Выбрать главу

Na spotkanie orszaku królewskiego wyszedł z Pałacu Północnego wprawdzie mniej liczny, ale nie mniej wspaniały pochód, Na czele, w pięknej srebrzystej zbroi, którą niegdyś nosił król Nabuchodonozor w bitwie pod Karkemisz *, tej samej, którą później złożył w darze na ołtarzu Marduka w Esagili, szedł książę Zopyros. Całą twarz zasłaniała mu srebrna, maska, a na krótko przycięte włosy narzucił białą chustę z wyszytymi złotymi i srebrnymi gwiazdami. Za swoim wodzem postępowali Persowie – owi rzekomi dezerterzy z obozu królewskiego, którzy później otworzyli Kserksesowi bramy miasta. Ich wszystkich wielki król, niezrównany w swej dobrotliwości, szczodrze obdarował skonfiskowanymi posiadłościami kupców, dostojników i innych zamożnych obywateli Babilonu. Teraz mieli pełne podstawy, aby radośnie wiwatować na cześć swojego monarchy.

Kiedy oba orszaki dzieliła odległość zaledwie dwóch gar,. Zopyros padł na kolana i uderzając czołem w ziemię oddał hołd wielkiemu królowi królów.

– Wstań, Zopyrosie – rozkazał Kserkses.

Zopyros nadal trwał w kornej postawie przed władcą.

– Wstań… królu Babilonu! – ponownie polecił władca imperium.

– Niech żyje Kserkses, król królów, niech żyje Zopyros, król Babilonu! – żołnierze „beznosego” sprawnie wyskandowali ten okrzyk. Zaraz też powtórzyło go tysiące Babilończyków. Nadzorcy pilnowali, aby to dobrze wypadło i aby nikt się nie ociągał w swoim entuzjazmie.

Król Zopyros wstał i radośnie wyrzucił w górę ramiona. Jego marzenia, dla których tak wiele poświęcił, nareszcie się spełniły. Został królem.

Na moment zapanowała cisza i w tej samej chwili rozległ się lekki świst. Zopyros opuścił ręce. Kolana ugięły się pod nim i król Babilonu osunął się na kobierzec, na którym przed chwilą klęczał.

Srebrna zbroja okrywała całą postać Zopyrosa. Srebrna maska chroniła jego twarz. Między maską a zbroją była odkryta tylko drobna szczelina. Łucznik jednak nie chybił. W gardle Zopyrosa, który przed chwilą sięgnął po najwyższą godność, tkwiła strzała!

Wszyscy odwrócili się w stronę, z której padł strzał. „Nieśmiertelni” przyskoczyli do władcy i osłonili go tarczami. Postać łucznika wyraźnie było widać na szczycie najbliższej baszty. Ale on już – opuścił wspaniały łuk, nie sięgał do kołczanu po następną strzałę.

– Brać go! – rozkazał Kserkses.

Persowie rzucili się, by pojmać zabójcę. Uciec nie miał dokąd. Nie bronił się zresztą. Sam zszedł na dół i oddał się w ich ręce. Podprowadzono go do króla.

– Kim jesteś? – zapytał groźnie Kserkses.

– Babilońskim żołnierzem. Moje imię Zukatan – spokojnie odpowiedział młody człowiek. – To ja zabiłem zdrajcę.

– Do lochu go! – rozkazał król królów. – Sam się nim później zajmę. A króla Zopyrosa – Kserkses wskazał na leżące przed nim ciało’;- przenieść do pałacu i jeszcze dzisiaj zorganizować godne jego imienia uroczystości pogrzebowe.

Po tych słowach monarcha sam pochwycił lejce i skierował się do Pałacu Głównego, gdzie przygotowano królewską rezydencję. Dygnitarze z królewskiego orszaku ledwie mogli za nim nadążyć. Przed drzwiami pałacu Kserkses zeskoczył z konia i natychmiast udał się do przygotowanych dla niego komnat.

Tak skończyło się krótkie, bo zaledwie minutowe panowanie ostatniego króla Babilonu, Zopyrosa. Przerwała je nagle jedna celna strzała.

Kaprys króla Kserksesa

Kserkses nie był człowiekiem, który zbyt długo żałowałby zmarłych krewnych lub przyjaciół. W każdym bądź razie nigdy nie dawał poznać tego po sobie. Tak i teraz, zaledwie ukończono żałobne obrzędy na cześć zmarłego Zopyrosa, już następnego dnia wielki król postanowił wydać wspaniałą-ucztę, zapraszając na nią cały dwór królewski i wszystkich wyższych wojskowych. Dla reszty wojska kazał wytoczyć beczki z piwem i winem oraz przygotować kosze z jadłem na podwórzu cytadeli i w Pałacu Północnym.

