohydną sieć pajęczą, tkaną przez czterysta lat — i stanął tam, gdzie stali jego ojcowie wtedy, kiedy uświadomili sobie, że są chrześcijanami. Angielscy biedacy, łamani w każdym buncie, poniewierani na wszelkie sposoby, długo kiedyś pozbawieni prawa własności a dziś pozbawiani prawa wolności — wtargnęli w historię przy dźwięku trąb i w ciągu dwóch lat przeobrazili się w jedną z żelaznych armii świata. Kiedy krytyk polityczny i literacki — czując, że obecna wojna jest przecież wojną bohaterską — szuka wokół siebie bohatera — może wskazać tylko na pospólstwo.
XVIII. Zakończenie
W tak małej książce na tak obszerny temat, w książce, pisanej pośpiesznie wśród trosk wielkiej burzy dziejowej — byłoby rzeczą absurdalną udawać, że osiągnąłem właściwą proporcję. Pragnę jednak przyznać się do pewnej próby wyrównania dysproporcji. Mówimy często o perspektywie historycznej. Osobiście jestem raczej zdania, że za wiele jest tej perspektywy dziejowej, która z olbrzyma robi karła, a z karła olbrzyma. Przeszłość jest olbrzymem widzianym w zniekształcającym skrócie, z ogromnymi stopami na pierwszym planie. Czasami są to nogi z gliny. Zbyt często widzimy jedynie zmierzch średniowiecza, nawet wtedy, kiedy podziwiamy jego koloryt, a studium o takim człowieku jak Napoleon jest dla nas często rozprawą o „ostatniej fazie”. Są ludzie, którzy uważają, iż jest rzeczą rozsądną rozprawiać szczegółowo o Old Sarum32, a śmieszną rozprawiać o The Use of Sarum. Są ludzie, którzy w parku Kensingtonskim wznoszą złoty pomnik Albertowi, większy niż wszystko, co ktokolwiek wzniósł kiedykolwiek ku pamięci Alfreda. Zdaje się, że dzieje Anglii rozumiemy opacznie przede wszystkim dlatego, że nie zdajemy sobie sprawy, gdzie jest ich punkt krytyczny. Punkt ten zwykło się umieszczać w okresie Stuartów. Mam wrażenie, że wiele kronik na temat naszej przeszłości cierpi na to samo obłąkanie, co kronika niejakiego pana Dick. Historia Stuartów była wprawdzie tragedią, ale — moim zdaniem — była również epilogiem.
32
Sarum — zniekształcony skrót łac. nazwy Salisbury — „Salisburia”. The Use of Sarum — odmiana liturgiczna obrządku łacińskiego, skodyfikowana przez św. Osmunda (XI w.) dla użytku diecezji Salisbury (przyp. tłum.).