Выбрать главу

Julia Navarro

Krew Niewinnych

Z hiszpańskiego przełożyła Magdalena Płachta

Mojej matce, Martinie Elii Ferndndez, in memorian, z wielką miłością. Dziękuję.

Podziękowania

Za każdą książką stoi, oprócz autora, wiele osób. Podczas długiego półtorarocznego pisania Krwi niewinnych mogłam liczyć na wspaniałomyślność, cierpliwość i pomoc Fermina i Aleksa oraz kilku kochanych przyjaciół, którzy wspierali mnie na duchu i byli zawsze przy mnie. Oto oni: Fernando Escribano, Margarita Robles, Carmen Martinez Terrón, Dolores Travesedo i Lola Pedrosa oraz moi kuzyni Juan Manuel i Mercedes.

Abraham Dar z oddaniem i cierpliwością pokazywał mi Izrael, ten dzisiejszy i wczorajszy – Izrael pierwszych kibuców – podsuwając mi odpowiednie książki, wyszukując potrzebną dokumentację oraz odpowiadając na wszystkie moje pytania i wątpliwości dotyczące sytuacji Żydów we Francji za rządów Vichy czy w Berlinie w pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej. A, daję słowo, było tych pytań niemało.

Na podziękowanie za wsparcie i okazane mi zaufanie zasługują również: David Trias, Nuria Tey i Riccardo Cavallero; Luciano de Cea wraz z całym działem handlowym wydawnictwa Plaża y Janes; Alicia Marti i zawsze uśmiechnięta Leticia Rodero; Emilia Lope, która pomogła mi przepisać rękopis, i oczywiście Justyna Rzewuska, dzięki której moje powieści są dzisiaj czytane w ponad dwudziestu sześciu krajach. Brakuje tu miejsca, by wyrazić całą moją wdzięczność dla wszystkich pracowników wydawnictwa Plaża i Janes, za których sprawą moje powieści trafiają do rąk czytelników.

Mój pies Tifis, poczciwy i wierny owczarek niemiecki, towarzyszył mi na długich spacerach pozwalających uporządkować myśli podczas pracy nad tą książką.

Wyznaję, że bez rodziny i przyjaciół nie mogłabym zrobić nic, a już na pewno napisać powieści takiej jak ta.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Langwedocja, połowa XIII wieku

Jestem szpiegiem i boję się. Boję się Boga, w jego imieniu dopuściłem się bowiem czynów potwornych.

Ale nie, nie obciążam Go winą za moją niedolę, bo winien jest nie On, ale ja sam i moja pani. A w rzeczywistości winna jest ona i tylko ona, bo zawsze postępowała jak istota wszechwładna wobec wszystkich, którzy ją otaczają. Nigdy nie odważyliśmy się jej przeciwstawić, nawet jej mąż, mój dobry pan.

Niebawem umrę, czuję to w trzewiach. Wiem, że wybiła moja godzina, choć medyk zapewnia, że pożyję jeszcze długo, bo moja dolegliwość nie jest śmiertelna. Ale on bada tylko kolor tęczówki i języka oraz puszcza mi krew, by uwolnić ciało od szkodliwych fluidów, lecz nie potrafi uśmierzyć bólu, który ciągle czuję w żołądku.

Choroba trawi jednak nie moje ciało, ale duszę, bo nie wiem, kim jestem ani który Bóg jest prawdziwy. I służąc obu, obu zdradzam.

Piszę, by ulżyć memu umysłowi, tylko i wyłącznie po to, choć wiem, że gdyby te stronice wpadły w ręce moich wrogów, a nawet przyjaciół, oznaczałoby to dla mnie wyrok śmierci.

Jest zimno. Dusza mi przemarzła i pewnie dlatego nie potrafię rozgrzać kości, choć otulam się szczelnie peleryną.

Dziś z rana brat Peire przyniósł mi gorący rosół i próbował wlać w me serce trochę otuchy zapowiedzią zbliżającego się Bożego Narodzenia. Powiedział, że brat Ferrer chce mnie odwiedzić, poprosiłem jednak, by przeprosił w moimimieniu inkwizytora i przełożył wizytę na kiedy indziej. Oczy brata Ferrera przyprawiają mnie o zawroty głowy, a jego spokojny głos – o paniczny łęk. W koszmarach sennych słyszę, jak posyła mnie do piekła, ale nawet tam doskwiera mi ziąb.

Chyba zaczynam bredzić. Bo niby kogo obchodzi, że mi zimno?

