Выбрать главу

Zauważył Pedra wychodzącego ze swojego warsztatu: maleńka postać w kombinezonie roboczym, bardzo daleko, na samym dole. Ze szmatą w dłoni. Pedro uniósł głowę, by spojrzeć w niebo. Patrzył w jego kierunku, ale go nie widział. Servaz odprowadził wzrokiem jakieś dzieci, które szły nad rzekę, by się kąpać.

– Powiedzieli mi, że cię tu znajdę.

Podskoczył na dźwięk tego głosu. Odwrócił się. Normalnie byłby szczęśliwy, że ją widzi. Ale tego ranka wcale nie wiedział, czy jest zadowolony, czy czuje ulgę, czy może raczej wstyd. Zmieniła się. Usunęła kolczyki, a jej włosy wróciły do naturalnego koloru. Wyglądała na starszą o kilka lat.

– Jak mnie znalazłaś?

– Tato, wygląda na to, że przekazałeś mi nie tylko zamiłowanie do książek, ale również geny detektywa.

Najwyraźniej to zdanie miała przygotowane już wcześniej. Servaza to rozbawiło. Była opalona, miała na sobie dżinsowe szorty i koszulkę na ramiączkach.

– Przypomniałam sobie, że przyjeżdżaliśmy tu z mamą i z tobą, kiedy byłam mała, i że bardzo lubiłeś to miejsce. Ale to nie była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam. O nie… Szukam cię już ponad tydzień. – Zrobiła dwa kroki do przodu, pochyliła się – i natychmiast się cofnęła. – Łaaa! Piękny widok.

Ale jak tu wysoko!

Nie widziała, jak Servaz czerwieni się ze wstydu, stojąc obok niej ze ściśniętym żołądkiem.

Rozmawiali. Rozmawiali przez następne dni i noce. Pili i rozmawiali. Palili, śmiali się i rozmawiali. A nawet tańczyli. Zaczął poznawać swoją córkę i musiał przyznać, że człowiek niczego nie wie o innych, a o własnych dzieciach jeszcze mniej. Elias także tam był – wysoki, milczący młody człowiek z grzywką na pół twarzy. Elias był małomówny i Servaz zauważył, że bardzo go lubi. Czasem dotrzymywał im towarzystwa. Czasem zostawiał

ich samych. Zdarzały się piękne dni, podczas których byli razem jak nigdy dotąd, i inne, kiedy się kłócili. Jak tamtej nocy, gdy znalazł ją kompletnie pijaną po wieczorze spędzonym z Eliasem. Pił mniej. A potem wcale.

Wydawało się, że mają mnóstwo czasu. Do rozpoczęcia roku akademickiego było daleko i Servaz się zastanawiał, czy Margot zamierza pracować w czasie wakacji. W końcu zapytał ją, kiedy wracają.

– Jak będziesz gotowy. Wrócisz z nami.

Przedstawił im Pedra i pozostałych i stworzyli wesołą paczkę. Elias zaczął się odzywać – przynajmniej trochę. Późno kładli się spać, ale Servaz zauważył, że gdy rano wstaje, ma więcej energii. I że nie leży już godzinami na łóżku, wpatrując się w sufit. Margot i Elias mieszkali w pokoju piętro niżej, także wychodzącym na patio, i rano, gdy za długo się grzebał, córka wchodziła na górę i pukała do jego drzwi. Robili długie wycieczki po okolicy, samochodem i pieszo, oglądali zapierające dech w piersiach widoki, nietknięte zębem czasu miasteczka z kamienia i łupku pośród krajobrazu jak z westernów. Kąpali się w zimnych górskich rzekach.

Jeździli na rowerach i pływali kajakiem. Gawędzili z miejscowymi i turystami, chodzili na imprezy, na które zapraszano ich w ostatniej chwili. Margot robiła zdjęcia, a Servaz po raz pierwszy nie wzbraniał się od tego, by na nich być. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu odkrył, że się uśmiecha. Kiedy wracali z eskapad, zawsze byli wygłodzeni.

Mijały dni – sielankowe, proste, idealne. Nic nie było zaplanowane, nic się tak naprawdę nie liczyło. Nie było żadnej stawki. Aż któregoś ranka, trochę przed wschodem słońca, obudził się bardzo spokojny, wziął

prysznic i spakował walizkę. Tej nocy śnił o niej. Marianne żyła… Gdzieś.

I potrzebowała go. Gdyby Hirtmann ją zabił, znalazłby jakiś sposób, by go o tym poinformować. Wyszedł z pokoju. Wszystkie piętra były jeszcze uśpione, ale światło poranka już oświetlało dziedziniec. Zszedł z walizką w ręku, wziął głęboki oddech, by jeszcze raz poczuć zapach jaśminu, prania, pasty do podłóg i wyjazdu. Polubił to miejsce. Zapukał do drzwi.

– Jestem gotowy – powiedział, kiedy się otworzyły.

GRAUS, ARAGONIA, LIPIEC 2011/MORBIHAN,

LIPIEC 2012

Jeśli chodzi o kwestię geografii, potraktowałem ją z dużą swobodą. Jedni uznają, że Marsac leży w jednym miejscu, inni będą sądzili, że gdzie indziej – i wszyscy będą mieli rację i zarazem będą w błędzie. Oczywiście nie istnieje nic takiego jak Cambridge ani Oksford południowego wschodu.

Mój południowy wschód to kraina niemal równie fikcyjna jak wspaniałe Śródziemie Tolkiena.

Pozwoliłem sobie też na nieco swobody, pisząc o rzeczywistości pracy policji – robiłem to za każdym razem, ilekroć czułem się w niej jak w za ciasnych butach. I na jeszcze większą swobodę, gdy pisałem o zawiłościach wymiaru sprawiedliwości.

Niemniej jednak niektórym osobom należą się podziękowania za cenne rady, za pełnienie roli moich przewodników i za to, że pomogły mi uniknąć popełnienia jakichś fundamentalnych błędów. W kolejności ich pojawiania się są to: Sylvie Feucher, sekretarz Związku Zawodowego Komisarzy i Wysokich Funkcjonariuszy Policji, oraz Paul Mérault, Christophe Guillaumot, José Mariet i Yves Le Hir z policji w Tuluzie. Jak zawsze wszystkie błędy (zamierzone lub nie) pozostały w tekście z mojej winy. Dziękuję również Stéphane’owi Hauserowi za porady muzyczne – mam nadzieję, że wybaczy mi, iż nie zawsze się do nich stosowałem.

I wreszcie podziękowania kieruję do moich redaktorek w XO Éditions, które po raz kolejny zdołały dokonać cudu przemiany wody w wino.

Dziękuję też wspaniałym zespołom z wydawnictw XO i Pocket, a także mojej żonie, która zawsze i wciąż sprawia, że życie staje się prostsze, oraz Gregowi – mojemu pierwszemu czytelnikowi, przyjacielowi, powiernikowi i sparingpartnerowi w jednej osobie. I na koniec chciałbym zadedykować tę książkę pewnej kobiecie, która miała kiepski pomysł opuszczenia tego świata na dziesięć dni przed publikacją mojej pierwszej powieści: mojej matce, Marie Sopenie Minier. Niełatwo mi było pogodzić się z faktem, że nie zdążyła jej przeczytać.

Document Outline

Strona 1

Strona 2