Do uczty król zasiadł w wielkiej sali tronowej Pałacu Głównego. Jak każe perski obyczaj, władca zajmował miejsce w specjalnej niszy, wpół leżąc na złoconym łożu. Przed nim stał stół zastawiony wszystkim, co tylko najlepszego i najsmaczniejszego znalazło się do jedzenia i picia na ziemiach wielkiego imperium’ perskiego. Ochmistrz nalewał z dzbanów wino, piwo i zimne napoje. Sam pił pierwszy łyk dla sprawdzenia, czy nie zatrute. On również próbował wyszukanych potraw, które król spożywał na wspaniale przyozdobionych złotych misach.

Przed ciekawymi spojrzeniami osłaniała Kserksesa przezroczysta zasłona. Sam władca mógł przez nią bez przeszkód obserwować biesiadujących, którzy siedzieli na podłodze pokrytej kobiercami. Niskie stoły aż się uginały od jadła i napitków.

Tancerki egipskie i flecistki syryjskie słodką muzyką i wymyślnymi występami umilały zwycięzcom czas. Wszyscy bawili się wesoło. Z pobliskiej cytadeli, gdzie ucztowali żołnierze, raz po raz dobiegały gromkie toasty wznoszone na cześć wielkiego władcy.

Kserkses, jak i jego poprzednicy na tronie perskim, nigdy nie gardził dobrym syryjskim czy greckim winem. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że wielki ochmistrz, z pomocą sług, po zakończonej uczcie przenosił „zmęczonego” króla do sypialni.

I tym razem „uczta z winem” (bo bywały oficjalne uroczystości, kiedy dzbany napełniano wyłącznie napojami owocowymi albo lekkim jęczmiennym piwem) przebiegała bardzo wesoło. Nikt tu już nie wspominał biednego Zopyrosa. Król ochoczo wypróżniał swój srebrny kubek, skwapliwie zaraz napełniany przez wielkiego ochmistrza.

Kiedy władca rozochocił się na dobre, kazał zdjąć zasłonę i zasiadł bliżej reszty ucztujących. Na znak, że swój majestat królewski odłożył na bok, wesoło przepijał do gości. Posypały się opowiadania i żarty, nierzadko rubaszne, jak to bywa między ludźmi, którym większość życia upływa na wojnie.

Kserkses z każdą chwilą był w coraz lepszym humorze. Niejeden z wojskowych czy dworaków został za dobry żart lub celne powiedzenie obdarzony dobrami ziemskimi lub pięknym klejnotem z Esagili bądź innej świątyni. W pewnym momencie monarcha przypomniał sobie:

– Co się dzieje z tym łucznikiem, co tak celnie ustrzelił Zopyrosa?

– Przebywa w lochu, wielki królu – wyjaśnił pospiesznie dowódca Gwardii Królewskiej, do którego obowiązków należało czuwanie nad bezpieczeństwem władcy i nadzór nad więźniami osobiście sądzonymi przez króla.

– Dawać go tu!

Dwaj wartownicy przywlekli Zukatana i rzucili na posadzkę. Więzień miał ręce skrępowane do tyłu, a nogi związane ostrym, wpijającym się w ciało rzemieniem.

– Kto cię nauczył tak strzelać? – zapytał Kserkses. Więzień chciał odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć głosu z gardła. Wydał tylko cichy jęk. Odkąd go uwięziono, nie dostał niczego do jedzenia, a przede wszystkim ani kropli wody. Po cóż ‘bowiem zadawać sobie trud żywienia kogoś, kto i tak wkrótce zostanie skazany na śmierć w najstraszniejszych męczarniach? Tak przecież giną wszyscy królobójcy.

– No mów! – przynaglał monarcha.

– Smagnąć go – batem – zaproponował któryś z gości – to odnajdzie język w gębie.

– Nie mogę mówić – wychrypiał Zukatan – nic nie piłem…

– Przecież nie kazałem go głodzić – rozgniewał się Kserkses. – Pięćdziesiąt kijów dozorcy! A tego rozwiązać i dajcie mu soku!

To mówiąc pan wszystkich krajów sam także sięgnął po kubek, ale bynajmniej nie z wodą. Zukatan zaś drżącymi rękoma podniósł do ust podany mu dzban.

– Kto cię nauczył tak dobrze strzelać? – powtórzył Kserkses pytanie.