Moja pisanina nie dziwi braci zakonnych. W końcu to moja praca. Przecież jestem sekretarzem Świętej Inkwizycji.

Moi drudzy bracia też niczego nie podejrzewają. Wiedzą, że pani kazała mi napisać kronikę tego, co dzieje się w tym zakątku świata. Chce, by pewnego dnia na jaw wyszły niegodziwości łudzi, którzy mienią się przedstawicielami Boga na Ziemi.

Wznoszę oczy ku niebu i widzę twierdzę Montsegur spowitą we mgle. Jej niewyraźna sylwetka przepełnia mnie lękiem.

Oczami wyobraźni widzę moją panią biegającą po zamku i wydającą rozkazy. Bo choć pani Maria przemieniła się w „Doskonałą „, rozkazywanie ma we krwi. Wolę nie myśleć o kłopotach, które by na nas ściągnęła, gdyby przyszła na świat jako mężczyzna.

Od czasu do czasu przez grube płótno namiotu dochodzi mnie donośny głos seneszala. Najwyraźniej Hugon z Arcis wstał lewą nogą. Zresztą komu dopisuje dziś humor? Jest zimno i śnieg zasypał dolinę i góry. Ludzie są zmęczeni, tkwimy tu już od maja i niewykluczone, że Pierre-Roger z Mirapoix wytrzyma oblężenie jeszcze przez wiele miesięcy. Panu Mirapoix sprzyja miejscowa ludność, która na widok seneszalowej brody gotowa jest biegać w tę i z powrotem do fortecy, znosząc prowiant i wiadomości od rodziny i przyjaciół.

Wczoraj otrzymałem list od mojej pani Marii. Wzywa mnie na spotkanie dziś w nocy. Być może mój niepokój wynika z tego, że muszę wypełnić jej rozkaz.

Jeden z miejscowych wieśniaków, zaopatrujący seneszala w kozi ser, zakradł się do mojego namiotu z listem od pani Marii. Jej wskazówki są wyraźne: po zapadnięciu zmroku mam się wymknąć z obozu i pójść do doliny. Stamtąd ktoś poprowadzi mnie jednym ze znanych mi już sekretnych przejść wiodących do Montsegur. Gdyby dowiedział się o nich Hugon z Arcis, zapłaciłby mi krocie za ich odkrycie, a może raczej kazałby mnie stracić za to, że przemilczałem ich istnienie.

Popołudnie dłuży mi się w nieskończoność. Ale słyszę kroki. Kto to może być?

– Jak się masz, Julianie? Brat Pierre zmartwił mnie wiadomością o dokuczającej ci gorączce.

Zakonnik zerwał się na równe nogi i objął wysokiego, krzepkiego mężczyznę, który bez uprzedzenia wszedł do namiotu. Był to jego brat. Julian przez chwilę poczuł się lepiej – jak w dzieciństwie, gdy obecność olbrzymiego brata, który jednym ruchem ręki powalał każdego, kto się napatoczył, dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Jednak Fernando najczęściej rozbrajał przeciwników swym łagodnym i ufnym spojrzeniem, które przyjaciół z kolei napełniało spokojem.

– Fernando! Skąd się tu wziąłeś? Tak się cieszę! Kiedy przyjechałeś?

– Dotarliśmy do obozu niecałą godzinę temu.

– Dotarliście?

– Ja wraz z pięcioma innymi rycerzami. Biskup Albi, Durand z Belcaire, poprosił wielkiego mistrza o wsparcie. Nasz brat Arthur Bonard to utalentowany inżynier wojenny, zresztą podobnie jak biskup.

– Jakiś czas temu nadciągnęły posiłki przysłane przez biskupa naszemu panu Hugonowi z Arcis. Nie wiedziałem jednak, że biskup poprosił o pomoc również templariuszy. Ten boży sługa lubuje się w wojnie i wymyśla machiny bojowe oraz inne urządzenia do niszczenia przeciwnika.

– Mniemam, że nie brak mu również innych cnót… – uśmiechnął się Fernando.

– A jakże! Rozpala w żołnierzach ducha bojowego lepiej nawet niż sam pan z Arcis.

– Ho, ho, całkiem nieźle jak na biskupa – zażartował Fernando.

– Powiedz mi jedno. Czy i wy, templariusze, ścigacie bonshommes [1]? Krążą pogłoski, że nie lubicie występować przeciwko chrześcijanom.

вернуться

[1] Bonshommes (franc.) – „dobrzy ludzie” – tak nazywano katarów.